niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 25
Ostatki powietrza

         Noc okazała się wyjątkowo zimna, co w moim pokoju było aż nader wyczuwalne. Rozczesując mokre kołtuny włosów, w samych spodenkach i koszulce doskoczyłam do okna, które przy zamykaniu wydało z siebie nieprzyjemne skrzypnięcie. Chwilę później zawtórowały mu drzwi, przez które wślizgnął się już całkiem rozbudzony Rimo.
            - Dobry wieczór – mruknęłam nieco zachrypniętym od płaczu głosem, równocześnie przysiadając na łóżku.
            Gdy tylko wyszłam z pokoju Konan, która faktycznie całkowicie wyzdrowiała i wydawać by się mogło, że niemal zapomniała o swoich wcześniejszych dolegliwościach, udałam się do swojego pokoju. Chciałam to zrobić jak najszybciej, bo przeczuwałam, że gdyby czekała mnie kolejna rozmowa z którymkolwiek członkiem Brzasku albo wyrwałabym mu flaki, albo rzuciłabym się w ramiona z okropnym szlochem przypominającym ryk porzuconego dziecka. Zamykając za sobą drzwi już bez żadnych zahamować opadłam się na ziemię, pozwalając sobie na półgodzinne wylewanie oceanu łez. Następną godzinę spędziłam w łazience, kąpiąc się tak długo, aż woda stała się niemal lodowata i nie mogłam już dłużej wytrzymać. Byłam prawie pewna, że gdy Rimo wszedł do pokoju, moje oczy były trzy razy większe od całej twarzy.
            - Kisame wszystko mi opowiedział – żółty odcień tęczówek kota wydał mi się jeszcze bardziej intensywny; zupełnie tak jakby płonął w nich jakiś ogień.
            - To dobrze – odparłam cicho, odkładając szczotkę na stolik.
            Czułam, że Rimo wciąż wwierca we mnie wzrok, ale jedynym, na co teraz miałam ochotę była chociażby półgodzinna drzemka. Dlatego właśnie z ciężkim westchnieniem zanurzyłam się w pościeli, wyczerpana zarówno psychicznie i fizycznie. Zapewne wyglądałam gorzej niż po wszystkich walkach, które w życiu stoczyłam. Po krótkim czasie poczułam jak łóżko ugina się po ciężarem kota, a sam futrzak wtula się w moje opatulone kocami ciało. I chociaż nie miałam siły rozmawiać, to musiałam to z siebie wyrzucić.
            - Boję się – głos tak bardzo żałosny, że aż niepomyślane. – To wszystko zaczyna mnie przerastać, wiesz.
            Ułożyłam się na plecach, wbijając wzrok w długi ogon Rimo. W niektórych miejscach wciąż widać było ślady po poparzeniach, w innych brakowało futra. Miałam wrażenie, że wraz ze łzami wypłynęła ze mnie cała siła; nawet nie miałam siły się podnieść.
            - Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie – szepnął kot. – Robimy to, co uważamy za słuszne i sami budujemy naszą drogę. Ale teraz, po tych wszystkich przejściach, wydaje mi się, że to musiało się stać. Że podczas tej nocy, kiedy nie potrafiłem o ciebie zadbać, gdy uratował cię Kisame, spisałem na nas wyrok i wszystkie te lata kierowaliśmy się właśnie do walki z Ikuko. Może to wszystko moja wina. Gdybym był rozsądniejszy…
            - Jeżeli ktoś jest tutaj winny, to moja matka. Razem z ojcem nie zważali na konsekwencje i gdyby nigdy nie zaufali Ikuko… Gdyby mama miała dla mnie więcej czasu i zauważyła postęp psychozy, gdyby wyjaśniła mi całą sytuację z Masuulka…
            - Twoja matka była młoda – żachnął się Rimo, tak jakbym nie miała ani odrobiny racji. – Gdy człowiek jest młody zwykle kieruje się sercem i własnymi przekonaniami. To nie jest złe. To naturalne.
            - Dlaczego jej bronisz? Zamiast opieki nade mną i moją siostrą wybrała zajmowanie się ludźmi, których nawet nie znała. Wolała opłakiwać swojego męża niż się pozbierać i być silną dla swoich dzieci. Moja matka była egoistką. Postanowiła zatrzymać się w przeszłości i spójrz do czego to doprowadziło – wzięłam kilka głębokich wdechów, chcąc pozbyć się irytująco piskliwego tonu. – Nie mogę przestać myśleć o tym, że przyłożyła się do mojego szaleństwa. Jakby ignorując moją samotność, której dziecko nigdy nie powinno doświadczyć dokładała oliwy do ognia. Aż w końcu zamordowałam własną rodzinę.
            Cisza. Byłam wdzięczna za tę chwilę milczenia, podczas której znów zdążyłam roztrzaskać się na tysiące kawałeczków i jakoś pozbierać do kupy. Rimo cierpliwie czekał, aż się uspokoję, jednak wiedziałam, że on też czuł się winnym.
            - Nie mam pojęcia co się stanie – kot poruszył się nerwowo, ale jego głos pozostał silny. – Ale wiem jedno: jeśli przeżyjemy, przeżyjemy razem. Jeśli umrzemy, to umrzemy razem. Nie zostawię cię, wariatko, jasne?
            Nie miałam nawet siły pokiwać głową, bo zmęczenie opadło na mnie jak kurtyna, momentalnie oddając mnie w ramiona spokojnego snu.

***
           
            Korytarze skąpane były w ciemności i napięciu, które ciągnęło się za mną jak drugi cień. Niewiarygodne, że pierwotnie przerażające korytarze Akatsuki przypominające labirynt stały się dla mnie własną pajęczyną – czułam się jak drapieżnik mający przewagę nad swoimi ofiarami tylko dlatego, że zna swoje terytorium lepiej od nich. Już sama nie wiedziałam czy powinnam się tym szczycić, czy raczej przejmować.
            Przystanąwszy pod drzwiami pokoju Uchihy, wygładziłam ciemną, lekką sukienkę i z ciężkim wydechem zastukałam w drewno. Mimo wszystko tamta godzina płaczu plus kilkanaście godzin snu sprawiły, że czułam się o niebo lepiej. Przynajmniej powierzchownie.
            - Wejdź.
            Pomieszczenie tonęło w przyjemnym dla oka świetle lampki nocnej – przyzwyczajona do ciemności panujących w pokoju Itachiego rozejrzałam się wokół, po raz kolejny chłonąc każdy szczegół wystroju. Po kilku sekundach przymknęłam drzwi i podeszłam do siedzącego na łóżku mężczyzny. Nie miał na sobie płaszcza, jedynie zwykły czarny sweter i tego samego koloru spodnie. Zaczytany w lekturze, nawet nie podniósł na mnie wzroku gdy przysiadłam na skraju łóżka.
            - Przeszkadzam? – mruknęłam po dłuższej chwili ciszy, delektując się wyjątkową aurą spokoju, która zawsze unosiła się w jego pokoju.
            - Nie. Wybacz mi – odłożył książkę na stolik, uprzednio zaginając róg strony.
            Nie musieliśmy nawet o tym rozmawiać; Uchiha po prostu położył głowę na poduszkach i przymknął oczy, momentalnie się odprężając. Podczas początkowego leczenia nie zachowywał się tak ufnie, ale przecież nie byłam głupia – zanim zdążyłabym wykonać chociażby najmniejszy, wrogi ruch potęga jego oczu zamknęłaby mnie w bolesnej i długiej iluzji. Na samą myśl o psychicznych katuszach przeszły mnie dreszcze.
            - W porządku? – mruknął, najwidoczniej czując drżenie moich dłoni.
            - Tak.
            Ciemnoczerwona poświata otaczająca moje wyprostowane palce unosiła się nad oczami Itachiego przez następne dziesięć minut. Z każdą kolejną sekundą moje serce przyśpieszało, napędzane niedowierzaniem zmieszanym z nieśmiałą satysfakcją, która przecież nie miała prawa bytu. W pewnej chwili cofnęłam ręce jak oparzona. Uchiha powoli uniósł powieki, ze spokojem obserwując moją niecodzienną reakcję.
            - Coś nie tak? – głos Itachiego był spokojny, a każde słowo idealnie wyważone, ta jakby od dłuższego czasu układał to pytanie w głowie.
            Zaczęłam się zastanawiać w czym tkwił sekret opanowania Uchihy. Czy od dziecka nastawiał się na ewentualne porażki, więc ból nie robił na nim najmniejszego wrażenia? To tak jakby wykorzenił z siebie strach, bo tak głupia, ludzka słabość nie była w stanie go dotknąć i zniszczyć w taki sposób, w jaki robiła to z innymi ludźmi. I jeśli Itachi Uchiha faktycznie nie miał choćby najmniejszej słabości, jedynej rzeczy, która nie pozwalałaby mu spać spokojnie, to bezspornie mógł zostać uznany za Mordercę Idealnego.
            Bez słowa powróciłam do leczenia, a on wcale nie dociekał. Byłam mu winna wielką przysługę – gdyby nie Uchiha nigdy nie poznałabym Torazo i nie dowiedziała się całej prawdy o Ikuko. Czy tego chciałam czy nie, kruczowłosy odegrał w mojej podróży większą rolę, niż mogłabym przypuszczać.
            Chakra przepływała przez moje ciało przyjemnymi falami, pomagając kontrolować każdy ruch. Samo badanie oczu, i w dodatku obdarzonych tak potężną techniką jak sharingan, wymagało niemal nadludzkiego skupienia i ostrożności. Bo co zrobiłby Uchiha, gdybym przypadkiem uszkodziła jego największą moc? Lider nie potrzebował mnie tak bardzo jak na początku, a w razie potrzeby Kakuzu mógłby przyszyć mi nogi urwane nogi…
            - Zamyśliłaś się – stwierdził cicho Itachi, nadal nie odrywając wzroku od sufitu.
            Odpowiedziałam dopiero po kwadransie, kiedy pozwoliłam mężczyźnie usiąść, sama skupiając się na powolnym odzyskiwaniu energii. Moja matka zawsze powtarzała, że mimo swej potęgi klan Naito nie był najodporniejszym przeciwnikiem do walki. Większość medyków starcie z wrogiem uważała za ostateczność: woleli po prostu się ukrywać. Mama uznawała to za tchórzostwo w czystej postaci, zapewne wciąż myśląc o odważnej miłości jej życia. A ja? Dlaczego nigdy nie wyrobiłam sobie własnego zdania? Czy czas naprawdę uciekał tak szybko, a ja jak nieporadna Alicja zawsze przybywałam na miejsce spóźniona? Jeśli Ikuko miała grać Czerwoną Królową, to może godzina zmartwień właśnie wybiła.
            - Wiem, że może wydawać się to niemożliwe, ale… - przerwałam, nie mogąc pohamować cisnącego się na moje usta uśmiechu. – Stan twoich oczu naprawdę się poprawił.
            Itachi zmrużył oczy z wyuczoną ostrożnością.
            - Naprawdę czyli…?
            - Czyli że zabieg najprawdopodobniej nie będzie już koniecznością.
            Wyraz twarzy Uchihy nie przypominał szoku – w końcu mężczyzna przez tyle lat nosił na twarzy maskę beznamiętności, że prawdopodobnie zdążyła skamienieć. Ale w jego oczach zabłyszczało drobne zrozumienie, mała cząstka dawnego życia i młodości, którą na dobrą sprawę nadal powinien przeżywać. Ten widok był boleśnie ludzki i prawdziwy, nawet jeśli trwał zaledwie ułamek sekundy.
            - To niemożliwe, by tak krótkie leczenie pomogło w takim stopniu. Czy zrobiłeś coś na własną rękę?
            Itachi wbił wzrok w swoje smukłe dłonie, zapewne szukając w głowie odpowiedzi. Nie wydawał się zagubiony, raczej po prostu skupiony, jak człowiek próbujący brać wszystko na logikę.
            - Tak naprawdę nie sądzę, by miało to znaczenie – zerknął na mnie z niepewnością. Niepewnością. – Próbowałem ograniczyć używanie sharingana… Jednak nie przez jakiś szczególnie długi okres.
            Uśmiechnęłam się, przepełniona niespodziewaną radością. Cokolwiek pomogło, cokolwiek usunęło w większości tę wadę, zrobiło to. Coś się jednak udało – ta świadomość zapaliła się jak przyjemne dla oka światełko w ciemności.
            - Jeżeli wszystko pozostanie w takim stanie przez następne dwanaście miesięcy, to sharingan na mocne dziewięćdziesiąt procent przystosuje się do twoich oczu już w pełni.
            - Rozumiem – odparł spokojnie. – Dziękuję.
            Nie spodziewałam się okrzyków radości czy łez wzruszenia. W Akatsuki otrzymanie cichego, ale szczerego podziękowania było rzadkością, a ja właśnie je dostałam. Nie wiedząc jak na to odpowiedzieć, po prostu skinęłam głową. Z Uchihą łączyła mnie jakaś nietypowa relacja, która utworzyła się zanim zdążyłam mrugnąć okiem. Cały ten czas spędzony w organizacji przypominał raczej krótki sen niż te wszystkie prawdziwe miesiące.  
            - Gdy to wszystko się skończy, powinnaś odejść.
            Uśmiechnęłam się półgębkiem, jednak z tego gestu płynął jedynie smutek. W moich oczach nie błysnęła ani jedna łza – wczorajsza godzina płaczu wydusiła ze mnie całą rozpacz.
            - Itachi…
            - Mówię teraz całkowicie poważnie. Wykonałaś swoją powinność i nie ma potrzeby, byś dalej truła się w organizacji.
            - Dlaczego myślisz, że wygramy? Ikuko jest demonem i posiada liczną armię silnych shinobi, którzy byli w stanie uśpić Konan i niemal zabić Deidarę. Przecież też ich widziałeś. Jak możesz być pewny, że po tym wszystkim Akatsuki wciąż będzie istnieć? – westchnęłam ciężko, odchylając głowę do tyłu. Ten temat przytłaczał mnie jak nic innego. – Jesteście silni. Wiem o tym. Ale Ikuko ma przewagę, bo tylko ona wie, kiedy zaatakuje.
            Itachi podniósł się z łóżka i bez słowa zaczął przechadzać się po pokoju. Łagodne światło lampki rzucało na jego policzki przerażające cienie – tak jakby potrafił zlać się z ciemnością, zniknąć.
            - Powiedziała, że dzień bitwy będzie tym, którego się spodziewamy.
            Te słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.
            - Co?
            - Tak powiedziała – kruczowłosy oparł się o komodę, wzrok kierując ku zasłoniętemu oknie. – To znaczy, że dostaniemy jakiś znak. Może już dostaliśmy.
            - Ikuko chce zwyciężyć mając świadomość, że Akatsuki było w pełni sił, przygotowane – mruknęłam bardziej do siebie, niż do niego. – Chce szczycić się ogromnym zwycięstwem.
            - Sama kopie pod sobą dołki.
            - Co masz na myśli?
            Uchiha w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
            - To terytorium Lidera- przypomniał. - On jedyny wie co dokładnie jest iluzją, a co prawdą. Ikuko znowu sądzi, że jego oddziaływanie jej nie dosięgnie, bo jest przecież demonem. Jednak sprawy, którymi się tutaj zajmujemy przekraczają jej najśmielsze oczekiwania.
            Itachi najwidoczniej zamknął temat, bo przecież nie mógł mi udzielać tak ważnych dla organizacji informacji. W głębi duszy nie chciałam, by miał kłopoty, więc kulturalnie odpuściłam.
            - A ty? – zaczęłam z wahaniem; kiedy na mnie spojrzał, uniosłam podbródek. – Kiedy ty stąd odejdziesz? Jesteś młody, zapewne kilka lat starszy ode mnie i też nie ma potrzeby, byś się tutaj truł.
            Mężczyzna przypatrywał się mi nieodgadnionym wzrokiem, aż w końcu uznałam, że się mogłam wyprowadzić go z równowagi. Ale przy wypowiadaniu następnych słów jego głos był spokojny.
            - My jesteśmy trucizną. Ty masz jeszcze szansę odejść.
            Żadne nie odrywało wzroku od drugiego, bo ani ja, ani Itachi nie mieliśmy zamiaru cofać swoich słów. Więc po kilku minutach obezwładniającej ciszy podniosłam się na drżących nogach i z płynącym w moich żyłach zdenerwowaniem wyszłam z pokoju.

***

            Reszta dnia minęła mi na niespokojnych drzemkach u boku Rimo, który nawet nie słowami, a samą obecnością jakimś sposobem uspokajał moje walące serce i przeganiał z mojej głowy tysiące niechcianych myśli. Koszmary odeszły, ale jak na złość każda moja pobudka wyglądała bardzo podobnie – zrywałam się z łóżka jak oparzona, czując zaciskające się na gardle lodowate dłonie, pozbawiające mnie oddechu. Kot za każdym razem uspokajał mnie, przyciągał do siebie, a ja trzęsłam się jak małe dziecko – Rimo wyglądał na mocno zaniepokojonego, może dlatego, że tak właściwie nigdy nie widział mnie w takim stanie. W stanie, w którym nie mogłam utrzymać strachu pod powierzchowną odwagą.
            Późnym popołudniem nie byłam w stanie ignorować dłużej rosnącego głodu, więc pozwalając zwierzęciu na dalszy sen, tym razem bez ciągłej potrzeby pobudki, podniosłam się z łóżka i wygrzebałam z szafy granatowy sweter i spodnie. Zmięta sukienka wylądowała na podłodze, a ja w świeżych ubraniach szybkim ruchem przeczesałam włosy, znikając za drzwiami.
            Wszystko wydawało się jakieś wyciszone, nawet zwykle wariująca lodówka. Wygrzebałam z niej ser i resztkę pomidora – w szafce zostało kilka ostatnich kromek chleba, więc na szczęście tego wieczoru mój brzuch się przymknie. Miałam nadzieję, że resztę tego dnia spędzę samotnie; moje marzenia rozwiały się, gdy wchodząc do salonu zauważyłam siedzącego przy stole rekina.
            Mężczyzna nie miał na sobie płaszcza; przewiesił go przez oparcie krzesła, sam pochylając się nad dziesiątkami zwojów. Wydawał się być całkowicie skupionym na pracy. Rzadko mogłam oglądać Kisame bez tego słodko-gorzkiego uśmiechu na jego ustach, więc korzystając z okazji przystanęłam w progu, opierając się o framugę drzwi. Jak mogłam sądzić, że ktoś tak silny jak Hoshigaki mógłby mnie nie zauważyć?
            - Widzisz coś atrakcyjnego? – mruknął z typowym dla siebie rozbawieniem, nawet nie podnosząc wzroku.
            Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
            - Nie schlebiaj sobie, rybko.
            Zaśmiał się chrapliwie, a ja bez skrępowania przysiadłam na jednym z krzeseł. Kiedyś z pewnością starałabym się omijać tego człowieka szerokim łukiem – teraz mogłam uznać go za jedną z najbliższych mi, nielicznych osób. To stwierdzenie zaskoczyło mnie w takim stopniu, w jakim przeraziło.
            Pozwoliłam mu dokończyć swoją pracę, sama zajmując się niesmacznymi kanapkami. W lustrze widywałam niezdrowo wychudzoną twarz – nawet nie chciałam się zastanawiać czy była to wina wiecznego stresu, bezsennych nocy, wypadków czy może po prostu zapominania o potrzebie jedzenia. Mój żołądek zacisnął się mocno, jakby zapominając o swojej roli.
            - Ukrywałaś się cały dzień, księżniczko – zaczął Hoshigaki, składając ostatnie pieczęcie blokujące zwój. Jego ruchy były pewne, wyćwiczone przez lata praktyki. – Ostatnio trochę tutaj nudno. Wszyscy są czymś zajęci.
            - Dziwisz się? W takiej sytuacji…
            - Nie możesz o tym ciągle myśleć, bo zwariujesz.
            - Naprawdę? Więc oświeć mnie, jak mam zapomnieć, że poluje na mnie demon, który chce przejąć moje ciało i zniszczyć miejsce, gdzie żyłam przez ostatnie kilka miesięcy.
            Najwidoczniej mój gwałtowny wywód nie zrobił na rekinie najmniejszego wrażenia, bo przez następne siedem minut swoją uwagę poświęcił jedynie reszcie zwojów. Gdy skończył, użył nieznanego dla mnie jutsu i dokumenty zniknęły w kłębie dymu. Wpatrywałam się w puste już miejsce i przez głowę przemknęło mi pytanie, dlaczego ja nie mogłam tak po prostu wyparować.
            - Słuchaj – Kisame odchylił się do tyłu, zakładając ręce na potężnej piersi. Brak uśmiechu na jego twarzy wyglądał jak zaginiony kawałek układanki. – Ta walka odbędzie się niezależnie od tego, czy tego chcesz czy nie. Przecież już walczyłaś i to w dodatku zdana na siebie, no, jeśli nie liczyć twojego futrzaka, ale on raczej przypomina mi mięsko armatnie. Teraz będzie chroniło cię tyle ludzi, że nawet nie zauważysz, kiedy to wszystko się skończy. I w dodatku będę tam ja! Nie masz się czego obawiać.
            Westchnęłam ciężko, odgarniając opadające na twarz włosy.
            - To nie chodzi o to, że się obawiam… Męczy mnie ta niepewność. Chciałabym, żeby było już po wszystkim.
            Odsunęłam od siebie pusty talerz, dzielnie znosząc przeszywający wzrok Hoshigakiego. Kiedy moja cierpliwość zaczęła się kończyć, rzuciłam mu naglące spojrzenie.
            - No co? – fuknęłam niczym rozjuszona kotka.
            - Nic – zęby Kisame błysnęły w ostrym uśmiechu. – Nie przestajesz mnie zadziwiać. Zupełnie tutaj nie pasujesz.
            Och, już druga osoba jednego dnia? Pięknie.
            - Tak właściwie to nie rozumiem dlaczego – pochyliłam się do przodu, opierając łokcie na krawędzi stołu. W moim głosie zadźwięczała niezaprzeczalna ciekawość. – Sama jestem poszukiwanym ninja, zamordowałam dziesiątki shinobi i od małego uważana byłam za pojemnik dla siejącego postrach szatana. Co więc tak bardzo mnie wyróżnia, sprawia, bym zasługiwała na coś więcej niż wy?
            Rekin przez kilka sekund trawił moje pytanie, wciąż przypatrując mi się tym samym wzrokiem. Czułam się, jakby mężczyzna mógł przejrzeć mnie na wylot, jakby posiadał tę samą moc co Temko.
            - A czy ty w ogóle masz pojęcie, co my zrobiliśmy? – zapytał niepokojąco zmienionym głosem. – Weźmy na przykład mnie. Co tak naprawdę o mnie wiesz?
            To pytanie szczerze mnie zaskoczyło, ale postanowiłam nie poddawać się tak łatwo. W końcu jeżeli chciałam walczyć o swoje racje, nie należało przerywać dyskusji.
            - Całkiem sporo, nie zapominając, że też pochodzisz z Kirigakure. Wiem także, że przez jakiś czas byłeś członkiem organizacji Siedmiu Mistrzów Miecza i zabiłeś paru ważnych urzędników, próbując obalić rząd. Gdy ci się to nie udało, uciekłeś.
            Kisame mlasnął z teatralnym niezadowoleniem.
            - Daj spokój, księżniczko, ja nigdy nie uciekam. Po prostu wiem, kiedy się ulotnić – jego spojrzenie nabrało intensywności. – Kojarzysz może przydomek Chigiri no Sato?
            - Wioska Krwawej Mgły – odparłam bez wahania, dumnie unosząc podbródek. – Każdy się o tym uczył.
            - Chodziło mi raczej o to czy wiesz, skąd się wziął.
            Przygryzłam wargę, nieco tracąc na pewności siebie.
            - Chodziło o egzamin na genina, czy coś w tym stylu. Podobno bywało brutalnie.
            Hoshigaki wyszczerzył zęby, ale tym razem uśmiech wydawał się po prostu doklejony, jakby był sposobem mężczyzny na wszystko.
            - Brutalnie. Hm, nie wiem czy to odpowiednie słowo – westchnął ciężko i zaplatając dłonie na karku, przeciągnął się niczym stary kocur. – Głównym celem egzaminu w Kirigakure był po prostu mord i zrobienie z shinobi bezdusznych maszyn, idealnych wojowników. Aby go przejść, należało zabić wszystkich swoich przeciwników. W duchu dziękuję osobie, dzięki której to wszystko się skończyło. Uwielbiam przedstawienia, ale bez przesady. W końcu widok krwi staje się nudny; tak jakby powtarzali to samo ujęcie dziesięć razy.
            Nie musiałam pytać, czy Kisame też brał w tym udział, bo odpowiedź była prosta – oczywiście, że tak. Jak inaczej miałby zostać szanowanym shinobi Mgły? Mój klan zawsze opisywał tamte lata jako piekło w ziemskiej postaci. Może to właśnie z krwi martwych dzieci narodziła się Ikuko…
            - Nie miałeś wyboru – szepnęłam bez zastanowienia, nie mając zielonego pojęcia dlaczego go broniłam. Potrafiłam gardzić sobą, kiedy przecież ja również nie miałam nad sobą kontroli.
            Mężczyzna zamknął oczy, całkowicie ignorując moje słowa.
            - Ludzie mówią, że przestępcy z biegiem czasu tracą rachubę. Twarze ich ofiar rozmazują się we wspomnieniach, a mordercy robią to po prostu automatycznie: odcinają głowy, wyrywają serca – zamilkł na sekundę, jakby szukając dalszych słów. – Ale zarówno ja, jak i ty i reszta zamkniętych w tych podziemiach czy gdziekolwiek jesteśmy, doskonale wiemy, że to wszystko jedna wielka bajeczka. Każda z ofiar pozostaje w naszych głowach do końca. Możemy przywołać wyrazy ich twarzy w ostatnich sekundach. Nosimy przekonanie, że ich dusza spoczęła na naszych ramionach na te kilka, niefortunnych sekund, zanim odleciała w nicość. Zabijanie nigdy nie staje się monotonne. Do zabijania nie można się przyzwyczaić – gdy skupił na mnie swój wzrok, po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Miałam wrażenie, jakby jego następne słowa były krzykiem, na który nie mógł sobie pozwolić. – Jestem już w fazie, w której nie ma odwrotu. Nie ma ratunku i ja to przyjmuję. Rzadko kto dostaje drugą szansę. Jesteś tego świadoma, prawda? I dobrze. Bo moim nowym celem jest wykopanie cię stąd jak najdalej i jak najszybciej, nawet jeśli mnie za to znienawidzisz. Ta szansa ci się przytrafi, księżniczko. To jedyna rzecz, której jestem teraz pewien. Och, nie licząc tego, że połowa spisanych przeze mnie raportów okaże się zapewne niedopuszczalna i beznadziejna, i Lider każe mi wszystko zaczynać od początku – przetarł twarz dłońmi, niechętnie podnosząc się na nogi. Nie potrzebował swojego miecza i splamionego krwią płaszcza, by wyglądać przerażająco. Ja jednak w tamtej chwili widziałam w nim jedynie zmęczonego człowieka. – Niestety, zmuszony jestem cię zostawić. Przekąś coś jeszcze, bo Ikuko nie będzie chciała takiego wychudzonego ciałka.
            A potem po prostu odszedł, zostawiając mnie samą, gapiącą się na puste krzesło i przekonaną, że cała ta rozmowa była jedynie kolejnym przywidzeniem. Nagle krzesło wydało mi się dla mnie zbyt duże, tak jakby było przeznaczone dla kogoś dorosłego, podczas gdy ja byłam jedynie dzieckiem. Płaczącą nad ciałem surowej matki dziewczynką, od której wreszcie musiałam się odciąć.

***

            Mocne szarpnięcie wybudziło mnie ze snu tak gwałtownie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Odskoczyłam jak oparzona, instynktownie przybierając odpowiednią pozycję do ataku – musiałam jednak wyglądać bardziej zabawnie niż groźnie, bo stojący nad moim łóżkiem Hidan uśmiechnął się z typową dla siebie kpiną, krzyżując ręce na nagiej piersi.
            - Spokojnie kocico. Swoje ruchy pokażesz mi przy innej okazji. Teraz chodź, bo są kłopoty.
            Wyszedł z pokoju zostawiając uchylone drzwi, przez które do pomieszczenia wlało się odrobinę światła. Zmrużyłam oczy, po chwili zauważając nieobecność Rimo. Najwyraźniej musiałam przespać parę godzin, bo za oknem zaczynało się przejaśniać. Po parunastu sekundach otępienia zaczęłam podnosić się z łóżka, szybko doganiając pędzącego korytarzem Jashinistę.
W głowie huczało mi tylko jedno słowo: Ikuko. To był ten moment. Walka. Ale Hidan wcale nie prowadził mnie na zewnątrz; dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że ciągnie mnie w stronę pokoju Temko.
- Co się tak właściwie stało? – zapytałam, po drodze poprawiając odstające w każdą z możliwych stron włosy.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nawet nie chciałam myśleć, co robił w środku nocy w pokoju dziewczyny, w dodatku bez koszulki… Relacja tej dwójki była zbyt skomplikowana i nie zamierzałam się w to mieszać. Z drugiej strony moja sympatia do niebieskowłosej zdecydowanie wzrosła biorąc pod uwagę nasze dziwaczne początki, a nie chciałam, by ktoś ją wykorzystywał, gdy Temko sama nie radziła sobie z własnym darem. A może powinnam jednak nazwać to przekleństwem.
- Kazała cię przyprowadzić – oznajmił, gdy znajdowaliśmy się już w odpowiednim korytarzu. – Nie mam pojęcia dlaczego, ale wyglądała na cholernie przerażoną.
- Nie pomyślałeś, że po prostu tak działasz na ludzi?
Jashinista zaśmiał się niskim, ochrypłym śmiechem.
- Uważaj na słowa, dziewczynko – zerknął na mnie przez ramię, dotykając klamki. – Chociaż z drugiej strony, mój Pan lubi wyszczekane panienki.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować na tę niepokojącą uwagę, Hidan bezceremonialnie wparował do środka. Otrząsnąwszy się z chwilowego osłupienia, popędziłam za nim.
            - Temko? – rozejrzał się po pustym pokoju, a kiedy jego spojrzenie spoczęło na zamkniętych drzwiach łazienki wydało mi się, że odrobinę się spiął.
            Zlustrowałam wzrokiem niewielki pokoik – podczas mojej ostatniej wizyty w sypialni dziewczyny panował porządek. Teraz po podłodze porozrzucane były ubrania, na stoliku zauważyłam resztki jakiś kanapek. Klasa.
            Nagle Hidan bez uprzedzenia podszedł do drzwi łazienki i gwałtownie je wyważył. W ostatniej chwili powstrzymałam okrzyk zaskoczenia, ale mężczyzna już był w środku, znikając wśród chmury kurzu. Moment później także wparowałam do łazienki, ale widok, który w niej zastałam, skutecznie wwiercił moje nogi w ziemię.
            Krew. Wszędzie krzyczała krew. Poczułam się jak zamknięta w jakimś laboratorium, gdzie czerwień mieszała się z bielą tworząc przerażającą mieszankę. Wszystko co szklane zostało rozbite, otaczając siedzącą na ziemi dziewczynę niczym królową. Sama Temko trzęsła się jak osika, obejmując się zakrwawionymi rękami. Wyglądała jak bezbronne dziecko. W palcach lewej dłoni dostrzegłam zardzewiałe nożyczki, w których zabłyszczały jasne włosy. Reszta kosmyków leżała na jej nagich nogach, bo na głowie pozostały jedynie króciutkie, nierówno obcięte pasma. Po bladych policzkach Temko wciąż ciekły łzy, ale zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, kiwnęła podbródkiem na ścianę za nią.
            16 LISTOPADA PRZYJDZIE Z NAMI ŻNIWIARZ.
           
***

            Następne dni mijały zadziwiająco spokojnie, może dlatego, że wypełnione były monotonią. Cały mój czas spędzałam przy łóżku Temko, która nie chciała widzieć nikogo innego prócz mnie. Przy reszcie członków Brzasku wrzeszczała i szlochała, jakby nie mogła już dłużej wytrzymać ich obecności. W momencie odwiedzin Hidana dziewczyna zaczęła się dusić – od tego momentu Lider zabronił swoim podwładnym zbliżać się do jej pokoju. Ja musiałam przesiadywać tam dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo byłam jedyną, przy której Temko nie bzikowała. A więc czas mijał mi na czytaniu medycznej lektury i zerkaniu na albo pogrążoną w śnie, albo gapiącą się w jeden punkt dziewczynę. Przez te dobre trzy dni przypominała porcelanową lalkę, z której ktoś wyrwał całe życie. Piękna, ale tragiczna.
            Czwartego dnia, a był to już piętnasty listopada, zapytała mnie czy mogłabym poprawić jej chaotyczną fryzurę. Dłonie drżały mi przy każdym podcięciu, ale uznałam, że chyba nie mogę już tego pogorszyć. Końcem końców na głowie dziewczyny pozostał jedynie delikatny meszek, ale Temko nie zwróciła na to uwagi. Po prostu wskoczyła pod zmiętą kołdrę i ponownie zasnęła.
            Popołudniu odwiedziła nas Konan, która kazała mi odpocząć w swoim pokoju. Kobieta wyglądała już na całkowicie zdrową, a ubrana w odrobinę za duży płaszcz Akatsuki przypominała zupełnie inną osobę. Nie miałam zielonego pojęcia, jak miała zamiar poradzić sobie z wciąż śpiącą Temko, ale sama miałam ochotę na parugodzinną drzemkę, więc po prostu odeszłam.
            Gdy się obudziłam, stwierdziliśmy z Rimo, że szesnasty listopada ma sens. Jedną z nielicznych sytuacji z dzieciństwa, które zdołałam zapamiętać był pewien poranek, gdy mama chciała wydusić z Ikuko datę jej urodzin – kobieta odparła, że to nieważne, bo nigdy nie przyjmowała prezentów i nienawidziła niespodzianek. Jednak moja matka była upartym człowiekiem, więc kiedy Ikuko wreszcie się przełamała, wiedziałam, że mówiła prawdę. Szesnastego listopada. Razem z kotem doszliśmy do wniosku, że to wszystko miało połączenie z dniami gorączki Konan. Temperatura targała kobietą czwartego i szesnastego – najprawdopodobniej powiązane to było z datami urodzenia – skoro demon urodził się szesnastego, a ja czwartego, musiało mieć to jakiś wpływ na ceremonię, którą Ikuko zamierzała przeprowadzić. Moja moc połączona z jej mocą. To miało sens.
            Późnym wieczorem kot zasnął, zapewne wycieńczony długimi rozmyślaniami; nie winiłam go, bo w tym momencie sen był jedyną okazją do chwilowej ucieczki. Wygrzebałam z szafy jeden z grubszych koców i okryłam mruczące zwierzę. Od samego początku pobytu tutaj dowiedziałam się o nim więcej, niż przez całe życie.
            O dziwo fakt, że znałam dzień ataku Ikuko faktycznie mnie uspokoił. Czułam się spokojniejsza, ale wszystko wykonywałam z dziwacznym otępieniem – stałam pod prysznicem tak długo, że nawet nie zauważyłam, kiedy skończyła się ciepła woda. Dokładnie rozczesałam włosy i założywszy na siebie zwykłą czarną koszulkę i dżinsy, wróciłam do pokoju. Wydawało mi się, że ciemność wrzeszczy z każdego kąta, jakby miała mnie wessać i z powrotem wpędzić w szaleństwo.
            - Muszę stąd wyjść- wymamrotałam pod nosem, zaniepokojona faktem, że zaczęłam gadać sama ze sobą. Potrząsnęłam głową i doskoczyłam do drzwi.
            Miałam wrażenie, jakbym przed czymś uciekała. Mój szybki krok zaczął przeobrażać się w bieg, przy którym serce waliło jak szalone, jakby chciało wyrwać się z piersi i przede mną uciec. O mało nie zgubiłam się w labiryncie identycznych korytarzy. Gdy w końcu się zatrzymałam – do czego musiałam się długo zmuszać – podparłam się dłonią o jedną ze ścian, próbując jak najszybciej złapać oddech. Dopiero po dłużej chwili zdążyłam się zorientować, że zatrzymałam się tuż przed drzwiami pokoju Deidary. Nogi same zaniosły mnie w stronę wejścia, każdy krok wykonywałam niemal automatycznie. Stanąwszy w uchylonych drzwiach, podparłam się o zdrapaną framugę, zatrzymując wzrok na artyście.
            

             Blondyn siedział na rozkopanym łóżku, skupiony na nieudolnym opatrywaniu ręki. Większość jasnych włosów wymsknęła się z jego kucyka, więc co chwilę niecierpliwie odgarniał opadające na oczy kosmyki. Mimo, że okno jak zwykle było otwarte i już w drzwiach dosięgał mnie nieprzyjemny wiatr, Deidara nie miał na sobie koszulki, najwyraźniej kompletnie ignorując zimno. Zauważył mnie dopiero po dobrych trzydziestu sekundach, kiedy nieśpiesznie przekroczyłam próg (najprawdopodobniej jednak widział mnie już od samego początku, a raczej czuł samą obecność).
            - Byłbyś beznadziejnym lekarzem – powiedziałam z błąkającym się po ustach uśmiechem, przysiadając obok niego. – Dawaj to.
            Bez skrępowania położyłam jego dłoń na swoim udzie i powoli zdjęłam splątany bandaż. Długa, cięta rana wyglądała wyjątkowo paskudnie. Westchnęłam ciężko, bez słowa aktywując chakrę.
            - To trochę do kitu – stwierdził nagle Deidara, a gdy posłałam mu pytające spojrzenie, po prostu wzruszył umięśnionymi ramionami. – Możesz leczyć innych, ale siebie już nie. I gdzie tu jakikolwiek zysk?
            - Żaden, jeśli jest się niezaprzeczalnym narcyzem i egoistą.
            - Wyczuwam podtekst.
            Parsknęłam śmiechem, widząc urażoną minę artysty. Kątem oka dostrzegłam, że jednak po krótkiej chwili na jego ustach pojawił się zadowolony uśmieszek. Faktycznie, tak dawno się nie śmiałam, że prawie zapomniałam jakie to uczucie.
            - Gotowe – mruknęłam, robiąc ostatnią zakładkę opatrunku. Widząc, jak Deidara ostrożnie rozprostowuje palce, dodałam szybko: - Gdzie się tak znowu urządziłeś?
            - Zwykłe treningi czasem wymagają uszczerbku na zdrowiu – odparł jedynie. Kiedy na mnie spojrzał, nie mogłam odczytać jego wzroku. – Trzymasz się jakoś?
            Skinęłam pośpiesznie głową, nie mając ochoty na rozmowę na ten temat. Chłopak najwyraźniej musiał to zauważyć, bo na szczęście postanowił nie dociekać.
            - Nigdy nie pomyślałam, że tak to się skończy – pokręciłam głową ze szczerym niedowierzaniem. – Pomyślałbyś? Podczas naszego pierwszego spotkania byłam pewna, że już nigdy cię nie zobaczę. Wyglądałeś mi na takiego, z którym nie powinnam się zadawać dłużej niż przez jeden wieczór.
            Deidara zmrużył oczy.
            - Przepraszam, ale to ty wypiłaś trzy czwarte mojego sake – przypomniał z teatralną powagą. – Już myślałem, że będę musiał zbierać twoje zwłoki, a tu proszę! Dziewczynka miała całkiem mocną głowę. I co to za ocenianie po okładce? W środku jestem o wiele bardziej interesujący, jeśli to w ogóle możliwe.
            - O Boże, ilu laskom to już wciskałeś?
            Chłopak wyszczerzył zęby w nieco szaleńczym uśmiechu.
            - Kto by je liczył?
            Zaśmiałam się z niedowierzaniem, ale ten radosny śmiech zaczął powoli przeobrażać się w cichą histerię. Znów poczułam, jakby coś przygniatało moje płuca i nie pozwalało zaczerpnął głębszego oddechu. Wyobraźnia znów zaczęła mieszać mi w myślach, przypominając o ostatnim śnie, kiedy to wpadłam do własnego grobu, kiedy oglądałam zwisające z sufitu ciało, wynurzałam się z wody…
            - Chyba nie dam rady… - zerwałam się na nogi tak gwałtownie, że zaskoczyłam tym nawet artystę, który najwyraźniej chciał mnie złapać. – Czuję się taka wypruta, rozumiesz? I wiem, że nie mogę zapomnieć, ani zrobić niczego innego, i że zachowuję się egoistycznie, ale świadomość, że ona się zbliża mnie wykańcza! Dlaczego to się dzieje, bo ja nie wiem co ja zrobiłam, by sobie na to zasłużyć, co wy wszyscy zrobiliście, co ja tutaj w ogóle robię…
            Kiedy wargi Deidary zmiażdżyły moje usta w długim, niemal bolesnym pocałunku, niemal zapomniałam jak oddychać. Zachwiałam się, kompletnie zaskoczona, ale poczułam, że to było to. Właśnie ten moment, w którym mogłam wybierać – spaść w niekończącą się otchłań, czy wspiąć się w górę, polegając na pomocy blondyna, który niezaprzeczalnie potrafił rozwiać moje wątpliwości i strach jednym ruchem. Więc po krótkiej chwili zawahania objęłam jego szyję i odwzajemniłam pocałunek z taką samą intensywnością.
            Ta dziwaczna potrzeba bliskości rosła z każdą kolejną sekundą, a kiedy moje plecy zderzyły się ze ścianą, miałam wrażenie, że za chwilę wybuchnę. A więc jakbym ratowała się przed tym wybuchem, przyciągnęłam chłopaka jeszcze bliżej, ale to tylko sprawiło, że niedosyt ponownie wzrósł, szczególnie w chwili, w której poczułam zimne dłonie artysty na swoich plecach. Jakimś cudem powstrzymałam głośne westchnienia, podczas gdy blondyn skupił się na niedorzecznie przyjemnym skubaniu zębami mojej szyi. Usta płonęły, podobnie jak całe moje ciało. Czułam się ogarnięta jakąś gorączką, której – co najbardziej mnie przerażało – wcale nie chciałam przerywać. Więc kiedy chłopak zacisnął palce na rąbku mojej koszulki i posłał mi pytające, niemal niepewne spojrzenie, przez krótką chwilę przepłynęła przeze mnie zaskakująca słodycz – jeden z najniebezpieczniejszych, najpewniejszych siebie ninja świata czekał na moją zgodę, nim będzie mógł posunąć się dalej, a w jego wielkich, niebieskich oczach dostrzegłam jedynie szczerość. Ten fakt poruszył mnie tak bardzo, że po prostu skinęłam głową, sama zrzucając z siebie niepotrzebny już materiał. Następne pocałunki odczuwałam już nieco inaczej, jak coś naturalnego; przestałam obawiać się tej niespotykanej dotąd potrzeby wduszenia go w siebie i poznania każdej jego części. Jakimś cudem dowlekliśmy się do łóżka, opadając na skrzypiący materac. Każda część mojego ciała, której dotykały jego zgrabne palce momentalnie stawała w żywym ogniu – długie westchnienia, a nawet i ciche jęki wydostawały się z mojego gardła już bez najmniejszego problemu. Wszystkie ubrania, które oddzielały moją skórę od jego traktowałam jako wrogów, pozbywając się ich z nieznaną wcześniej ekscytacją; nawet gdy byłam już całkowicie naga, wcale nagą się nie czułam, bo osłaniana przez jego umięśnione, ożywające pod moimi dłońmi ciało, zamieniałam się w elastyczną glinę, którą mógł formować bez najmniejszych problemów.
Wszystko to stało się jednocześnie szybko jak i powoli – w finalnym momencie miałam wrażenie, jakby coś niespodziewanie wyskoczyło ze mnie lecąc w górę, coraz wyżej i wyżej, a później powróciło, zapełniając obezwładniającą mnie jeszcze tego samego dnia pustkę. Zachwycałam się nawet późniejszymi, cichymi już oddechami i przyjemną ciszą, która miała w sobie taką intymność, której nigdy w życiu nie spodziewałam się doświadczyć. A więc jeśli za niecałe dwadzieścia cztery godziny moje ciało faktycznie miało wylądować w łapskach Ikuko miałam chociaż pewność, że przed nimi dotykały go o wiele delikatniejsze, pamiętne dłonie prawdziwego artysty.
 _______________


Deidara

Tadaaa! Oto dodaję przedostatni rozdział pierwszej części - pozostaje jedynie rozdział 26 oraz krótki epilog do smaczku. Minął ponad rok, a ja jestem w sumie dopiero w połowie. Nigdy bym nie przypuszczała, że to opowiadanie może się tak pociągnąć. 
Dobra, w sumie nie jestem pewna, jak wyszła ostatnia scena, bo nie jestem specjalistką - pierwszy raz napisałam coś takiego, a i tak zapewne ani trochę nie przypomina Pięćdziesięciu twarzy Earl Greya (ale to chyba dobrze? ._.) i jestem średnio zadowolona. No, ale początki zawsze są trudne, nie?
Pozdrawiam cieplutko i znów przepraszam za długie oczekiwanie na rozdział - mam nadzieję, że chociaż trochę Wam to wynagrodziłam. c;

PS. Serdecznie zapraszam na mojego najnowszego bloga: It is pure

7 komentarzy:

  1. Buhahahahahha pierwsza!

    Zacznijmy od najważniejszego. Wcale nie spierdoliłaś ostatniej sceny! Była zajebista! Kocham to... xD

    Żal mi Kity mogę się się tylko domyślać jak to wszystko ma na nią wpływ. Mam nadzieję, że nic się jej nie stanie, no ale jak ma być druga część to raczej nie. Ale mam dziwne przeczucie, że ktoś umrze. Boże żeby tylko to nie był Kisame!

    Naprawdę składam pokłony, chciałabym tak płynnie pisać jak ty, tak wszystko opisywać z lekkością, ach zazdroszczę ci.

    Naprawdę mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i będę się modlić (xD) o to żeby Kisame przeżył, a w drugiej części może jednak sobie kogoś znalzł i żeby jednak dostał tą drugą szansę, bo tak mi go szkoda, a kiedy opisywałaś tą scenę z nim to ryczałam jak debilka. Kocham cię za niego!

    Dziękuję za kolejny rozdział i czekam już na kolejny jak mój pies na swoją zabawkę kaczkę.
    Pozdrawiam i ślę hektolitry weny.

    Ps Zapraszam do mnie, kolejny rozdział już jest.
    Ps2 Ostatnia scena naprawdę była zajebista!

    OdpowiedzUsuń
  2. Heeejo :D
    Nadchodzę z komentarzem, lecz najpierw napomknę, że mam twojego bloga w zakładkach, ale nie mam pojęcia kiedy go odwiedzę, ale jest w planach, więc wyczekuj dnia, aż nadejdę xD
    A teraz przejdę do sedna ;)
    No to dla odmiany w rozdział nie wprowadza nas jeden z masakrycznych snów Kity, a jej realna depresja i lamenty nad całą swoją egzystencją… - wolałam sny xD co nie znaczy, że jest źle napisane broń borze :P po prostu nie przepadam za osobami, które się użalają nad swoim życiem, a poza pewnymi epizodami życie Kity o nie sraj taśma ;) ma wiele, naprawdę wiele osób, dzięki którym może czuć się potrzebna :D
    Chyba wszyscy w Akatsuki są zdania, że Kita do nich nie pasuje, że truje ją pobyt w organizacji i to nawet całkiem słodkie, bo co innego przez nich przemawia, niż troska? ;) jednak sądzę, że pobyt Kity między nimi dodaje im takiego power’a :P nie w sensie, że ich grzechy zostaną zapomniane, a oni staną się dobrzy, tylko mogą odczuć taką akceptacje u kogoś pozbawionego trucizny, którą sami się nazywają (propos zajebiste porównanie :D w ogóle wszystkie twoje twórcze frazeologizmy są… twórcze i zajebiste xD)
    Itachi już zaczyna zdrowieć, całkiem nieźle, ale chyba w walce z Ikuko stanowczo za bardzo będzie musiał nadużywać Sharingana, a wtedy dopiero nie pyknie :/ wiem, czarny scenariusz, ale na twoim blogu nie ma kolorowo :P a jak jest to nie trwa to długo xD taki klimat :P
    Lubię ten stosunek Hoshigakiego do Kity ^^ Taki starszy brat i młodsza siostra, których nie spotkasz w prawdziwym świecie xD się chłopak przy niej rozgadał, ona ma coś w sobie, że się jej wygadują – jest wspaniałym słuchaczem no i ten, pewnie dobrze jej w towarzystwie osób niosących na sobie podobny krzyż i to z własnego wyboru :3 Zresztą to Akatsuki, grupa seksownych zabójców, która idiotka by z nich zrezygnowała? xD
    Hidan i Temko nie wnikam w nich, nie wypowiadam się, o prostu nie xD dziewczyna ma delikatnie mówiąc przejebane… pełni rolę takiego przekaźnika dla Kity, a metody są no bardzo drastyczne :P
    No i no i ma ukochana scena, za którą powinnam ci zrobić jakiś ołtarzyk albo nie wiem co chcesz xD no rany boskie to był seks *o* lepszy od moich (jestem zazdrosna, ale pierdolić to) piękne no! Di Caprio znowu nie dostanie przez to Oscara xD powiem ci, że warto było czekać :D najpierw leczenie, potem rozmowa, a potem TO <333 omg, pośliniłam się trochę xD
    Cud, miód i maliny, kochana! :D więcej tego typu akcji :D
    Tyle ode mnie na dzisiaj :D
    Życzę weny, czasu, ochoty i radości z pisania :D :*
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przede wszystkim muszę przeprosić, że biorę się za ten rozdział dopiero teraz, no ale oczywiście mam tysiąc i jeden wytłumaczeń, jak pierwszy egzamin zawodowy w czerwcu czy kurs na prawo jazdy na przykład, ale muszę Cię też zrąbać, bo jak się już biorę za czytanie, to chciałoby się tych rozdziałów więcej, a tu tylko jeden i cisza! Hańba Ci! Cieszę się przynajmniej, że taki konkretny - dużo wydarzeń, sporo postaci, no i ta cisza przed burzą... kocham to napięcie!
    Itachiego i Kisame wrzucę może do jednego worka, bo obu ich w Twoim opowiadaniu uwielbiam i robi na mnie ogromne wrażenie ta ich relacja z Kitą. Rzeczywiście są trochę jak starsi bracia - Kisame może jak ten z większą dozą złośliwości, ale bardziej otwarty i opiekuńczy, a Itachi z kolei nieco zdystansowany, ale jednak pomocny, kiedy trzeba. Obaj są niezastąpionym oparciem i poruszyły mnie ich słowa... to, jak mówili o sobie i o Kicie, ich godzenie się z losem, ich zrezygnowanie... po prostu aż łza się kręci! I niech Kisame jej, broń Boże, nie wykopuje z Akatsuki! Nie wyobrażam sobie, że mogłaby być gdziekolwiek indziej!
    Zachowanie Temko psychodeliczne i przerażające... szkoda mi jej, naprawdę mi jej szkoda, ale jest dzięki swojemu cierpieniu jedną z bardziej lubianych przeze mnie postaci. Ta scena z obcinaniem sobie włosów... mistrzostwo! No i moje uczucie niepokoju jeszcze bardziej wzrosło.
    No i ten Deidara na koniec... ostatnie zdanie świetne, idealne podsumowanie, lepiej sama bym tego nie ujęła! A ta ich scena słodkiej intymności... nie musisz się stresować, wyszło Ci idealnie! Z uczuciami, no i jednocześnie nie jakoś szalenie perwersyjnie, więc dziękujemy Bogu, że jest sto razy lepiej, niż w Earl Greyu, bo tam to i perwersja zawiodła, i uczuć jakoś mi brakło... jak na to, jak reklamowali film, to jednak klapa, moim skromnym zdaniem!
    W każdym razie jestem cholernie ciekawa ostatniego rozdziału, więc mam nadzieję, że nie będę Cię musiała zeżryć, żeby się pojawił jakoś niebawem!
    A teraz pozdrawiam Cię cieplutko, no i czasu i ochoty Ci życzę! :*
    Ps. Że już nie wspomnę o zastoju na moim ulubionym Uchihowym blogu z panem Śmiercią!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam twoje opowiadanie już jakiś czas temu, ale nie mogłam się zebrać za napisanie komentarza...W każdym razie, wiedz że jestem zachwycona i zdobyłaś nową czytelniczkę!
    Buszowałam ostatnio po blogach i tak wyszło, że trafiłam do ciebie i nie tylko! Zaczęłam przetrzepywać twoje linki i jeszcze tam znalazłam parę smaczków, ale oczywiście ja nie o tym!
    Mam wrażenie, że ostatnio wyskoczyło jak grzybów po deszczu blogów o bohaterkach z problemami psychicznymi, ale u ciebie...hmmm... wszystko jest dopięte na ostatni guzik, jakbyś miała całe opowiadanie już napisane i odłożone na półeczkę, wstawiasz tylko co jakiś czas rozdziały. Powtórzę się, ale jestem zakochana!
    Kita jest fantastyczna, nie jest jakąś Mary Sue z ogromnymi pokładami mocy, trzema demonami, posiadaczką rinnegana i oczywiście najpiękniejsza w całym uniwersum, tylko, co tu dużo mówić - wspaniale wykreowana postać, którą trafiłaś jak dla mnie w dziesiątkę.
    Rimo, zadziorny kociak też jest bardzo fajnie wykreowany, ale bardziej podoba mi się ich relacja. Polega na wspieraniu się, zaufaniu i czymś prawdziwym, że nie mam wątpliwości co do tego, że Rimo skoczyłby za Kitą w ogień.
    Kolejną nieodłączną częścią Kity są jej wizje. Nie mam takiego zasobu słów, żeby wyrazić to, jak bardzo mi się podobały i jak genialnie były opisane. Twoja wyobraźnia jest wspaniałym narzędziem i wykorzystujesz ją w stu procentach. Zazwyczaj mam coś takiego, gdy pojawiają się jakieś wspomnienia, omijam tę część i przechodzę do treści właściwej, bo autorzy często nie za bardzo trzymają się kanonu swojego opowiadania i wspomnienia są wyjęte z kosmosu i nie wnoszą nic ciekawego do dalszej treści. U ciebie pochłaniałam każde słowo, przysięgam. Jesteś świetna w tym co robisz!
    Niestety jest jeden minus, ale nie powinien on ciebie ruszyć, bo to tylko moje widzimisię! Deidara sam w sobie jako postać wyszła ci świetnie, ale zrobienie z niego kochanka Kity...Złamałaś mi serce... Z chęcią zobaczyłabym na tym miejscu Itachiego, który jest moją absolutną miłością i mogłabym czytać tylko o nim, ale no cóż...Wybrałaś Deidarę, ja mam złamane serce, jakoś sobie dam z tym radę :c
    Co do Itachiego, ja się nie będę tu rozwodzić, jest najlepszy i niech to nam wystarczy :D
    I cholernie podoba mi się Temko! Na początku uznałam ją za jakiś zapychacz, ale ma ogromne znaczenie dla opowiadania! Świetnie ją wykreowałaś, jest wariatką, no i jeszcze ten mini romans z Hidanem! Mistrz!
    Podoba mi się bardzo relacja z Konan, ale więcej nie będę się już rozwodzić! Przejdę do aktualnego rozdziału, wybacz, ale nie dam rady omówić każdego z osobna, zwłaszcza, że śpieszy mi się do czytania kolejnych blogów ;)
    Po raz kolejny udowodniłaś, że relacja między Rimo i Kitą jest jak najbardziej szczera i oparta na przyjaźni. Dobrze, że zawsze ma kogoś, komu może powierzyć swoje obawy i tajemnice, nie dość że dziewczyna ma problemy, to jeszcze jakby straciła powiernika, myślę że nie planowałabyś wtedy drugiej części opowiadania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Rozmowa z Itachim jak i Kisame była świetna, mimo że to postacie, które raczej nie lubią się z kimś bratać widać, że zależy im w pewien sposób na bohaterce i starają się w jakiś sposób (lepszy lub gorszy) ją wesprzeć i ewidentnie nakłonić do zniknięcia z Akatsuki. Zobaczymy jak to rozwinie się później, ale wnioskuję, ze skoro zamierzasz stworzyć drugą serię, to na 99,9% Kita w jakiś spoósb ulotni się z organizacji.
      Szczerze się zawidłam, gdy zobaczyłam 16 listopada...Liczyłam na 16 kwietnia, jako że to 4 mięsiąc, a dla Ikuko i 16 i 4 mają jakieś znaczenie. nawet nie wiesz jak bardzo uwaliłam to sobie w głowie, gdy powiedziała, że spodziewają się tego dnia. Co prawda dzień urodzin faktycznie jest ważniejszy, ale jednak mam zawód XD
      I ostatnia scena... Świetnie opisana, ale chyba cię nie zdziwię, jeśli napiszę, że chciałabym widzieć tam kogoś innego...:c
      Zmiotłaś mnie jednym zdaniem: ,,A więc jeśli za niecałe dwadzieścia cztery godziny moje ciało faktycznie miało wylądować w łapskach Ikuko miałam chociaż pewność, że przed nimi dotykały go o wiele delikatniejsze, pamiętne dłonie prawdziwego artysty.'' Mistrz, kapcie spadają, serio.
      Cóż więcej ci mogę powiedzieć, moja droga? Zachwyciłaś mnie i opowiadaniem skradłaś mi serce. Niepokoi mnie troszkę czas oczekiwania na kolejny rozdział, ale wiem ile czasu się pisze takie kloce ogromne, w dodatku jak chcesz wpleść finałową walkę, to nie dziwię się, że od dwóch miesięcy nie pojawił się nowy rozdział.
      W wolnym czasie i jeśli najdzie cię ochota, to zapraszam do mnie i mojej wesołej twórczości.
      Pozdrawiam gorąco, twoja nowa, wierna czytelniczka :)

      Usuń
    2. Hej, hej, Chihiro! Nie możesz tak usprawiedliwiać ermentiss, to jest karygodne, że od dwóch miesięcy nie daje absolutnie żadnych znaków życia, a człowieki tu usychają z tęsknoty! Zaczynam się zastanawiać, czy jej nie zeżreć, jak już wróci, tylko niech najpierw opublikuje nam rozdział!
      A tak na serio... nie ma żadnego "na serio", Mukudori! Ermentiss, Słońce, wiedz, że wisi nad Tobą katowski topór! :*

      Usuń
  5. Uwierz mi, trzeba być mną, żeby przeczytać rozdział i zapomnieć skomentować, po czym wrócić tu za jakiś czas, by zobaczyć, czy pojawiło się coś nowego i odkryć brak tego komentarza. Także już na wstępie biję pokłony na przeprosiny, bowiem za głupotę trzeba płacić.
    Sama nie wiem od czego zacząć... więc zacznę od końca, czyli tego, co najbardziej przypadło mi do gustu tym razem! Ostatnio urosła moja sympatia do Deidary, toteż tym bardziej jestem rada, że do niego należał (wielki) finał tego epizodu. Na pierwszy rzut oka pozornie nasza kochana główna bohaterka i artysta nie pasują do siebie, jednak po przyjrzeniu się im pod względem technicznym, oczywistym staje się, że blondyn stanowi może nie tyle jej dopełnienie, ile realną, ucieleśnioną podporę. Jest to naprawdę fantastyczne, jaki wpływ na niego ma dziewczyna - zresztą zdaje się, że sama wspomniałaś o tym w pewnych momentach. I cudowne jest też to, że jej przeszłość niewiele dla niego znaczy.
    W środek swojej opinii chciałam wcisnąć coś mniej przyjemnego, jak na przykład... postać tej obrzydliwej Ikuko! Aż ma się ochotę krzyczeć, żeby trzymała swoje wstrętne łapska z daleka od Kity! Ale ogólnie sam pomysł z przekazaniem wiadomości przez Temko w ten mało humanitarny sposób na wielki plus. Może zabrzmi to okrutnie, ale należało jej się za baraszkowanie z Hidanem, którego szczerze mówiąc po prostu nie cierpię.
    Wracając do przyjemniejszych rzeczy - spodobała mi się luźna pogadanka z Kisame. W gruncie rzeczy taki przyjemniaczek z niego i bardzo lubię, jak jest przedstawiany w ten sposób. Ot taka rybka, do rany przyłóż, ale pogrozić też potrafi. I to jego filozoficzne rozdrabnianie się nad naturą człowieka było ujmujące. No i najprawdopodobniej mój ukochany Itachi wyzdrowieje!
    A teraz powinnaś dostać wielkiego kopa w dupsko. Za kilka dni będą trzy miesiące, a rozdziału 26 jak nie było, tak nie ma. Mam nadzieję, że najdziesz dogodne argumenty na swoje usprawiedliwienie!
    A tymczasem ściskam mocno i całuję serdecznie,

    OdpowiedzUsuń