Rozdział 24
Tortura jest sztuką
Z początku spodziewam się, że
otworzenie oczu będzie jedną z trudniejszych rzeczy, jakie przyszło mi wykonać,
ale w praktyce okazuje się to łatwe. Za łatwe. Moje oczy szczypią i muszę
zamrugać kilka razy, by pokój przestał się kręcić. Ziewam cicho przez co po
policzku spływa łza, a kiedy staram się ją otrzeć, zauważam, że moje ręce są
skrępowane.
Dyszę
ciężko i unoszę głowę; ręce – tak jak i reszta ciała – przywiązane są do łóżka
grubym, skórzanym pasem, który zaciska się coraz mocniej, gdy próbuję się
wyszarpać. Mam na sobie białą koszulę pacjenta szpitala, ale w pomalowanym na
czerwono pokoju nie widzę ani jednego krzesła, kroplówki czy jakichkolwiek
leków. Samo łóżko i niewielkie, zabezpieczone zardzewiałymi kratami okno.
Bezsilna kładę
głowę na miękkiej poduszce, próbując złapać oddech. To kolejny koszmar i
doskonale zdaję sobie z tej sprawę, ale widok powieszonego na sznurze ciała,
którego nogi zwisają tuż nad moją klatką piersiową sprawia, że mam ochotę
wrzeszczeć. Zwłaszcza, że powieszoną kobietą jestem ja.
Dziwnie się
patrzy na te szeroko otwarte, zielone oczy i na przerażająco szarą twarz, którą
zdobią bąble po oparzeniach, na spływającą po nadgarstkach krew. Gdy jedna z
kropli rozbija się na moim nosie, krzywię się z i odwracam głowę. Za szybą wiją
się cierniste gałęzie – stukają w szybę jakby chciały dostać się do środka.
Chcę się wydostać, ale nie mogę się ruszyć.
W
sekundzie, gdy zerkam w lewo, obok łóżka pojawia się rozchwiany taboret, na
którym rozsiadła się Ikuko. Jej śnieżnobiałe zęby błyszczą w szerokim,
podejrzliwym uśmiechu – ona sama przypomina mi dyskretną żmiję, której zęby
niemal wydłużają się na widok ofiary. Zaciskam zęby, ale odwzajemniam
spojrzenie. W chwili, gdy wbija we mnie strzykawkę, znów spadam w ciemność.
Potem budzę
się już gdzieś indziej, nieskrępowana żadnym pasem, a zamiast białej koszuli
dla pacjentów mam na sobie czarną, długą suknię z gorsetem, który niemal
całkowicie uniemożliwia mi oddychanie. Zdziwiona rozglądam się wokół i nagle
zdaję sobie sprawę, że stoję na rodzinnym cmentarzu. Pomniki nadal stoją
niewzruszone po długim okresie czasu, ale jeden z grobów jest świeżo wykopany.
Z walącym sercem podchodzę do dołu i nachylam się. Ciało leży samo, bez
ochraniającej go tymczasowo trumny, a robaki już zdołały się do niego dobrać.
Robi mi się niedobrze, widząc swoją własną, pożeraną przez larwy twarz. Krzyk
więźnie mi w gardle, kiedy potykam się o wystający z ziemi kamień i wpadam do
dołu.
Ląduję na
miękkich, śnieżnobiałych poduszkach z taką siłą, że przez krótką chwilę słyszę
jak moje płuca się zgniatają. W powietrzu unosi się zapach wanilii i pudru –
kicham głośno, a echo powtarza za mną niekończącym się chórem. Otwieram oczy,
starając się dostrzec sufit. Zamiast sklepienia widzę jednak ogromną, czarną
dziurę z której dochodzą miliony szepczących głosów.
Cała
podłoga kolistego pomieszczenia zawalona jest poduszkami. Zlewam się z nimi,
ubrana w białą koszulę i tego samego koloru spodnie. Kręci mi się w głowie jak
po wypiciu trzech butelek sake, ale zmuszam się do siadu. Kremowe ściany są
brudne, popękane – dostrzegam wijące się po nich dziwaczne pnącza, które
wyłaniają się z górującej nade mną ciemności. Czuję się jak na karuzeli, kiedy
na klęczkach zmierzam w stronę północnej ściany. Poduszki nie uginają się pod
moim ciężarem, co jest zadziwiające, bo są niesamowicie miękkie. Jedno z pnączy
stara się mnie dosięgnąć, ale odskakuję w bok. Jeszcze tylko dwa metry…
Na ścianie
wisi mały, obszarpany kalendarz. Co dziwne, widać na nim tylko dwie cyfry; na
kartkach brak dni tygodnia i roku. Wstrzymuję oddech orientując się, że
kalendarz pokazuje wciąż to samo – 4 i 16. Z szalejącym w piersi sercem wyrywam
kolejne karteczki, które wsiąkają w poduszki. Nagle zastygam w bezruchu;
zamiera także i moje serce. Drżącymi palcami obrysowuję namalowaną czwórkę
nagle zdając sobie sprawę, że wisi ona do góry nogami. Tak jak i moje włosy,
poduszki i ja sama.
Szarpię się
i wrzeszczę, tracąc oparcie i spadając w dół – a może w górę? – wprost do
paszczy wygłodniałej ciemności. Z pnączy wyrastają ostre kolce, które szarpią
moim ubraniem. Brudząca białe ubranie krew układa się w dwie cyfry – 4 i 16. A
ja spadam, ogłuszona przez swój własny krzyk i towarzyszące mu echo.
Gwałtownym
szarpnięciem wynurzam się z wody, biorąc kilka desperackich wdechów. Palce,
które z przerażeniem zaciskam po obu stronach wanny są sine. Kaszlę, ogarnięta
paskudnymi dreszczami. Woda nie dość, że lodowata, to jest jeszcze czarna. Z
mojego gardła wydostaje się niekontrolowany szloch – w wannie pływają wodorosty
i liczne gałązki, które przecinają moją skórę, gdy próbuję się podnieść.
Całkiem
naga powoli kładę stopy na płytkach. Wokół jest całkiem biało, nie potrafię
odróżnić ścian od podłogi i znów wydaje mi się, że spadam. Zaciskam wargi i
żółwim tempem zmierzam w stronę niewielkich drzwi, których nie było jeszcze
przed paroma sekundami. Klamka jest śliska, nieprzyjemna w dotyki. Ręce tak mi
się trzęsą, że nie jestem pewna czy zdołam otworzyć te cholerne drzwi. Mimo
wszystko oblizuję suche wargi i z wahaniem naciskam klamkę.
Sufit
kamiennego korytarza mieni się żywymi kolorami, zmieniającymi barwę co sekundę.
Drzwi zamykają się za mną z cichym kliknięciem, a ja orientuję się, że znów mam
na sobie ubranie. Dziwaczne światełka oświetlają mi drogę – teraz czuję się
nieco pewniej, czując, że zbliżam się do przełomu. Przełomu swojego szaleństwa.
Do końca nie zostało dużo czasu.
Budząc się z tą myślą, w pierwszym momencie miałam ochotę
ponownie zamknąć oczy. Mimo wyjątkowo paskudnych koszmarów czułam niepokojący
niedosyt, ale gdzieś głęboko zdawałam sobie sprawę, że następne sny spowijałaby
jedynie ciemność. Nie byłoby żadnych wskazówek.
Bałam
się ruszyć, nie do końca przekonana o kontroli własnego ciała. Już przy samym
oddychaniu każdy nerw drgał niespokojnie, jakby ta najprostsza czynność okazała
się za trudna. Przy przełykaniu śliny miałam wrażenie, jakby ktoś wsypał mi do
gardła garść piachu. Wody…
Kojący zapach drewna zmusił moje ciało do działania.
Jęknęłam cichutko, podpierając się na łokciach; ból musnął ramiona niczym ogień
tak gwałtownie, że omal znów nie opadłam na poduszki. Zacisnęłam zęby, biorąc
kilka świszczących oddechów.
-
Widzę, że wreszcie postanowiłaś się obudzić.
Zamrugałam
kilkakrotnie, chcąc przyzwyczaić oczy do intensywnego światła, które wlewało
się do pokoju przez błyszczące szyby. Za oknem niebo muskały różnorodne barwy,
tworząc niesamowite tło dla kryjącego się za horyzontem słońca. Przez krótką
chwilę poczułam wokół siebie dziwne ciepło, senność, spokój…
-
Leki przeciwbólowe wciąż działają. Jeszcze przez jakiś czas możesz odczuwać to
otumanienie – plama czerwieni i czerni zaczęła się do mnie zbliżać; dopiero,
gdy mężczyzna stanął tuż obok łóżka, zorientowałam się, że to Sasori. – Napij
się.
Przyjęłam
z wdzięcznością ofiarowaną przez Skorpiona szklankę wody, w dwie sekundy
połykając całą zawartość. Westchnęłam niekontrolowanie, czując, że wreszcie
mogę się odezwać.
-
Jak długo spałam? – brzmiałam, jakbym zaczynała naukę języka od początku. Każde
słowo przypominało raczej dziwaczny charkot, ale ku mojej uldze Akasuna
zrozumiał.
Miał
na sobie płaszcz Akatsuki przez który wydawało mi się, że dopiero co wrócił z
misji. I może właśnie tak było – sama nie mogłam być pewna, bo jego twarz
wypełniała przerażająca obojętność. Żadnych siniaków, brudu, nerwowych gestów. Nic.
- Koło osiemnastu godzin, nie dłużej. Twoje ciało nadal nie
jest w idealnym stanie, Tobi i Zetsu przynieśli cię odwodnioną. Rany nie wydają
się zagrażać twojemu życiu, poważniejsza wydawała się tylko ta na udzie –
przerwał, podchodząc do stojącego obok drzwi stoliczka. Miałam wrażenie, jakby
nic się tutaj nie zmieniło. – Miałaś szczęście. Gdyby kunai wbił się kilka
milimetrów obok, ucierpiałaby twoja tętnica udowa, a wtedy Zetsu zapewne wywąchałby
jedynie trupa. Mimo to, muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie poradziłaś z
tym opatrunkiem.
Już
otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, powiedzieć, że to Ikuko mnie opatrzyła, ale
wtedy przypomniałam sobie jej słowa o wizycie. Momentalnie przeszył mnie zimny
dreszcz, a leki przeciwbólowe najwyraźniej zaczęły słabnąć, bo łapska paniki
dopadły mnie jak głupiego, nieuważnego jelonka.
Sasori
spędził kilka minut przy swoich miksturach i innych równie niepokojących
rzeczach, po czym nieśpiesznie podszedł do drzwi. Kilkanaście tygodni temu
przerażałaby mnie jego postawa, puste czekoladowe oczy i fakt, że był jedynie
lalką. Teraz jednak czułam, że posiadam dla niego respekt, który wypędził ze
mnie resztki strachu.
-
Odpocznij, ja przyniosę coś do jedzenia.
Wyszedł,
zostawiając mnie zupełnie samą, a ja nagle nabrałam ochoty wtopienia się w
poduszki. Zanim jednak zdążyłam ponownie się położyć, drzwi otworzyły się w
gwałtownym skrzypnięciem i do środka wpadła wielka, czarna kula futra. Rzuciła
się na mnie bez najmniejszego oporu, a ja - nieco zdezorientowana - dopiero po
kilku sekundach dostrzegłam znajome, żółte ślepia kota.
Otworzyłam
usta, ale wydobył się z nich jedynie cichy okrzyk; przytuliłam się do
zwierzęcia tak mocno, że przez krótką chwilę sądziłam, że staliśmy się jednością.
Z ulgi zakręciło mi się w głowie. Po minucie zupełnie niepodobnych do nas
uścisków i szeptów odsunęłam się delikatnie, opierając głowę o zimną ścianę.
Rimo nie wyglądał źle – jedynie jego oczy wyrażały ogromne zmęczenie.
Uśmiechnęłam się blado, choć całkiem szczerze, zdając sobie sprawę, że był to
jeden z najszczerszych uśmiechów w całym moim życiu.
-
Wszystko z tobą dobrze? – musnęłam palcami jego przebite ucho. – Co się w ogóle
wydarzyło?
Rimo
szybko streścił mi całą historię o walce, rozdzieleniu, późniejszych
poszukiwaniach i nieuniknionym powrocie. Podczas swojej opowieści najwyraźniej
z całych sił walczył o zachowanie spokoju, wbijając ostre pazury w szorstką
poszewkę. Wszystko to wydawało mi się niesamowicie odległe, tak jakby
bohaterami tej historii byli jacyś inni, nieznani mi ludzie. Poczułam się
dziwacznie wykluczona, nie mogąc sobie przypomnieć większości tego czasu, gdy
samotnie podróżowałam po lesie. W mojej pamięci pozostał jedynie obraz
drapieżnie uśmiechającej się Ikuko.
„Gdy się zobaczycie przekaż im, że was
odwiedzę.”
Zimno,
które dopadło mnie po przypomnieniu sobie tych słów zamroziło każdą część
mojego ciała. Najwidoczniej Rimo musiał dostrzec zmianę mojej postawy, bo
momentalnie się spiął, gotowy do działania.
-
Zabierz mnie do Lidera, Rimo.
***
Siedzący
za biurkiem Pain opierał czoło o splecione przed sobą ręce, oddychając głęboko
i spokojnie. Mając możliwość ponownego przyjrzenia się jego postawie doszłam do
wniosku, że w tym momencie mogłam określić
tego człowieka tylko jednym słowem: zmęczony. Pamiętam, że na początku jego
spojrzenie potrafiło zamrozić krew w moich żyłach. Teraz, po miesiącach
przebywania w siedzibie, ku mojemu zdziwieniu, zdążyłam się do nich
przyzwyczaić. Więc kiedy wreszcie na mnie spojrzał, uświadomiłam sobie, że po
raz pierwszy nie poczułam ani grama strachu.
-
Teraz wszystko rozumiem – mruknął ciężko. – Myślisz więc, że zamierza walczyć?
-
Nie mam bladego pojęcia – przymknęłam powieki, w tym samym momencie czując, jak
Rimo muska nosem moją zaciśniętą w pięść dłoń. – Ikuko jest nieprzewidywalna.
Wiem tylko, że chce mnie dostać i nie zawaha się przed niczym.
Okazało
się, że pod moją nieobecność stan Konan gwałtownie się pogorszył. Po jej
zbadaniu doszłam do wniosku, że trucizna zaczęła się niebezpiecznie
rozprzestrzeniać, a ja nie mogłam zrobić już niczego, by ją powstrzymać. Domyśliłam
się, że wiąże się to z obietnicą Ikuko. Jej wizyta musiała być więc ostatecznym
końcem wszystkich problemów, które ciągnęły się od wielu, wielu miesięcy. Nie
mogłam uwierzyć, że kobieta wykorzystała samo Akatsuki tylko po to, żeby
zdobycie mnie okazało się zabawniejsze. Czułam się winna chorobie Konan i
atakowi na Deidarę.
-
Żeby uratować Konan, należy zabić tego, kto wytworzył truciznę. Myślę, że Ikuko
zażąda wymiany.
Rimo
spiął się jak przy uderzeniu pioruna. Perspektywa oddania się w łapska demona
wywoływała u mnie potworne mdłości.
-
Cóż, nie musisz się obawiać – spojrzałam na Lidera, który zdążył się
wyprostować, znów przypominając potężnego władcę. Teraz w jego oczach
błyszczała pewność siebie. – Rozwiążemy to w inny sposób.
***
Następny
dzień spędziłam u Akasuny, nadal leżąc w łóżku przykryta kołdrą aż pod samą
brodę, podczas gdy Skorpion wykonywał jakieś skomplikowane badania, tworzył
nowe napary i ziółka, od których picia robiło mi się niedobrze. Wiedziałam
jednak, że zaczynam odzyskiwać siły – czuło to całe moje ciało, zdolne już do
coraz to pewniejszych ruchów. Ból w udzie zaczynał ustępować, zapewne dzięki
magicznej maści Sasoriego, którą co chwilę wsmarowywałam w paskudnie
wyglądającą ranę. Czułam jak dziesięcioletnia pacjentka szpitala, która musi
stosować się do wszystkich zaleceń pana doktora. Mimo tego ten dzień dobrze mi
zrobił. Skupiona na odpoczynku choć na chwilę zapomniałam o czającej się gdzieś
w pobliżu Ikuko, otoczonej swoją grupką sługusów.
Najgorsza była niepewność. Nikt nie miał
pojęcia kiedy i gdzie się pojawi, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to się stanie –
papuga, która kilka tygodni temu zdołała uciec, okazała się zapewne idealnym
nawigatorem. Na samą myśl o przeszywającym wzorku zwierzęcia robiło mi się
niedobrze.
Wieczorem
pierścień Akasuny zamigotał kilka razy, a Skorpion wyszedł z pokoju bez słowa.
Wiedziałam, że zapewne wezwał go Lider, a wizyty w jego gabinecie zwykle
zajmowały sporo czasu. Pogłaskałam chrapiącego w rogu łóżka Rimo i wsunąwszy na
siebie dżinsy, podniosłam z ziemi sweter, chwilkę później wędrując już
korytarzem. Spoglądając na stojące w każdym kącie kwiaty przypomniał mi się
pierwszy spacer z Temko, kiedy to dziewczyna wydała mi się zwykłą, cukierkową
panną z psychicznymi odruchami. Teraz wszystko
układało się w logiczną całość, kawałek po kawałku, a ja czułam się zaskoczona,
że wcześniej tego nie rozgryzłam. Przy wejściu do kuchni standardowo było już
słychać warczenie lodówki. Nie zdążyłam jednak nawet wejść w głąb
pomieszczenia, gdyż moje nogi nagle znieruchomiały, jakby przyklejone do
podłogi. Po dłuższej chwili powoli wypuściłam z płuc resztki powietrza i
przeczesałam palcami nieprzyjemnie szorstkie włosy. Znów poczułam się dokładnie
tak jak kilka miesięcy temu, kiedy to wchodząc do kuchni, natknęłam się na
stojącego przy oknie blondyna.
Deidara
najwyraźniej mnie nie zauważył, albo po prostu sprawiał takie wrażenie, bo
wciąż stał przodem do brudnej szyby, trzymając ręce w kieszeniach spodni.
Wyglądał jak posąg – zupełnie nieruchomy, bez życia. Nagle w głowie zaświtało
mi złośliwe pytanie: czy podczas naszego pierwszego spotkania po prostu
odgrywał kolejną rolę, zakładał maskę, a może pokazał mi część siebie? Po tak
długiej podróży byłam pewna jednej rzeczy, a mianowicie tego, że członkowie
Brzasku byli najbardziej złożonymi ludźmi, jakich dane mi było spotkać.
Nieśpiesznie
podeszłam bliżej, zatrzymując się w odległości dwóch metrów. Potem po prostu
wpatrywałam się w jego plecy, starałam się usłyszeć jego oddech, który
zagłuszała ta cholerna lodówka. Nadal nie miałam pojęcia, czy krajobraz za
oknem był jedynie iluzją, czy może i my nią
byliśmy. Czasami właśnie tak się czułam. Na przykład teraz, kiedy wreszcie
Deidara się odwrócił, a ja mogłam przyglądać się jego twarzy do woli,
doszukując się jakichkolwiek zmian. Zmrużył oczy, także wykorzystując moment
milczenia, a potem jego usta rozciągnęły się w tym leniwym, tak bardzo znajomym
półuśmiechu.
Chyba
właśnie wtedy coś we mnie pękło, bo momentalnie podeszłam bliżej i bez
zastanowienia przytuliłam go tak mocno, że zapewne aż zabolało. Zaskoczyło mnie
to równie bardzo co jego, bo nigdy nie spodziewałam się, że kiedyś poczuję tak
wielką, niemal przygniatającą mnie ulgę na widok Deidary, którego w świecie
wszyscy postrzegali jako terrorystę i szaleńca. Jednak czując oplatające mnie
ręce i słysząc, jak wypuszcza z płuc ciężki oddech wcale nie poczułam się ani
trochę zagrożona.
-
Myślałam, że nie żyjesz – wydukałam w jego ramię, które zadrżało od krótkiego,
ale szczerego śmiechu.
-
Spokojnie, jestem twardym zawodnikiem.
-
Nie wątpię.
Odsunąwszy
się, przetarłam podejrzanie wilgotne oczy, uświadamiając sobie, że jakiś ciężar
właśnie spadł mi z serca. Deidara był
obok, nie wydawał się być na mnie złym i co najważniejsze żył. Przysiadłam na parapecie, zerkając na ciemniejące niebo.
Wszystko wyglądało spokojnie, ale zdawałam sobie sprawę, że mogły być to
jedynie pozory.
-
Danna nie będzie zadowolony wiedząc, że uciekasz ze szpitalnego łoża – blondyn skrzyżował
ręce na piersi, opierając się biodrem o parapet. Mimo swojego zwyczajnego,
psotnego tonu nie mogłam przeoczyć także jego zmęczenia.
-
W ramach ostateczności skłamię, że mnie porwałeś – zmrużyłam oczy. – Tobie szybciej
wybaczy.
Rzucił
mi spojrzenie typu: „tak, z pewnością”.
Nagle z mojego brzucha wydobyło się przeraźliwe głośne burczenie. Deidara
parsknął śmiechem, podchodząc do lodówki. Ku mojemu zdziwieniu, wyciągnął z
niej talerz z kanapką. Przyjrzałam się jej z powątpiewaniem.
-
Zatruta?
-
Specjalnie dla ciebie.
Zanurzyłam
zęby w nieco stwardniałym chlebie z zawziętością godną wygłodniałego
drapieżnika. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaka byłam głodna. Przez
kilka dobrych minut siedzieliśmy cicho, najwyraźniej pogrążeni we własnych
myślach. Ikuko doskonale wiedziała, że czekanie było największą torturą. Już
otwierałam usta, żeby podzielić się moimi myślami z Deidarą, kiedy do kuchni
wpadł rozemocjonowany Tobi. Nagle przypomniałam sobie wyimaginowany sharingan,
który zabłyszczał w jego oku.
-
Senpai, Senpai! – omal nie przepadł przez próg; to wszystko wyglądało jak
komedia. – Och, i pani Kito, Lider wzywa do piwnic! Musicie zobaczyć coś
ważnego!
Wymieniając
się z Deidarą wymownymi spojrzeniami poczułam, jak mój żołądek skręcił się z
nerwów. Zaczęłam żałować pochłonięcia tej kanapki w kilka sekund. Na twarzy
artysty rozlała się irytacja.
-
Zobaczyć co, Tobi?
Mężczyzna
momentalnie znieruchomiał. Przez krótką chwilę zlał się z ciemnością panującą w
kuchni – czerwone chmury na płaszczu jeszcze nigdy bardziej nie przypominały mi
krwi.
-
Wiadomość od pani Ikuko, Senpai.
***
Przechadzanie
się po piwnicach Akatsuki przypominało podróż przez piekło. Osobiście kamienne
mury i zagłębione w ciemności korytarze przerażały mnie bardziej niż siejący
spustoszenie ogień i gorąc. Tutaj miało się wrażenie, że jeden nieuważny krok i
wpadniesz w niekończącą się przepaść, tak jak ja podczas ostatniego snu. To
najgorsze uczucie, jakiego można doświadczyć.
Melodia,
którą Tobi nucił przez całą drogę złośliwie utknęła mi w głowie. Śpiewanie
wydawało mi się kompletnie nie na miejscu, nie pasowało do kogoś takiego jak
członka Brzasku. Jednak mężczyzna tylko raz za czas poprawiał maskę,
najwyraźniej nie przejmując się moimi krzywymi spojrzeniami. Deidara
najprawdopodobniej zdążył się do niego przyzwyczaić, bo wyraz jego twarzy
pozostawał nienaruszony. Cała droga ciągnęła się w nieskończoność, lecz zapewne
dotarcie do znajomych, metalowych drzwi zajęło nam niecałe pięć minut. Deidara
dotknął mojego ramienia, pytając, czy potrzebuję maski. Byłam jednak tak
pobudzona i przerażona, że w tamtej chwili nic nie zdołałoby mnie uśpić.
Z
każdym kolejnym krokiem moje serce rzucało się do ucieczki z jeszcze większą
rozpaczą, a gdy w końcu dudnienie w głowie było już nie do zniesienia, musiałam
się zatrzymać. Artysta przystanął obok, w każdej chwili gotów mnie złapać.
-
Idź – mruknął do Tobiego. – Zaraz będziemy.
Dopiero
gdy zniknął nam z oczu, pozwoliłam sobie oprzeć się o ścianę. Uspokój się, uspokój.
Deidara
cierpliwie czekał, aż doprowadzę się do porządku. Byłam mu wdzięczna za te
kilka minut milczenia; nie miałam pewności, czy potrafiłabym się odezwać. Gdy
odgarniałam opadające na twarz włosy zauważyłam, że moje ręce trzęsą się jak
dłonie staruszka.
W
pomieszczeniu cuchnęło potem i krwią. Na samym początku niemal mnie zemdliło,
ale szybko pohamowałam chęć zwrócenia wszystkich naparów i ziółek wmawiając
sobie, że stojący niedaleko mnie Akasuna zapewne wyrwałby mi flaki. Praca
artysty nie mogła pójść na marne. W pokoju znajdował się jeszcze Kisame, Itachi
i Lider. Cała trójka skupiona była na przywiązanym do krzesła mężczyźnie.
Szczerze
mówiąc, na samym początku go nie poznałam. W moich oczach wyglądał na
poturbowanego człowieka, który na dziewięćdziesiąt procent spotkał się z
Samehadą oraz odbył umysłową podróż z Itachim. Dopiero gdy z niemałym trudem
podniósł głowę, a światło padło na jego twarz poczułam, że tracę grunt pod
nogami. W ostatniej chwili ktoś podtrzymał mnie za ramię, ale jedynym co
dostrzegałam była zabawna kozia bródka.
-
Deidara – szepnęłam z przejęciem, wyswabadzając się z jego silnego uścisku.
-
Widzę – odparł tylko, nie spuszczając wzroku z naszej wiadomości.
Barman
baru, w którym to poznałam blondyna, wciąż miał na sobie tę samą koszulę,
jednak tym razem wyszyty na niej znak był aż nader widoczny. Pentagram z
zielonym „X”. Pozwoliłam sobie na kilka głębszych wdechów.
- To
on zaatakował Lidera i jego partnerkę na misji – mruknął wpatrzony w swoją
ofiarę Kisame, wciąż zaciskając palce na rękojeści miecza. – To on wszczepił
jej tę truciznę.
Nie
mogłam uwierzyć, że ludzie Ikuko znajdywali się wszędzie. Do cholery, zwykły barman zwykłego lokalu okazał się
tym, który na polecenie demona zaatakował Akatsuki! Na pierwszy rzut oka było
widać, że mężczyzna znajdował się pod dziwacznym urokiem, być może jakimś
jutsu. Nie była to jednak technika Paina – dopiero, gdy barman przemówił,
zdałam sobie sprawę, że wymawia słowa samej Ikuko.
-
Wypadałoby się przywitać – głos mężczyzny był ochrypły od krzyku, brzmiała w
nim jednak nuta, którą od zawsze posiadała kobieta. – Przejdę jednak do rzeczy.
Nazywam się Ikuko Nōshō, jeden z pięciu demonów, które kiedykolwiek chodziły po
tej ziemi. Teraz jednak, gdy moi bracia i siostry zostali finalnie uśmierceni,
królują w piekłach i czekają na mój powrót – wybuchnął głośnym śmiechem, a mnie
przeszły ciarki. – Och, nienawidzą mnie za próżność i spiski, gdyż to ja
nasłałam na nich shinobi. Doskonale zdawali sobie sprawę, że pragnę mieć wszystko
dla siebie, nie cierpię posiadać konkurencji. Kształtuję swoją małą armię,
która już od wielu lat pomaga mi w walczeniu z moimi wrogami. Teraz wy, potężna
organizacja Akatsuki zaczynacie mi zagrażać. Obawiam się, że nie ma miejsca dla
was miejsca, kiedy to ja zamierzam przejąć pełną kontrolę nad światem, muszę
więc was zniszczyć. Muszę przyznać, że mój plan wyszedł znakomicie. Łatwo było
was oszukać, nawet jeśli chodzi o samą Nanase. Dzięki wspomnieniom w jej głowie
mogłam do woli przypatrywać się sytuacji w siedzibie, aż w końcu kobieta stała
się bezużyteczna. Dziwi mnie, Liderze, że ktoś tak bystry jak ty się nie
zorientował.
Zauważyłam,
jak Pain zacisnął zęby. Fakt, że pokazał nam swoje zdenerwowanie poruszył mnie
bardziej, niż bym się spodziewała.
- Tak
czy owak – kontynuował barman; jego ciało zaczęło niebezpiecznie drżeć. – Moi poddani
wspaniale wykonali swoją robotę. Część z nich miała za zadanie po prostu was
rozpraszać, napadać na was, jak podczas jednej misji pana Hoshigakiego i pana
Uchihy z Kitą. Nadal jednak nie doszłam do tego, o co mi chodzi. Widzicie, moim
marzeniem jest znów stać się człowiekiem, bo wtedy moi upokorzeni i wściekli
bracia i siostry nie będą mogli mnie dopaść. Za młodu, nie skażona żadną klątwą
pochodziłam z klanu medyków, bardzo silnego, oczywiście. Jedynym sposobem na
odzyskanie śmiertelności jest wykonanie zakazanej techniki na innym medyku, a
następnie jego zabicie.
Zabicie. Słowo to najpierw pojawiło się w mojej głowie, sekundę
później znalazło się w każdej części ciała i umysłu, niemal pożerając mnie
wizją o własnej śmierci.
Mężczyzna
zakaszlał gwałtownie, przez krótką chwilę mocując się z grubym sznurem.
Uspokoił się po niecałej minucie, kiedy na jego twarzy znów pojawiło się to
obrzydliwe otępienie.
- Nie
może być to jednak zwykły medyk. Potrzebuję kogoś silnego, jednak nie na tyle
dorosłego, by chakra do końca zadomowiła się w jego umyśle i ciele.
I
wtedy wzrok mężczyzny padł na mnie. Moje serce zamarło.
- Na
samym początku przygotowywałam twoją matkę, później myślałam o twoim wujku, ale
kiedy dostrzegłam twój potencjał… - uśmiechnął się obleśnie, niemal z
rozmarzeniem. – Och, moja słodka, twoja moc zmieszana z mocą twojego Masuulka jest idealna! Gdybym
wykorzystała właśnie ciebie, nawet jako zwykła śmiertelniczka byłabym
silniejsza niż większość ludzi. Tak więc wszystko zaplanowałam; z początku
starałam się zdobyć twoje zaufanie, co nie było trudne, kiedy byłaś jedynie
dzieckiem… Czas, gdy koszmary dręczyły twoją biedną główkę był dla mnie
wspaniały! Dzięki moim namowom dołączyłaś do Akatsuki i podczas gdy dbałaś o
Konan, utwierdziłam się w swoim przekonaniu – przymknął oczy, wypuszczając z
płuc płytki oddech. – Zapewne wszyscy zastanawiacie się o co mi teraz chodzi,
prawda? Dlaczego nie przyszłam osobiście, nie starałam się walczyć i jej po
prostu nie wzięłam? Widzicie, lubię zabawę. Lubię dostawać to, czego pragnę
wiedząc, że wykonałam kawał ciężkiej roboty. Tak więc oznajmiam wam, Akatsuki:
bitwa się odbędzie, z pewnością, w dniu, o którym wiecie, którego się spodziewacie.
Zdaję sobie sprawę z tego, iż istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że mi nie
ufacie… Ofiaruję wam jednak jednego z moich najdzielniejszych żołnierzy, który to
otruł twoją partnerkę, Liderze. Jesteś godnym przeciwnikiem i podziwiam cię
jako wojownika. Zadanie śmierci takiej osobie jak ty będzie dla mnie chlubą do
końca życia. Zabijcie więc tego mężczyznę, który właśnie uświadomił wam, jak
głupi i naiwni byliście przez tyle czasu, a trucizna Konan zniknie z jej chakry
w tym samym momencie… Nie chcę wymiany. Chcę walki. I ją dostanę.
W tym
momencie połączenie, które utrzymywało barmana z Ikuko gwałtownie się urwało –
dostrzegłam to w momencie, kiedy w oczach mężczyzny pojawił się strach, strach
człowieka, który przez kilka lat nie zdawał sobie sprawy, co takiego robił.
Człowieka, który wykonywał zwykłą pracę i chciał dożyć swoich dni w spokoju,
ale klątwa, którą rzucił na niego demon bezpowrotnie mu to odebrała. Strach
człowieka, który wiedział, że za moment zostanie stracony.
Poczułam
się tak zmęczona i wyczerpana, że podchodzący do krzyczącego mężczyzny Pain był
dla mnie jedynie ciemną plamą. Zamrugałam kilkakrotnie, a w mojej głowie
pojawiło się żądnie: to ja chcę być na miejscu straceńca. To ja chcę odciąć się
od tego bezsensownego bólu, który towarzyszył mi przez całe życie.
-
Liderze – jakimś sposobem usłyszałam wołanie Itachiego. – Co jeśli kłamała? Co
jeśli Konan umrze razem z nim?
Gdyby
nie wrzeszczący i błagający o litość barman, w pomieszczeniu panowałaby cisza.
Po jego twarzy płynęły łzy, trząsł się, tupał nogami. Ból w moim brzuchu był
tak mocny, że aż się zgięłam.
-
Spokojnie – szepnął mi na ucho Deidara, kładąc dłoń na moich plecach.
Zadrżałam.
-
Nie mogę oddychać – wysapałam cicho.
Pokój
wirował. Pain skupił się na swojej ofierze i powolnym ruchem wyjął z kieszeni
płaszcza kunai. Deidara dotknął zimnymi palcami mojego podbródka, zmuszając
mnie, bym na niego spojrzała.
-
To jest naprawdę kiepski wieczór – uśmiechnął się blado, a ja przypomniałam
sobie nasze spotkanie na łące, kiedy wypowiedział podobne słowa i postawił na
ziemi butelkę sake.
Ostatni
krzyk mężczyzny.
Odgłos
podrzynania gardła.
I
cisza.
______________________________________
Witam w 2015 roku!
Naprawdę, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę dodawać rozdziały co dwa miesiące, to trochę mnie zasmuca; brak czasu, brak weny, ale chęć dokończenia wciąż jest, więc nie martwcie się! Nawet jeśli rozdziały będą miały być dodawane co dwa miesiące, dokończę to opowiadanie! :)
Cóż, trochę późno, ale życzę Wam w tym roku dużo spokoju i cierpliwości, żeby ludzie Was nie wkurwiali, dużo czasu na czytanie blogów, pisanie, rozwijanie swoich pasji i ogólnie, by teraz rok był lepszy od poprzedniego!
Trzymajcie się!
Jest! Jest! Jeeeest!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i się ucieszyłam xD
Ale tak mało Kisame no i nie ma seksów T.T
Seksy Kisame! Mrau
Nie lubię tej demonicy, ale jest świetnie, naprawdę świetnie wykreowana. Jest taka prawdziwa xD Lubię takie postacie i zawsze chciałam stworzyć taką kobietę, silną, niezależną... mającą w dupie inne osoby. Kocham!
No dobrze. No i szkoda mi tego barmana, pewnie sam nie wiedział co robi itp. Masakra potrzeba mi chyba odpoczynku, bo już bredzę.
No i Deidara xD Nie wiem dlaczego, ale jakoś go przestałam lubić...Cholera wie dlaczego, tak jakoś xD Ale naprawdę im kibicuję, niech odjadą na glinianym koniu Deidary w stronę zachodzącego słońca, takie romantyczne xD
Ogólnie mam taki straszny niedosyt i chce już następny rozdział. I wg zakochałam się w Alicji sama nigdy nie grałam w tą grę, przez komputer, ale oglądam filmiki i jestem zakochana, i tak mi szkoda Lizzy T.T to takie przykre, taka młoda była.
Pozdrawiam i do następnego!
Strasznie się cieszę, że udało mi się wykreować czarny charakter w miarę okej! :D To super wiedzieć, że moi bohaterowie coś jednak w sobie mają.
UsuńWłaśnie się tak obawiam, że trochę naszego (a nawet bardzo) Deidarę zjebałam :c Znaczy chodzi mi o to, że jest taki zbyt kluchowaty, ale no... Sama nie wiem.
Ojacie, to ekstra, no bo Alice Madness Returns to to jest mistrzostwo! Ja też same filmiki, ale czułam się, jakbym sama w to grała XD
Noo, Lizzie to było mi najbardziej szkoda, aż sama miałam ochotę wyrwać Bumby'emu flaki! :c
Dziękuję i pozdrawiam :3
Witam witam i o coś się tam nie pytam xD
UsuńWidzę, że procenty rosną i baaaardzo się cieszę!
U mnie nowy rozdział i uwaga jubileuszowy bo mój blog ma równy rok i w rozdziale pojawiły się podziękowania dla twojej osoby.
Pozdrawiam i weny życzę!
Papatki :*
Rozdział przeczytałam już wczoraj, bo weszłam tak o, sprawdzić, czy już skończyłaś, no i miałam miłą niespodziankę! No ale nie zdążyłam skomentować, bo mnie rodzina zwerbowała, więc szybko nadrabiam dzisiaj!
OdpowiedzUsuńSen Kity jakiś taki inny od poprzednich, choć równie oszałamiający! Może to przez jakąś subtelną zmianę w niej? Czuć było jej strach, ale też determinację i odwagę, żeby w końcu zakończyć całą tę sprawę z Ikuko. I wcale jej się nie dziwię, musi już być nieźle tym wykończona.
Scena u Sasoriego... ach, ech i och! To opanowanie marionetkarza rzuca mnie na kolana! No i spostrzeżenia Kity na jego temat też jak najbardziej trafione, podoba mi się ten dystans między nimi, ale jednak jakaś nić porozumienia chyba jest. A Rimo oczywiście kochany, ta scena kiziania i miziania taka słodka, że aż mi się łezka w oku zakręciła! <3
I w ogóle ten rozdział jest tak obfity w bohaterów, że aż nie wiem, od kogo zaczynać! Bo i lider taki stanowczy, choć zmęczony, i te jego uspokajające słowa takie pocieszne! On jest taką osobą budzącą zaufanie, tak myślę! W każdym razie podoba mi się to, jak go kreujesz *.*
Tobi jak zwykle dziwny i irytujący, nigdy go chyba nie polubię... za to Deidarę uwielbiam! Nie wiem, jak można go nie lubić... ta scena w kuchni (no i oczywiście kiziania ciąg dalszy) tak mnie rozczuliły, że ostatnia scena aż mnie wybiła z życia na moment przez ten brak czujności. I to, że dał jej tę krótką chwilę czasu, żeby się zebrała w sobie i to jego uspokajanie jej, jak lider zabijał mężczyznę... to wszystko było takie kochane i wzruszające, a jednocześnie jakoś tak działało na mnie uspokajająco. Kocham, kocham, kocham! :3
Ikuko jest wredną suką, Boże, jak ja jej nie trawię! Liderze, pokaż jej, gdzie jest miejsce dla takich jak ona, błagam! I nie zaciskaj tak ust, bo mogę oszaleć na Twoim punkcie!
I absolutnie muszę się jeszcze pozachwycać końcówką! Świetna, druzgocząca i aż prosząca się o to, żeby czekać w napięciu na kolejny rozdział! A teraz już mogę Cię napastować, żebyś szybko pisała kolejny rozdział, bo umrę z niepewności i niecierpliwości!
Pozdrawiam cieplutko i weny, weny, weny i czasu! :*
Tak, zgadzam się, że Kita chyba sporo się zmieniła od samych początków, kiedy to każdy koszmar przyprawiał ją o płacz i mdłości, a teraz sobie jakoś z tym radzi - fajnie, że zauważyłaś tę zmianę! :D
Usuń"Kizianie i mizianie" ahaha, dobrze to ujęłaś XD Aż za dużo tego miziania.
Muszę przyznać, że czuję, iż to właśnie Lider wyszedł mi chyba najlepiej ze wszystkich. Trudno jest nie przesadzić w jedną czy drugą stronę, ale o Painie pisze się lekko i przyjemnie! :D Nie to co o Sasorim czy Deidarze...
Bosze, cieszę się, że tak uważasz, bo ja już się bałam że Deidara powoli zaczyna sie zmieniać w kluchę ._. Aż mi ulżyło!
Hahah, Muku ma słabość do naszego Lidera? :3 A Ikuko... jeszcze chyba trochę namiesza :D
Dziękuję, dziękuję <3 Postaram się pisać szybko!
Pozdrawiam :* :*
W zasadzie to nie wiem od czego zacząć, tyle mam do powiedzenia! Najważniejszą rzeczą, która wreszcie - na szczęście się wyjaśniła, jest zainteresowanie Ikuko osobą Kity. Swoją drogą bardzo dobrze, że przy wyznaniu tym byli obecni prawie wszyscy, co ważniejsi członkowie Akatsuki (a już w szczególności sam Pain), bowiem z pewnością staną w obronie dziewczyny jeśli zajdzie taka potrzeba. W pewnym momencie zrobiło mi się żal tego biednego człowieka, bo wyszło na to, że był kontrolowany bez jego wiedzy, niemniej jednak jeżeli jego śmierć cofnie działanie trucizny na Konan, to jak najbardziej powinien ją ponieść z rąk lidera.
OdpowiedzUsuńTe sceny z udziałem Kity i Deidary! Nawet sobie nie wyobrażasz jak ja im kibicuję. Uwielbiam blondyna w takim wydaniu - zdystansowany, a jednak zamartwiający się, opiekuńczy, ale nie nachalnie, potencjalnie niezainteresowany, bo skrywający w sobie wszelkie uczucia. Idealny. Sytuacja w kuchni nieco przytłaczająca emocjonalnie, choć wśród tych wszystkich uczuć, jakie mi towarzyszyły, to wzruszenie miało zdecydowaną siłę przebicia.
Bardzo spodobało mi się trafne spostrzeżenie, jakoby "członkowie Brzasku byli najbardziej złożonymi ludźmi", jakich dane było Kicie spotkać. Oczywiście takich fragmentów było więcej, ale ten szczególnie utknął mi w pamięci.
Padam na kolana i proszę o wybaczenie mojej dosyć późnej wizyty. A przy okazji tego chciałabym też nadmienić nieśmiało, że minął już prawie miesiąc, a nowego rozdziału nie widać (nie wspominając o tym, że procenty postępu sięgają magicznej liczny zero!). Życzę mnóstwa weny, ściskam mocno i przesyłam tira całusów :*
W sumie zawsze jest mi szkoda takich wykorzystywanych postaci, bo tak naprawdę nie mają wyboru, a kończy się to prawie zawsze dla nich najgorzej, czyli śmiercią. Przynajmniej Pain nie zadał mu jakiś paskudnych ciosów, nie jest takie zły! :D
UsuńStrasznie się cieszę, że Dei nie wychodzi zbyt przerysowany, bo martwię się tym od samego początku i już sama nie wiem... Ale miło wiedzieć, że nie jest najgorzej i komuś się podoba! :D
Wiem, wiem, długo tutaj gości pustka i muszę niestety stwierdzić, że procenty raczej nie ruszą do moich ferii (zaczynam je 14 lutego, a chciałabym najpierw skończyć wpis na drugiego bloga). Poza tym, odezwała się ta która męczy mnie i czytelników już od dawna! Dawaj następne rozdziały! :c
Dziękuję bardzo i pozdrawiam! :*
Po przeczytaniu tytułu się uśmiechnęłam, w sumie ciekawe jak według ciebie torturuje Sasori xD musi to nbyć strasznie nudne coś typu ”- Zapytam jeden i ostatni raz. Czy wiesz kto jest mordercą? – Nigdy ci nie powiem! – Ehhh… ok *wyciąga kunai i przykłada mu do gardła* - Czekaj! Dobra powiem ci! – Spóźniłeś się o dwie sekundy *podrzyna gardło*” xDD i potem w raporcie „Nic nie chciał powiedzieć” xDDDD Tak, ja wszystko widzę w komiczny sposób to kapkę przerażające xD dobra, tyle słowem wstępu xD
OdpowiedzUsuńJa chyba nie nadaje się do komentowania twoich opowiadań, bo komentarze są trochę z jajem :P
Te sny Kity to… normalnie, ja pierdolę! Na jej miejscu bałabym się spać ja nie wiem, jak ona to wytrzymuje :O Najbardziej mnie przeraził ten wisielec nad nią, a ona podpięta do łóżka – nawet w książkach grozy, które tak namiętnie czytam się na takie coś nie natykam :O w każdym razie jestem pełna podziwu, że Kita nie budzi się z wrzaskiem tylko dzielnie chce dokończyć sny – wow.
I wiesz co? Podoba mi się to jej myślenie o Saso, że czuję do niego podziw, że coś tam, że nie chce wyrzygać jego ziółek <3 TO SIĘ NAZYWA POŚWIĘCENIE :D Przy takim lekarzu, nawet gdyby mnie powoli zabijał czułabym się bezpiecznie :P Potem wpadł Rimo i ten… nadal mam podejrzenia, a może mimo wszystko jest w spisku…? Argh, nie wiem! Nie lubię nie wiedzieć, więc proszę o spoiler xD
Lider, aż zadziwiające, że przejmuje się losem Kity, Konan jest dla niego ważna i bardziej by mu pasowało – gdyby faktycznie chodziło o zamianę – właśnie wymiana Kity, ale co mu tam siedziało w głowie to nie wiem.
W następnym wątku MUSZĘ posłużyć się cytatem xD „- Zatruta? – Specjalnie dla ciebie.” – awwww <333 specjalnie dla niej zatruł jej kanapkę xD szczyt romantyzmu, kurde! XDDD dobra, a teraz pomijając te kwestię xD jak ja się rozczuliłam, gdy w końcu mieli sposobność się spotkać <333 i się przytulli <333 no normalnie, ja pierdolę! Takie to piękne i zapewne będę się tym jarać najbliższe trzy dni xDDD a potem wpadł Tobi >.> a ja NA GŁOS „Nie no.. kurwa… Tobi, weź spierdalaj” mama mnie okrzyczała, choć zwalałam na ciebie winę… xDD
A ostatnia scena… nie no, kogo Kita chce oszukać nie zwymiotowałaby naparów Saso tylko zatrutą kanapkę Dei’a xDD w ogóle blondynek się ładnie zachowywał dając jej odsapnąć i w ogóle, no może prócz końca, jak kazał jej patrzeć na śmierć barmana :P w ogóle Ikuko chce ciała Kity? Jakoś… nie zaskoczyło mnie to, ale na bank akasie każą jej się jebać na swój akasiowy sposób :D jednak jak ona pomiatała Liderem… hehe, będzie foch z przytupem xD oddała im tak za nic kolesia od trucizny? Seriously? Matko… ci „źli” z reguły są pojebani :) w ogóle Itaś to za bardzo nie łysnął na końcu „Co jeśli Konan umrze razem z nim? NO HALO! Jak nie umrze te raz to na dniach, a jak wyzdrowieje to Pain będzie szczęśliwy. Amen :D
To tyle ode mnie xd mam nadzieję, że długość cię zadowoliła :P
A teraz dodawaj notkę :D
Życzę dużo weny, czasu, ochoty i przyjemności z pisania!!! :*
Pozdro :D
Hahaha, no nie mogę Solczan (kojarzy mi się z chemią :oo) ja tutaj próbuję wzbudzić grozę, a i tak Twoje komentarze rozjebią system XDD W sumie dobrze, dzięki nim nie zwariuję w tym dziwacznym klimacie!
UsuńE tam, wisielce są wszędzie, no Ty mi się wydajesz nieustraszona, więc wiesz! :3 Żadnych spoilerów, bo będzie z Tobą źle xD Nie no, jak zawsze żałuję, że przeczytałam jakiekolwiek spoilery - nie zrobię Ci tego!
DZIĘKI! Teraz pewnie Twoja mama myśli że czytasz jakieś złe rzeczy, jeszcze przeklinasz przeze mnie ;-; no kurde, robisz mi dobrą opinię na dzielni!
Każą jej się jebać XDDDDD Oni określiliby to może bardziej wytwornie, ale tak, pewnie masz rację :D
Dziękuję, dziękuję i dziękuję <3 Postaram sie coś już naskrobać, pozderki :*