wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 24
Tortura jest sztuką

         Z początku spodziewam się, że otworzenie oczu będzie jedną z trudniejszych rzeczy, jakie przyszło mi wykonać, ale w praktyce okazuje się to łatwe. Za łatwe. Moje oczy szczypią i muszę zamrugać kilka razy, by pokój przestał się kręcić. Ziewam cicho przez co po policzku spływa łza, a kiedy staram się ją otrzeć, zauważam, że moje ręce są skrępowane.
            Dyszę ciężko i unoszę głowę; ręce – tak jak i reszta ciała – przywiązane są do łóżka grubym, skórzanym pasem, który zaciska się coraz mocniej, gdy próbuję się wyszarpać. Mam na sobie białą koszulę pacjenta szpitala, ale w pomalowanym na czerwono pokoju nie widzę ani jednego krzesła, kroplówki czy jakichkolwiek leków. Samo łóżko i niewielkie, zabezpieczone zardzewiałymi kratami okno.
            Bezsilna kładę głowę na miękkiej poduszce, próbując złapać oddech. To kolejny koszmar i doskonale zdaję sobie z tej sprawę, ale widok powieszonego na sznurze ciała, którego nogi zwisają tuż nad moją klatką piersiową sprawia, że mam ochotę wrzeszczeć. Zwłaszcza, że powieszoną kobietą jestem ja.
            Dziwnie się patrzy na te szeroko otwarte, zielone oczy i na przerażająco szarą twarz, którą zdobią bąble po oparzeniach, na spływającą po nadgarstkach krew. Gdy jedna z kropli rozbija się na moim nosie, krzywię się z i odwracam głowę. Za szybą wiją się cierniste gałęzie – stukają w szybę jakby chciały dostać się do środka. Chcę się wydostać, ale nie mogę się ruszyć.
            W sekundzie, gdy zerkam w lewo, obok łóżka pojawia się rozchwiany taboret, na którym rozsiadła się Ikuko. Jej śnieżnobiałe zęby błyszczą w szerokim, podejrzliwym uśmiechu – ona sama przypomina mi dyskretną żmiję, której zęby niemal wydłużają się na widok ofiary. Zaciskam zęby, ale odwzajemniam spojrzenie. W chwili, gdy wbija we mnie strzykawkę, znów spadam w ciemność.

            Potem budzę się już gdzieś indziej, nieskrępowana żadnym pasem, a zamiast białej koszuli dla pacjentów mam na sobie czarną, długą suknię z gorsetem, który niemal całkowicie uniemożliwia mi oddychanie. Zdziwiona rozglądam się wokół i nagle zdaję sobie sprawę, że stoję na rodzinnym cmentarzu. Pomniki nadal stoją niewzruszone po długim okresie czasu, ale jeden z grobów jest świeżo wykopany. Z walącym sercem podchodzę do dołu i nachylam się. Ciało leży samo, bez ochraniającej go tymczasowo trumny, a robaki już zdołały się do niego dobrać. Robi mi się niedobrze, widząc swoją własną, pożeraną przez larwy twarz. Krzyk więźnie mi w gardle, kiedy potykam się o wystający z ziemi kamień i wpadam do dołu.

            Ląduję na miękkich, śnieżnobiałych poduszkach z taką siłą, że przez krótką chwilę słyszę jak moje płuca się zgniatają. W powietrzu unosi się zapach wanilii i pudru – kicham głośno, a echo powtarza za mną niekończącym się chórem. Otwieram oczy, starając się dostrzec sufit. Zamiast sklepienia widzę jednak ogromną, czarną dziurę z której dochodzą miliony szepczących głosów.
            Cała podłoga kolistego pomieszczenia zawalona jest poduszkami. Zlewam się z nimi, ubrana w białą koszulę i tego samego koloru spodnie. Kręci mi się w głowie jak po wypiciu trzech butelek sake, ale zmuszam się do siadu. Kremowe ściany są brudne, popękane – dostrzegam wijące się po nich dziwaczne pnącza, które wyłaniają się z górującej nade mną ciemności. Czuję się jak na karuzeli, kiedy na klęczkach zmierzam w stronę północnej ściany. Poduszki nie uginają się pod moim ciężarem, co jest zadziwiające, bo są niesamowicie miękkie. Jedno z pnączy stara się mnie dosięgnąć, ale odskakuję w bok. Jeszcze tylko dwa metry…
            Na ścianie wisi mały, obszarpany kalendarz. Co dziwne, widać na nim tylko dwie cyfry; na kartkach brak dni tygodnia i roku. Wstrzymuję oddech orientując się, że kalendarz pokazuje wciąż to samo – 4 i 16. Z szalejącym w piersi sercem wyrywam kolejne karteczki, które wsiąkają w poduszki. Nagle zastygam w bezruchu; zamiera także i moje serce. Drżącymi palcami obrysowuję namalowaną czwórkę nagle zdając sobie sprawę, że wisi ona do góry nogami. Tak jak i moje włosy, poduszki i ja sama.
            Szarpię się i wrzeszczę, tracąc oparcie i spadając w dół – a może w górę? – wprost do paszczy wygłodniałej ciemności. Z pnączy wyrastają ostre kolce, które szarpią moim ubraniem. Brudząca białe ubranie krew układa się w dwie cyfry – 4 i 16. A ja spadam, ogłuszona przez swój własny krzyk i towarzyszące mu echo.

            Gwałtownym szarpnięciem wynurzam się z wody, biorąc kilka desperackich wdechów. Palce, które z przerażeniem zaciskam po obu stronach wanny są sine. Kaszlę, ogarnięta paskudnymi dreszczami. Woda nie dość, że lodowata, to jest jeszcze czarna. Z mojego gardła wydostaje się niekontrolowany szloch – w wannie pływają wodorosty i liczne gałązki, które przecinają moją skórę, gdy próbuję się podnieść.
            Całkiem naga powoli kładę stopy na płytkach. Wokół jest całkiem biało, nie potrafię odróżnić ścian od podłogi i znów wydaje mi się, że spadam. Zaciskam wargi i żółwim tempem zmierzam w stronę niewielkich drzwi, których nie było jeszcze przed paroma sekundami. Klamka jest śliska, nieprzyjemna w dotyki. Ręce tak mi się trzęsą, że nie jestem pewna czy zdołam otworzyć te cholerne drzwi. Mimo wszystko oblizuję suche wargi i z wahaniem naciskam klamkę.
            Sufit kamiennego korytarza mieni się żywymi kolorami, zmieniającymi barwę co sekundę. Drzwi zamykają się za mną z cichym kliknięciem, a ja orientuję się, że znów mam na sobie ubranie. Dziwaczne światełka oświetlają mi drogę – teraz czuję się nieco pewniej, czując, że zbliżam się do przełomu. Przełomu swojego szaleństwa.

             Do końca nie zostało dużo czasu.
            Budząc się z tą myślą, w pierwszym momencie miałam ochotę ponownie zamknąć oczy. Mimo wyjątkowo paskudnych koszmarów czułam niepokojący niedosyt, ale gdzieś głęboko zdawałam sobie sprawę, że następne sny spowijałaby jedynie ciemność. Nie byłoby żadnych wskazówek.
            Bałam się ruszyć, nie do końca przekonana o kontroli własnego ciała. Już przy samym oddychaniu każdy nerw drgał niespokojnie, jakby ta najprostsza czynność okazała się za trudna. Przy przełykaniu śliny miałam wrażenie, jakby ktoś wsypał mi do gardła garść piachu. Wody…
            Kojący zapach drewna zmusił moje ciało do działania. Jęknęłam cichutko, podpierając się na łokciach; ból musnął ramiona niczym ogień tak gwałtownie, że omal znów nie opadłam na poduszki. Zacisnęłam zęby, biorąc kilka świszczących oddechów.
            - Widzę, że wreszcie postanowiłaś się obudzić.
            Zamrugałam kilkakrotnie, chcąc przyzwyczaić oczy do intensywnego światła, które wlewało się do pokoju przez błyszczące szyby. Za oknem niebo muskały różnorodne barwy, tworząc niesamowite tło dla kryjącego się za horyzontem słońca. Przez krótką chwilę poczułam wokół siebie dziwne ciepło, senność, spokój…
            - Leki przeciwbólowe wciąż działają. Jeszcze przez jakiś czas możesz odczuwać to otumanienie – plama czerwieni i czerni zaczęła się do mnie zbliżać; dopiero, gdy mężczyzna stanął tuż obok łóżka, zorientowałam się, że to Sasori. – Napij się.
            Przyjęłam z wdzięcznością ofiarowaną przez Skorpiona szklankę wody, w dwie sekundy połykając całą zawartość. Westchnęłam niekontrolowanie, czując, że wreszcie mogę się odezwać.
            - Jak długo spałam? – brzmiałam, jakbym zaczynała naukę języka od początku. Każde słowo przypominało raczej dziwaczny charkot, ale ku mojej uldze Akasuna zrozumiał.
            Miał na sobie płaszcz Akatsuki przez który wydawało mi się, że dopiero co wrócił z misji. I może właśnie tak było – sama nie mogłam być pewna, bo jego twarz wypełniała przerażająca obojętność. Żadnych siniaków, brudu, nerwowych gestów. Nic.
            - Koło osiemnastu godzin, nie dłużej. Twoje ciało nadal nie jest w idealnym stanie, Tobi i Zetsu przynieśli cię odwodnioną. Rany nie wydają się zagrażać twojemu życiu, poważniejsza wydawała się tylko ta na udzie – przerwał, podchodząc do stojącego obok drzwi stoliczka. Miałam wrażenie, jakby nic się tutaj nie zmieniło. – Miałaś szczęście. Gdyby kunai wbił się kilka milimetrów obok, ucierpiałaby twoja tętnica udowa, a wtedy Zetsu zapewne wywąchałby jedynie trupa. Mimo to, muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie poradziłaś z tym opatrunkiem.
            Już otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, powiedzieć, że to Ikuko mnie opatrzyła, ale wtedy przypomniałam sobie jej słowa o wizycie. Momentalnie przeszył mnie zimny dreszcz, a leki przeciwbólowe najwyraźniej zaczęły słabnąć, bo łapska paniki dopadły mnie jak głupiego, nieuważnego jelonka.
            Sasori spędził kilka minut przy swoich miksturach i innych równie niepokojących rzeczach, po czym nieśpiesznie podszedł do drzwi. Kilkanaście tygodni temu przerażałaby mnie jego postawa, puste czekoladowe oczy i fakt, że był jedynie lalką. Teraz jednak czułam, że posiadam dla niego respekt, który wypędził ze mnie resztki strachu.
            - Odpocznij, ja przyniosę coś do jedzenia.
            Wyszedł, zostawiając mnie zupełnie samą, a ja nagle nabrałam ochoty wtopienia się w poduszki. Zanim jednak zdążyłam ponownie się położyć, drzwi otworzyły się w gwałtownym skrzypnięciem i do środka wpadła wielka, czarna kula futra. Rzuciła się na mnie bez najmniejszego oporu, a ja - nieco zdezorientowana - dopiero po kilku sekundach dostrzegłam znajome, żółte ślepia kota.
            Otworzyłam usta, ale wydobył się z nich jedynie cichy okrzyk; przytuliłam się do zwierzęcia tak mocno, że przez krótką chwilę sądziłam, że staliśmy się jednością. Z ulgi zakręciło mi się w głowie. Po minucie zupełnie niepodobnych do nas uścisków i szeptów odsunęłam się delikatnie, opierając głowę o zimną ścianę. Rimo nie wyglądał źle – jedynie jego oczy wyrażały ogromne zmęczenie. Uśmiechnęłam się blado, choć całkiem szczerze, zdając sobie sprawę, że był to jeden z najszczerszych uśmiechów w całym moim życiu.
            - Wszystko z tobą dobrze? – musnęłam palcami jego przebite ucho. – Co się w ogóle wydarzyło?
            Rimo szybko streścił mi całą historię o walce, rozdzieleniu, późniejszych poszukiwaniach i nieuniknionym powrocie. Podczas swojej opowieści najwyraźniej z całych sił walczył o zachowanie spokoju, wbijając ostre pazury w szorstką poszewkę. Wszystko to wydawało mi się niesamowicie odległe, tak jakby bohaterami tej historii byli jacyś inni, nieznani mi ludzie. Poczułam się dziwacznie wykluczona, nie mogąc sobie przypomnieć większości tego czasu, gdy samotnie podróżowałam po lesie. W mojej pamięci pozostał jedynie obraz drapieżnie uśmiechającej się Ikuko.
            „Gdy się zobaczycie przekaż im, że was odwiedzę.”
            Zimno, które dopadło mnie po przypomnieniu sobie tych słów zamroziło każdą część mojego ciała. Najwidoczniej Rimo musiał dostrzec zmianę mojej postawy, bo momentalnie się spiął, gotowy do działania.
            - Zabierz mnie do Lidera, Rimo.

***

            Siedzący za biurkiem Pain opierał czoło o splecione przed sobą ręce, oddychając głęboko i spokojnie. Mając możliwość ponownego przyjrzenia się jego postawie doszłam do wniosku, że w tym momencie mogłam  określić tego człowieka tylko jednym słowem: zmęczony. Pamiętam, że na początku jego spojrzenie potrafiło zamrozić krew w moich żyłach. Teraz, po miesiącach przebywania w siedzibie, ku mojemu zdziwieniu, zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Więc kiedy wreszcie na mnie spojrzał, uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy nie poczułam ani grama strachu.
            - Teraz wszystko rozumiem – mruknął ciężko. – Myślisz więc, że zamierza walczyć?
            - Nie mam bladego pojęcia – przymknęłam powieki, w tym samym momencie czując, jak Rimo muska nosem moją zaciśniętą w pięść dłoń. – Ikuko jest nieprzewidywalna. Wiem tylko, że chce mnie dostać i nie zawaha się przed niczym.
            Okazało się, że pod moją nieobecność stan Konan gwałtownie się pogorszył. Po jej zbadaniu doszłam do wniosku, że trucizna zaczęła się niebezpiecznie rozprzestrzeniać, a ja nie mogłam zrobić już niczego, by ją powstrzymać. Domyśliłam się, że wiąże się to z obietnicą Ikuko. Jej wizyta musiała być więc ostatecznym końcem wszystkich problemów, które ciągnęły się od wielu, wielu miesięcy. Nie mogłam uwierzyć, że kobieta wykorzystała samo Akatsuki tylko po to, żeby zdobycie mnie okazało się zabawniejsze. Czułam się winna chorobie Konan i atakowi na Deidarę.
            - Żeby uratować Konan, należy zabić tego, kto wytworzył truciznę. Myślę, że Ikuko zażąda wymiany.
            Rimo spiął się jak przy uderzeniu pioruna. Perspektywa oddania się w łapska demona wywoływała u mnie potworne mdłości.
            - Cóż, nie musisz się obawiać – spojrzałam na Lidera, który zdążył się wyprostować, znów przypominając potężnego władcę. Teraz w jego oczach błyszczała pewność siebie. – Rozwiążemy to w inny sposób.
           
***

            Następny dzień spędziłam u Akasuny, nadal leżąc w łóżku przykryta kołdrą aż pod samą brodę, podczas gdy Skorpion wykonywał jakieś skomplikowane badania, tworzył nowe napary i ziółka, od których picia robiło mi się niedobrze. Wiedziałam jednak, że zaczynam odzyskiwać siły – czuło to całe moje ciało, zdolne już do coraz to pewniejszych ruchów. Ból w udzie zaczynał ustępować, zapewne dzięki magicznej maści Sasoriego, którą co chwilę wsmarowywałam w paskudnie wyglądającą ranę. Czułam jak dziesięcioletnia pacjentka szpitala, która musi stosować się do wszystkich zaleceń pana doktora. Mimo tego ten dzień dobrze mi zrobił. Skupiona na odpoczynku choć na chwilę zapomniałam o czającej się gdzieś w pobliżu Ikuko, otoczonej swoją grupką sługusów.
 Najgorsza była niepewność. Nikt nie miał pojęcia kiedy i gdzie się pojawi, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to się stanie – papuga, która kilka tygodni temu zdołała uciec, okazała się zapewne idealnym nawigatorem. Na samą myśl o przeszywającym wzorku zwierzęcia robiło mi się niedobrze. 
            Wieczorem pierścień Akasuny zamigotał kilka razy, a Skorpion wyszedł z pokoju bez słowa. Wiedziałam, że zapewne wezwał go Lider, a wizyty w jego gabinecie zwykle zajmowały sporo czasu. Pogłaskałam chrapiącego w rogu łóżka Rimo i wsunąwszy na siebie dżinsy, podniosłam z ziemi sweter, chwilkę później wędrując już korytarzem. Spoglądając na stojące w każdym kącie kwiaty przypomniał mi się pierwszy spacer z Temko, kiedy to dziewczyna wydała mi się zwykłą, cukierkową panną z psychicznymi odruchami. Teraz wszystko układało się w logiczną całość, kawałek po kawałku, a ja czułam się zaskoczona, że wcześniej tego nie rozgryzłam. Przy wejściu do kuchni standardowo było już słychać warczenie lodówki. Nie zdążyłam jednak nawet wejść w głąb pomieszczenia, gdyż moje nogi nagle znieruchomiały, jakby przyklejone do podłogi. Po dłuższej chwili powoli wypuściłam z płuc resztki powietrza i przeczesałam palcami nieprzyjemnie szorstkie włosy. Znów poczułam się dokładnie tak jak kilka miesięcy temu, kiedy to wchodząc do kuchni, natknęłam się na stojącego przy oknie blondyna.
            Deidara najwyraźniej mnie nie zauważył, albo po prostu sprawiał takie wrażenie, bo wciąż stał przodem do brudnej szyby, trzymając ręce w kieszeniach spodni. Wyglądał jak posąg – zupełnie nieruchomy, bez życia. Nagle w głowie zaświtało mi złośliwe pytanie: czy podczas naszego pierwszego spotkania po prostu odgrywał kolejną rolę, zakładał maskę, a może pokazał mi część siebie? Po tak długiej podróży byłam pewna jednej rzeczy, a mianowicie tego, że członkowie Brzasku byli najbardziej złożonymi ludźmi, jakich dane mi było spotkać.
            Nieśpiesznie podeszłam bliżej, zatrzymując się w odległości dwóch metrów. Potem po prostu wpatrywałam się w jego plecy, starałam się usłyszeć jego oddech, który zagłuszała ta cholerna lodówka. Nadal nie miałam pojęcia, czy krajobraz za oknem był jedynie iluzją, czy może i my nią byliśmy. Czasami właśnie tak się czułam. Na przykład teraz, kiedy wreszcie Deidara się odwrócił, a ja mogłam przyglądać się jego twarzy do woli, doszukując się jakichkolwiek zmian. Zmrużył oczy, także wykorzystując moment milczenia, a potem jego usta rozciągnęły się w tym leniwym, tak bardzo znajomym półuśmiechu.
            Chyba właśnie wtedy coś we mnie pękło, bo momentalnie podeszłam bliżej i bez zastanowienia przytuliłam go tak mocno, że zapewne aż zabolało. Zaskoczyło mnie to równie bardzo co jego, bo nigdy nie spodziewałam się, że kiedyś poczuję tak wielką, niemal przygniatającą mnie ulgę na widok Deidary, którego w świecie wszyscy postrzegali jako terrorystę i szaleńca. Jednak czując oplatające mnie ręce i słysząc, jak wypuszcza z płuc ciężki oddech wcale nie poczułam się ani trochę zagrożona.
            - Myślałam, że nie żyjesz – wydukałam w jego ramię, które zadrżało od krótkiego, ale szczerego śmiechu.
            - Spokojnie, jestem twardym zawodnikiem.
            - Nie wątpię.
            Odsunąwszy się, przetarłam podejrzanie wilgotne oczy, uświadamiając sobie, że jakiś ciężar właśnie spadł mi z serca. Deidara  był obok, nie wydawał się być na mnie złym i co najważniejsze żył. Przysiadłam na parapecie, zerkając na ciemniejące niebo. Wszystko wyglądało spokojnie, ale zdawałam sobie sprawę, że mogły być to jedynie pozory.
            - Danna nie będzie zadowolony wiedząc, że uciekasz ze szpitalnego łoża – blondyn skrzyżował ręce na piersi, opierając się biodrem o parapet. Mimo swojego zwyczajnego, psotnego tonu nie mogłam przeoczyć także jego zmęczenia.
            - W ramach ostateczności skłamię, że mnie porwałeś – zmrużyłam oczy. – Tobie szybciej wybaczy.
            Rzucił mi spojrzenie typu: „tak, z pewnością”. Nagle z mojego brzucha wydobyło się przeraźliwe głośne burczenie. Deidara parsknął śmiechem, podchodząc do lodówki. Ku mojemu zdziwieniu, wyciągnął z niej talerz z kanapką. Przyjrzałam się jej z powątpiewaniem.
            - Zatruta?
            - Specjalnie dla ciebie.
            Zanurzyłam zęby w nieco stwardniałym chlebie z zawziętością godną wygłodniałego drapieżnika. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaka byłam głodna. Przez kilka dobrych minut siedzieliśmy cicho, najwyraźniej pogrążeni we własnych myślach. Ikuko doskonale wiedziała, że czekanie było największą torturą. Już otwierałam usta, żeby podzielić się moimi myślami z Deidarą, kiedy do kuchni wpadł rozemocjonowany Tobi. Nagle przypomniałam sobie wyimaginowany sharingan, który zabłyszczał w jego oku.
            - Senpai, Senpai! – omal nie przepadł przez próg; to wszystko wyglądało jak komedia. – Och, i pani Kito, Lider wzywa do piwnic! Musicie zobaczyć coś ważnego!
            Wymieniając się z Deidarą wymownymi spojrzeniami poczułam, jak mój żołądek skręcił się z nerwów. Zaczęłam żałować pochłonięcia tej kanapki w kilka sekund. Na twarzy artysty rozlała się irytacja.
            - Zobaczyć co, Tobi?
            Mężczyzna momentalnie znieruchomiał. Przez krótką chwilę zlał się z ciemnością panującą w kuchni – czerwone chmury na płaszczu jeszcze nigdy bardziej nie przypominały mi krwi.
            - Wiadomość od pani Ikuko, Senpai.

***

            Przechadzanie się po piwnicach Akatsuki przypominało podróż przez piekło. Osobiście kamienne mury i zagłębione w ciemności korytarze przerażały mnie bardziej niż siejący spustoszenie ogień i gorąc. Tutaj miało się wrażenie, że jeden nieuważny krok i wpadniesz w niekończącą się przepaść, tak jak ja podczas ostatniego snu. To najgorsze uczucie, jakiego można doświadczyć.
            Melodia, którą Tobi nucił przez całą drogę złośliwie utknęła mi w głowie. Śpiewanie wydawało mi się kompletnie nie na miejscu, nie pasowało do kogoś takiego jak członka Brzasku. Jednak mężczyzna tylko raz za czas poprawiał maskę, najwyraźniej nie przejmując się moimi krzywymi spojrzeniami. Deidara najprawdopodobniej zdążył się do niego przyzwyczaić, bo wyraz jego twarzy pozostawał nienaruszony. Cała droga ciągnęła się w nieskończoność, lecz zapewne dotarcie do znajomych, metalowych drzwi zajęło nam niecałe pięć minut. Deidara dotknął mojego ramienia, pytając, czy potrzebuję maski. Byłam jednak tak pobudzona i przerażona, że w tamtej chwili nic nie zdołałoby mnie uśpić.
            Z każdym kolejnym krokiem moje serce rzucało się do ucieczki z jeszcze większą rozpaczą, a gdy w końcu dudnienie w głowie było już nie do zniesienia, musiałam się zatrzymać. Artysta przystanął obok, w każdej chwili gotów mnie złapać.
            - Idź – mruknął do Tobiego. – Zaraz będziemy.
            Dopiero gdy zniknął nam z oczu, pozwoliłam sobie oprzeć się o ścianę. Uspokój się, uspokój.
            Deidara cierpliwie czekał, aż doprowadzę się do porządku. Byłam mu wdzięczna za te kilka minut milczenia; nie miałam pewności, czy potrafiłabym się odezwać. Gdy odgarniałam opadające na twarz włosy zauważyłam, że moje ręce trzęsą się jak dłonie staruszka.
            W pomieszczeniu cuchnęło potem i krwią. Na samym początku niemal mnie zemdliło, ale szybko pohamowałam chęć zwrócenia wszystkich naparów i ziółek wmawiając sobie, że stojący niedaleko mnie Akasuna zapewne wyrwałby mi flaki. Praca artysty nie mogła pójść na marne. W pokoju znajdował się jeszcze Kisame, Itachi i Lider. Cała trójka skupiona była na przywiązanym do krzesła mężczyźnie.
Szczerze mówiąc, na samym początku go nie poznałam. W moich oczach wyglądał na poturbowanego człowieka, który na dziewięćdziesiąt procent spotkał się z Samehadą oraz odbył umysłową podróż z Itachim. Dopiero gdy z niemałym trudem podniósł głowę, a światło padło na jego twarz poczułam, że tracę grunt pod nogami. W ostatniej chwili ktoś podtrzymał mnie za ramię, ale jedynym co dostrzegałam była zabawna kozia bródka.
- Deidara – szepnęłam z przejęciem, wyswabadzając się z jego silnego uścisku.
- Widzę – odparł tylko, nie spuszczając wzroku z naszej wiadomości.
Barman baru, w którym to poznałam blondyna, wciąż miał na sobie tę samą koszulę, jednak tym razem wyszyty na niej znak był aż nader widoczny. Pentagram z zielonym „X”. Pozwoliłam sobie na kilka głębszych wdechów.
- To on zaatakował Lidera i jego partnerkę na misji – mruknął wpatrzony w swoją ofiarę Kisame, wciąż zaciskając palce na rękojeści miecza. – To on wszczepił jej tę truciznę.
Nie mogłam uwierzyć, że ludzie Ikuko znajdywali się wszędzie. Do cholery, zwykły barman zwykłego lokalu okazał się tym, który na polecenie demona zaatakował Akatsuki! Na pierwszy rzut oka było widać, że mężczyzna znajdował się pod dziwacznym urokiem, być może jakimś jutsu. Nie była to jednak technika Paina – dopiero, gdy barman przemówił, zdałam sobie sprawę, że wymawia słowa samej Ikuko.
- Wypadałoby się przywitać – głos mężczyzny był ochrypły od krzyku, brzmiała w nim jednak nuta, którą od zawsze posiadała kobieta. – Przejdę jednak do rzeczy. Nazywam się Ikuko Nōshō, jeden z pięciu demonów, które kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. Teraz jednak, gdy moi bracia i siostry zostali finalnie uśmierceni, królują w piekłach i czekają na mój powrót – wybuchnął głośnym śmiechem, a mnie przeszły ciarki. – Och, nienawidzą mnie za próżność i spiski, gdyż to ja nasłałam na nich shinobi. Doskonale zdawali sobie sprawę, że pragnę mieć wszystko dla siebie, nie cierpię posiadać konkurencji. Kształtuję swoją małą armię, która już od wielu lat pomaga mi w walczeniu z moimi wrogami. Teraz wy, potężna organizacja Akatsuki zaczynacie mi zagrażać. Obawiam się, że nie ma miejsca dla was miejsca, kiedy to ja zamierzam przejąć pełną kontrolę nad światem, muszę więc was zniszczyć. Muszę przyznać, że mój plan wyszedł znakomicie. Łatwo było was oszukać, nawet jeśli chodzi o samą Nanase. Dzięki wspomnieniom w jej głowie mogłam do woli przypatrywać się sytuacji w siedzibie, aż w końcu kobieta stała się bezużyteczna. Dziwi mnie, Liderze, że ktoś tak bystry jak ty się nie zorientował.
Zauważyłam, jak Pain zacisnął zęby. Fakt, że pokazał nam swoje zdenerwowanie poruszył mnie bardziej, niż bym się spodziewała.
- Tak czy owak – kontynuował barman; jego ciało zaczęło niebezpiecznie drżeć. – Moi poddani wspaniale wykonali swoją robotę. Część z nich miała za zadanie po prostu was rozpraszać, napadać na was, jak podczas jednej misji pana Hoshigakiego i pana Uchihy z Kitą. Nadal jednak nie doszłam do tego, o co mi chodzi. Widzicie, moim marzeniem jest znów stać się człowiekiem, bo wtedy moi upokorzeni i wściekli bracia i siostry nie będą mogli mnie dopaść. Za młodu, nie skażona żadną klątwą pochodziłam z klanu medyków, bardzo silnego, oczywiście. Jedynym sposobem na odzyskanie śmiertelności jest wykonanie zakazanej techniki na innym medyku, a następnie jego zabicie.
Zabicie. Słowo to najpierw pojawiło się w mojej głowie, sekundę później znalazło się w każdej części ciała i umysłu, niemal pożerając mnie wizją o własnej śmierci.
Mężczyzna zakaszlał gwałtownie, przez krótką chwilę mocując się z grubym sznurem. Uspokoił się po niecałej minucie, kiedy na jego twarzy znów pojawiło się to obrzydliwe otępienie.
- Nie może być to jednak zwykły medyk. Potrzebuję kogoś silnego, jednak nie na tyle dorosłego, by chakra do końca zadomowiła się w jego umyśle i ciele.
I wtedy wzrok mężczyzny padł na mnie. Moje serce zamarło.
- Na samym początku przygotowywałam twoją matkę, później myślałam o twoim wujku, ale kiedy dostrzegłam twój potencjał… - uśmiechnął się obleśnie, niemal z rozmarzeniem. – Och, moja słodka, twoja moc zmieszana z mocą twojego Masuulka jest idealna! Gdybym wykorzystała właśnie ciebie, nawet jako zwykła śmiertelniczka byłabym silniejsza niż większość ludzi. Tak więc wszystko zaplanowałam; z początku starałam się zdobyć twoje zaufanie, co nie było trudne, kiedy byłaś jedynie dzieckiem… Czas, gdy koszmary dręczyły twoją biedną główkę był dla mnie wspaniały! Dzięki moim namowom dołączyłaś do Akatsuki i podczas gdy dbałaś o Konan, utwierdziłam się w swoim przekonaniu – przymknął oczy, wypuszczając z płuc płytki oddech. – Zapewne wszyscy zastanawiacie się o co mi teraz chodzi, prawda? Dlaczego nie przyszłam osobiście, nie starałam się walczyć i jej po prostu nie wzięłam? Widzicie, lubię zabawę. Lubię dostawać to, czego pragnę wiedząc, że wykonałam kawał ciężkiej roboty. Tak więc oznajmiam wam, Akatsuki: bitwa się odbędzie, z pewnością, w dniu, o którym wiecie, którego się spodziewacie. Zdaję sobie sprawę z tego, iż istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że mi nie ufacie… Ofiaruję wam jednak jednego z moich najdzielniejszych żołnierzy, który to otruł twoją partnerkę, Liderze. Jesteś godnym przeciwnikiem i podziwiam cię jako wojownika. Zadanie śmierci takiej osobie jak ty będzie dla mnie chlubą do końca życia. Zabijcie więc tego mężczyznę, który właśnie uświadomił wam, jak głupi i naiwni byliście przez tyle czasu, a trucizna Konan zniknie z jej chakry w tym samym momencie… Nie chcę wymiany. Chcę walki. I ją dostanę.
W tym momencie połączenie, które utrzymywało barmana z Ikuko gwałtownie się urwało – dostrzegłam to w momencie, kiedy w oczach mężczyzny pojawił się strach, strach człowieka, który przez kilka lat nie zdawał sobie sprawy, co takiego robił. Człowieka, który wykonywał zwykłą pracę i chciał dożyć swoich dni w spokoju, ale klątwa, którą rzucił na niego demon bezpowrotnie mu to odebrała. Strach człowieka, który wiedział, że za moment zostanie stracony.
            Poczułam się tak zmęczona i wyczerpana, że podchodzący do krzyczącego mężczyzny Pain był dla mnie jedynie ciemną plamą. Zamrugałam kilkakrotnie, a w mojej głowie pojawiło się żądnie: to ja chcę być na miejscu straceńca. To ja chcę odciąć się od tego bezsensownego bólu, który towarzyszył mi przez całe życie.
            - Liderze – jakimś sposobem usłyszałam wołanie Itachiego. – Co jeśli kłamała? Co jeśli Konan umrze razem z nim?
            Gdyby nie wrzeszczący i błagający o litość barman, w pomieszczeniu panowałaby cisza. Po jego twarzy płynęły łzy, trząsł się, tupał nogami. Ból w moim brzuchu był tak mocny, że aż się zgięłam.
            - Spokojnie – szepnął mi na ucho Deidara, kładąc dłoń na moich plecach.
            Zadrżałam.
            - Nie mogę oddychać – wysapałam cicho.
            Pokój wirował. Pain skupił się na swojej ofierze i powolnym ruchem wyjął z kieszeni płaszcza kunai. Deidara dotknął zimnymi palcami mojego podbródka, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała.
            - To jest naprawdę kiepski wieczór – uśmiechnął się blado, a ja przypomniałam sobie nasze spotkanie na łące, kiedy wypowiedział podobne słowa i postawił na ziemi butelkę sake.
            Ostatni krzyk mężczyzny.
            Odgłos podrzynania gardła.
            I cisza.
______________________________________

Witam w 2015 roku! 
Naprawdę, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę dodawać rozdziały co dwa miesiące, to trochę mnie zasmuca; brak czasu, brak weny, ale chęć dokończenia wciąż jest, więc nie martwcie się! Nawet jeśli rozdziały będą miały być dodawane co dwa miesiące, dokończę to opowiadanie! :)
Cóż, trochę późno, ale życzę Wam w tym roku dużo spokoju i cierpliwości, żeby ludzie Was nie wkurwiali, dużo czasu na czytanie blogów, pisanie, rozwijanie swoich pasji i ogólnie, by teraz rok był lepszy od poprzedniego!
Trzymajcie się! 

9 komentarzy:

  1. Jest! Jest! Jeeeest!
    Przeczytałam i się ucieszyłam xD
    Ale tak mało Kisame no i nie ma seksów T.T
    Seksy Kisame! Mrau

    Nie lubię tej demonicy, ale jest świetnie, naprawdę świetnie wykreowana. Jest taka prawdziwa xD Lubię takie postacie i zawsze chciałam stworzyć taką kobietę, silną, niezależną... mającą w dupie inne osoby. Kocham!

    No dobrze. No i szkoda mi tego barmana, pewnie sam nie wiedział co robi itp. Masakra potrzeba mi chyba odpoczynku, bo już bredzę.

    No i Deidara xD Nie wiem dlaczego, ale jakoś go przestałam lubić...Cholera wie dlaczego, tak jakoś xD Ale naprawdę im kibicuję, niech odjadą na glinianym koniu Deidary w stronę zachodzącego słońca, takie romantyczne xD

    Ogólnie mam taki straszny niedosyt i chce już następny rozdział. I wg zakochałam się w Alicji sama nigdy nie grałam w tą grę, przez komputer, ale oglądam filmiki i jestem zakochana, i tak mi szkoda Lizzy T.T to takie przykre, taka młoda była.

    Pozdrawiam i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie się cieszę, że udało mi się wykreować czarny charakter w miarę okej! :D To super wiedzieć, że moi bohaterowie coś jednak w sobie mają.
      Właśnie się tak obawiam, że trochę naszego (a nawet bardzo) Deidarę zjebałam :c Znaczy chodzi mi o to, że jest taki zbyt kluchowaty, ale no... Sama nie wiem.
      Ojacie, to ekstra, no bo Alice Madness Returns to to jest mistrzostwo! Ja też same filmiki, ale czułam się, jakbym sama w to grała XD
      Noo, Lizzie to było mi najbardziej szkoda, aż sama miałam ochotę wyrwać Bumby'emu flaki! :c
      Dziękuję i pozdrawiam :3

      Usuń
    2. Witam witam i o coś się tam nie pytam xD
      Widzę, że procenty rosną i baaaardzo się cieszę!
      U mnie nowy rozdział i uwaga jubileuszowy bo mój blog ma równy rok i w rozdziale pojawiły się podziękowania dla twojej osoby.

      Pozdrawiam i weny życzę!
      Papatki :*

      Usuń
  2. Rozdział przeczytałam już wczoraj, bo weszłam tak o, sprawdzić, czy już skończyłaś, no i miałam miłą niespodziankę! No ale nie zdążyłam skomentować, bo mnie rodzina zwerbowała, więc szybko nadrabiam dzisiaj!
    Sen Kity jakiś taki inny od poprzednich, choć równie oszałamiający! Może to przez jakąś subtelną zmianę w niej? Czuć było jej strach, ale też determinację i odwagę, żeby w końcu zakończyć całą tę sprawę z Ikuko. I wcale jej się nie dziwię, musi już być nieźle tym wykończona.
    Scena u Sasoriego... ach, ech i och! To opanowanie marionetkarza rzuca mnie na kolana! No i spostrzeżenia Kity na jego temat też jak najbardziej trafione, podoba mi się ten dystans między nimi, ale jednak jakaś nić porozumienia chyba jest. A Rimo oczywiście kochany, ta scena kiziania i miziania taka słodka, że aż mi się łezka w oku zakręciła! <3
    I w ogóle ten rozdział jest tak obfity w bohaterów, że aż nie wiem, od kogo zaczynać! Bo i lider taki stanowczy, choć zmęczony, i te jego uspokajające słowa takie pocieszne! On jest taką osobą budzącą zaufanie, tak myślę! W każdym razie podoba mi się to, jak go kreujesz *.*
    Tobi jak zwykle dziwny i irytujący, nigdy go chyba nie polubię... za to Deidarę uwielbiam! Nie wiem, jak można go nie lubić... ta scena w kuchni (no i oczywiście kiziania ciąg dalszy) tak mnie rozczuliły, że ostatnia scena aż mnie wybiła z życia na moment przez ten brak czujności. I to, że dał jej tę krótką chwilę czasu, żeby się zebrała w sobie i to jego uspokajanie jej, jak lider zabijał mężczyznę... to wszystko było takie kochane i wzruszające, a jednocześnie jakoś tak działało na mnie uspokajająco. Kocham, kocham, kocham! :3
    Ikuko jest wredną suką, Boże, jak ja jej nie trawię! Liderze, pokaż jej, gdzie jest miejsce dla takich jak ona, błagam! I nie zaciskaj tak ust, bo mogę oszaleć na Twoim punkcie!
    I absolutnie muszę się jeszcze pozachwycać końcówką! Świetna, druzgocząca i aż prosząca się o to, żeby czekać w napięciu na kolejny rozdział! A teraz już mogę Cię napastować, żebyś szybko pisała kolejny rozdział, bo umrę z niepewności i niecierpliwości!
    Pozdrawiam cieplutko i weny, weny, weny i czasu! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zgadzam się, że Kita chyba sporo się zmieniła od samych początków, kiedy to każdy koszmar przyprawiał ją o płacz i mdłości, a teraz sobie jakoś z tym radzi - fajnie, że zauważyłaś tę zmianę! :D
      "Kizianie i mizianie" ahaha, dobrze to ujęłaś XD Aż za dużo tego miziania.
      Muszę przyznać, że czuję, iż to właśnie Lider wyszedł mi chyba najlepiej ze wszystkich. Trudno jest nie przesadzić w jedną czy drugą stronę, ale o Painie pisze się lekko i przyjemnie! :D Nie to co o Sasorim czy Deidarze...
      Bosze, cieszę się, że tak uważasz, bo ja już się bałam że Deidara powoli zaczyna sie zmieniać w kluchę ._. Aż mi ulżyło!
      Hahah, Muku ma słabość do naszego Lidera? :3 A Ikuko... jeszcze chyba trochę namiesza :D
      Dziękuję, dziękuję <3 Postaram się pisać szybko!
      Pozdrawiam :* :*

      Usuń
  3. W zasadzie to nie wiem od czego zacząć, tyle mam do powiedzenia! Najważniejszą rzeczą, która wreszcie - na szczęście się wyjaśniła, jest zainteresowanie Ikuko osobą Kity. Swoją drogą bardzo dobrze, że przy wyznaniu tym byli obecni prawie wszyscy, co ważniejsi członkowie Akatsuki (a już w szczególności sam Pain), bowiem z pewnością staną w obronie dziewczyny jeśli zajdzie taka potrzeba. W pewnym momencie zrobiło mi się żal tego biednego człowieka, bo wyszło na to, że był kontrolowany bez jego wiedzy, niemniej jednak jeżeli jego śmierć cofnie działanie trucizny na Konan, to jak najbardziej powinien ją ponieść z rąk lidera.
    Te sceny z udziałem Kity i Deidary! Nawet sobie nie wyobrażasz jak ja im kibicuję. Uwielbiam blondyna w takim wydaniu - zdystansowany, a jednak zamartwiający się, opiekuńczy, ale nie nachalnie, potencjalnie niezainteresowany, bo skrywający w sobie wszelkie uczucia. Idealny. Sytuacja w kuchni nieco przytłaczająca emocjonalnie, choć wśród tych wszystkich uczuć, jakie mi towarzyszyły, to wzruszenie miało zdecydowaną siłę przebicia.
    Bardzo spodobało mi się trafne spostrzeżenie, jakoby "członkowie Brzasku byli najbardziej złożonymi ludźmi", jakich dane było Kicie spotkać. Oczywiście takich fragmentów było więcej, ale ten szczególnie utknął mi w pamięci.
    Padam na kolana i proszę o wybaczenie mojej dosyć późnej wizyty. A przy okazji tego chciałabym też nadmienić nieśmiało, że minął już prawie miesiąc, a nowego rozdziału nie widać (nie wspominając o tym, że procenty postępu sięgają magicznej liczny zero!). Życzę mnóstwa weny, ściskam mocno i przesyłam tira całusów :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie zawsze jest mi szkoda takich wykorzystywanych postaci, bo tak naprawdę nie mają wyboru, a kończy się to prawie zawsze dla nich najgorzej, czyli śmiercią. Przynajmniej Pain nie zadał mu jakiś paskudnych ciosów, nie jest takie zły! :D
      Strasznie się cieszę, że Dei nie wychodzi zbyt przerysowany, bo martwię się tym od samego początku i już sama nie wiem... Ale miło wiedzieć, że nie jest najgorzej i komuś się podoba! :D
      Wiem, wiem, długo tutaj gości pustka i muszę niestety stwierdzić, że procenty raczej nie ruszą do moich ferii (zaczynam je 14 lutego, a chciałabym najpierw skończyć wpis na drugiego bloga). Poza tym, odezwała się ta która męczy mnie i czytelników już od dawna! Dawaj następne rozdziały! :c
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam! :*

      Usuń
  4. Po przeczytaniu tytułu się uśmiechnęłam, w sumie ciekawe jak według ciebie torturuje Sasori xD musi to nbyć strasznie nudne coś typu ”- Zapytam jeden i ostatni raz. Czy wiesz kto jest mordercą? – Nigdy ci nie powiem! – Ehhh… ok *wyciąga kunai i przykłada mu do gardła* - Czekaj! Dobra powiem ci! – Spóźniłeś się o dwie sekundy *podrzyna gardło*” xDD i potem w raporcie „Nic nie chciał powiedzieć” xDDDD Tak, ja wszystko widzę w komiczny sposób to kapkę przerażające xD dobra, tyle słowem wstępu xD
    Ja chyba nie nadaje się do komentowania twoich opowiadań, bo komentarze są trochę z jajem :P
    Te sny Kity to… normalnie, ja pierdolę! Na jej miejscu bałabym się spać ja nie wiem, jak ona to wytrzymuje :O Najbardziej mnie przeraził ten wisielec nad nią, a ona podpięta do łóżka – nawet w książkach grozy, które tak namiętnie czytam się na takie coś nie natykam :O w każdym razie jestem pełna podziwu, że Kita nie budzi się z wrzaskiem tylko dzielnie chce dokończyć sny – wow.
    I wiesz co? Podoba mi się to jej myślenie o Saso, że czuję do niego podziw, że coś tam, że nie chce wyrzygać jego ziółek <3 TO SIĘ NAZYWA POŚWIĘCENIE :D Przy takim lekarzu, nawet gdyby mnie powoli zabijał czułabym się bezpiecznie :P Potem wpadł Rimo i ten… nadal mam podejrzenia, a może mimo wszystko jest w spisku…? Argh, nie wiem! Nie lubię nie wiedzieć, więc proszę o spoiler xD
    Lider, aż zadziwiające, że przejmuje się losem Kity, Konan jest dla niego ważna i bardziej by mu pasowało – gdyby faktycznie chodziło o zamianę – właśnie wymiana Kity, ale co mu tam siedziało w głowie to nie wiem.
    W następnym wątku MUSZĘ posłużyć się cytatem xD „- Zatruta? – Specjalnie dla ciebie.” – awwww <333 specjalnie dla niej zatruł jej kanapkę xD szczyt romantyzmu, kurde! XDDD dobra, a teraz pomijając te kwestię xD jak ja się rozczuliłam, gdy w końcu mieli sposobność się spotkać <333 i się przytulli <333 no normalnie, ja pierdolę! Takie to piękne i zapewne będę się tym jarać najbliższe trzy dni xDDD a potem wpadł Tobi >.> a ja NA GŁOS „Nie no.. kurwa… Tobi, weź spierdalaj” mama mnie okrzyczała, choć zwalałam na ciebie winę… xDD
    A ostatnia scena… nie no, kogo Kita chce oszukać nie zwymiotowałaby naparów Saso tylko zatrutą kanapkę Dei’a xDD w ogóle blondynek się ładnie zachowywał dając jej odsapnąć i w ogóle, no może prócz końca, jak kazał jej patrzeć na śmierć barmana :P w ogóle Ikuko chce ciała Kity? Jakoś… nie zaskoczyło mnie to, ale na bank akasie każą jej się jebać na swój akasiowy sposób :D jednak jak ona pomiatała Liderem… hehe, będzie foch z przytupem xD oddała im tak za nic kolesia od trucizny? Seriously? Matko… ci „źli” z reguły są pojebani :) w ogóle Itaś to za bardzo nie łysnął na końcu „Co jeśli Konan umrze razem z nim? NO HALO! Jak nie umrze te raz to na dniach, a jak wyzdrowieje to Pain będzie szczęśliwy. Amen :D
    To tyle ode mnie xd mam nadzieję, że długość cię zadowoliła :P
    A teraz dodawaj notkę :D
    Życzę dużo weny, czasu, ochoty i przyjemności z pisania!!! :*
    Pozdro :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, no nie mogę Solczan (kojarzy mi się z chemią :oo) ja tutaj próbuję wzbudzić grozę, a i tak Twoje komentarze rozjebią system XDD W sumie dobrze, dzięki nim nie zwariuję w tym dziwacznym klimacie!
      E tam, wisielce są wszędzie, no Ty mi się wydajesz nieustraszona, więc wiesz! :3 Żadnych spoilerów, bo będzie z Tobą źle xD Nie no, jak zawsze żałuję, że przeczytałam jakiekolwiek spoilery - nie zrobię Ci tego!
      DZIĘKI! Teraz pewnie Twoja mama myśli że czytasz jakieś złe rzeczy, jeszcze przeklinasz przeze mnie ;-; no kurde, robisz mi dobrą opinię na dzielni!
      Każą jej się jebać XDDDDD Oni określiliby to może bardziej wytwornie, ale tak, pewnie masz rację :D
      Dziękuję, dziękuję i dziękuję <3 Postaram sie coś już naskrobać, pozderki :*

      Usuń