Rozdział 26
Ciała to popioły
Tego
poranka gabinet Lidera wyglądał inaczej, choć pozornie nic się nie zmieniło.
Teraz jednak, gdy moja głowa przepełniona była większością czarnych myśli o
nadchodzącej walce, dostrzegałam każdy najmniejszy szczegół – drobną pajęczynę
w prawym rogu pomieszczenia, kawałek ułamanego biurka, niewielkie pęknięcie
biegnące wzdłuż szyby. Wszystko to wyglądało zarówno znajomo jak i obco.
-
Może ci się przydać.
Spokojny
głos Paina wybudził mnie z dziwnego zamyślenia, a kiedy mężczyzna wysunął w
moją stronę niewielki schowek na broń, zerknęłam na niego zaskoczona.
-
Sztylet…
-
Tak, wiem – przerwał mi. – Twój sztylet najprawdopodobniej wystarczy, ale
lepiej być przygotowanym na ewentualny zwrot akcji.
I
właśnie w tym cały problem. Nie byłam przygotowana. Na nic.
-
Dziękuję – mruknęłam tylko, zaciskając palce na szorstkim materiale. W środku
dostrzegłam sporo kunaiów i shurikenów, ale gdzieś w głębi wiedziałam, że dla
Ikuko będą one jedynie marnymi zabawkami, które może złamać niczym plastik.
-
Martwisz się – stwierdził cicho, opierając podbródek na splecionych palcach.
Wzruszyłam
ramionami, bo nie stać mnie było na nic innego.
-
To chyba normalne.
Zamiast
odpowiedzieć zmrużył błyszczące oczy, a po chwili zaczął się podnosić. Patrząc
na niego, na tego silnego, szanowanego mężczyznę, zaczęłam się zastanawiać nad
jego przeszłością. W życiu Paina także musiał istnieć mur rozdzielający „przed”
i „po” – pytanie brzmiało: jakie wydarzenie było wystarczająco bolesne, by go zbudować?
-
Nie bronię ci tego dopóki jestem pewien, że się nie wycofasz.
Odwrócił
się w stronę okna, splatając palce za plecami. W tamtej chwili przypominał mi
niewzruszony posąg.
-
Nie ma innej drogi – zabawne, że dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdałam
sobie z tego sprawę.
Cisza.
Nieznośna.
-
Dróg jest wiele – stwierdził po prostu. – Ale wyjście tylko jedno.
A więc gdzie się potem znajdę, chciałam
zapytać, ale gdy otworzyłam usta, wypełzło z nich zupełnie inne pytanie:
-
Jesteś gotów ich stracić?
Kiedy
znów stanął do mnie przodem miałam wrażenie, że mógł usłyszeć każdą z moich
wariujących myśli.
-
Pytanie brzmi: czy ty jesteś na to gotowa?
Nie. Nie byłam.
***
Nasze
pole walki przypominało złośliwą arenę. Duży, pustynny teren może i był
idealnym miejscem na obserwowanie przeciwnika, ale i tragicznym pod względem
ucieczki. Poza paroma większymi skałami otaczały nas jedynie obumierające
krzewy i nic poza tym. Z drugiej strony wiedziałam, że nikt z Akatsuki nie
zamierzał uciekać. To musiało zostać rozegrane.
Mimo
pustynnych wzniesień słońce traktowało nad nadzwyczaj łagodnie - płynące po
niebie chmury co chwila łagodziły jego promienie co utwierdziło mnie w
przekonaniu, że wszystko co nas otaczało musiało być iluzją stworzoną przez
Paina. Lub Ikuko, którą wraz z jej armią wyczułam parę minut po naszym
przybyciu.
Na
początku nie miałam pojęcia skąd dochodziła ich chakra. W pewnym momencie
stwierdziłam, że przyniosły ją do mnie lekkie podmuchy wiatru, ale gdy po
jakimś czasie sto metrów przed nami ziemia zaczęła gwałtownie drgać, doskonale
wiedziałam o co chodzi. Ziemia rozstąpiła się przed nimi jak przed bogami. A na
samym czele, wynurzająca z otchłani, pojawiła się Ikuko.
W
czarnym stroju bojowym, z zadowolonym uśmiechem na ustach i wielką armią za
plecami naprawdę przypominała boginię. Zerknęłam na stojącego tuż obok
Itachiego, ale jego spojrzenie całkowicie skupiło się na przeciwniku. Tak samo
jak i reszty członków Brzasku, ustawionych na odpowiednich pozycjach. Deidara
stał z tyłu, tuż obok Akasuny i chociaż nie rzucił mi jednego ze swoich
zaczepnych uśmieszków, jego spojrzenie dodało mi siły. Ale wszystko wokół
przypominało zapowiedź krwawej rzezi.
Ona wisiała w powietrzu. Śmierć.
-
Nie odzywa się – zauważył czuwający po mojej drugiej stronie kot, z uwagą
przypatrując się pewnej siebie demonicy.
I
faktycznie. Kobieta i jej sługusy zamarli w przerażającym bezruchu, a moje
walące w piersi serce na moment przystanęło. Tak jakby ich spokój był czymś o
wiele, wiele gorszym od ataku.
Na co czekasz, chciałam wrzasnąć, ale
jedyne na co się odważyłam to zaciśnięcie palców na rękojeści sztyletu. Jego
chłód działał na mnie kojąco.
-
Muszę przyznać, że się postarałeś – rozpostarła ramiona z szerokim uśmiechem,
jakby wszystko wokół było jej własnością. – Nagie tereny podobno sprzyjają
prawdziwym walkom. Przeciwnik nie może się schować, więc pozostaje mu jedynie
odwaga. Albo i tchórzostwo.
Lider
nawet nie mrugnął.
-
W tym momencie rozmowy są bezsensowne. Nie przedłużajmy tego, co ma nadejść.
Zerknęłam
na stojącą ramię w ramię z Painem Konan i nie mogłam nie pomyśleć o wielkiej
zmianie, jaka w niej zaszła. Jeszcze przed kilkoma miesiącami przypominała
trupa – teraz wyglądała jak prawdziwa wojowniczka.
Jedno
mrugnięcie okiem.
Niepełny oddech.
Trzask.
Pain w ostatniej
chwili zablokował cios Ikuko. Mężczyzna wcale nie wyglądał na zaskoczonego,
nawet w chwili, gdy wokół ręki demonicy zaczął pojawiać się smolisty dym.
- Na pewno jesteś
gotowy? – jej głos zabrzmiał całkiem inaczej. Demonicznie.
Zamiast
odpowiedzieć, Lider z całej siły odepchnął przeciwniczkę i w tamtym momencie
napięcie pękło – armia ruszyła do ataku.
- Nie spuszczamy się
z oka! – warknął Rimo tylko po to, by chwilę później rozerwać pierwszemu
mężczyźnie tętnicę.
Zielone i niebieskie
peleryny mieszały się ze sobą, tworząc jednego wielkiego wojownika. Zauważyłam,
że niebieskich łatwiej się jest pozbyć – wystarczyło jedynie krótkie odwrócenie
uwagi i pewne trafienie w serce. Najwyraźniej zieloni byli dłużej szkoleni, ale
nie chodziło tylko o to – słabsze marionetki Ikuko przypominały roboty; w
oczach zielonych jaśniała determinacja i nienawiść.
Głuchy trzask.
Wyczuwając idealny moment odwróciłam się na pięcie, zderzając sztylet z mieczem
zielonego. Ciemnoskóry mężczyzna zmrużył oczy i spróbował jeszcze raz, tym
razem z większą siłą. Musiał skierować do swojego miecza chakrę, bo zachwiałam
się niebezpiecznie. Przeciwnik uniósł broń i…
Jego głowa
przetoczyła się kilka metrów ode mnie, a ciało momentalnie opadło w kałużę
krwi. Zerknęłam w górę, napotykając poważne spojrzenie krwistych oczu.
- Wstawaj – Uchiha
pewnym szarpnięciem postawił mnie na nogi, po chwili znów znikając w wirze
mordu.
Wykorzystałam krótką
chwilę na obserwację – członkowie Brzasku byli brudni, ale wciąż w jednym
kawałku. Niestety mimo dziesiątek ciał wojowników jakby ciągle przybywało,
pojawiali się tak naprawdę… znikąd.
- Co do cholery –
rzuciłam pod nosem, zaciskając palce na rękojeści sztyletu.
Lider wytrwale
walczył z Ikuko, która co chwilę wybuchała przerażającym śmiechem. Wzdrygnęłam
się na ten widok i z walącym sercem wróciłam do walki.
Po jakimś czasie
straciłam rachubę. Ciała opadały na ziemię coraz szybciej i głośniej, a ja,
cała zakrwawiona od krwi wrogów powtarzałam te same manewry, w głowie modląc
się o szybki koniec tej rzezi. Najbardziej irytował mnie fakt, że żołnierze
Ikuko najwyraźniej mieli za zadnie po prostu mnie ogłuszyć – tak jakbym była
malutką dziewczynką z nożem, którą łatwo unieszkodliwić.
- Nie kończą się! –
wrzasnął Hidan, mistrzowsko nabijając na swoją kosę przeciwników. Ku mojemu
przerażeniu jego skóra nabrała czarno-białego odcienia. – Tych skurwieli
przybywa!
I faktycznie tak
było. Nie chodziło o to, że ożywali – trupy wciąż leżały na swoich miejscach,
patrząc na mnie pustymi oczami. Przeskakując na nimi, próbowałam dostrzec skąd
bierze się reszta. Cholera, nie mogli przecież wyrastać z ziemi jak Zetsu,
który w tym samym momencie pożerał resztki niebieskiej peleryny.
Odwróciłam się, by
poszukać wzrokiem Rimo, kiedy nagle mocny kopniak w plecy pozbawił mnie
oddechu. Upadłam na jedno z martwych ciał i zanim zdążyłam się odwrócić, ktoś
już wlekł mnie za nogę w stronę jednego z głazów. Z rykiem przetoczyłam się na plecy
i bez myślenia odcięłam niebieskiemu rękę. Wydał z siebie okrzyk bólu, a z
kikuta trysnęła krew. Poczułam w ustach jej metaliczny smak i od razu zebrało
mnie na wymioty.
Na krótką chwilę
straciłam orientację. Kaleka przygwoździł mnie do ziemi, swoim cielskiem
skutecznie miażdżąc mi płuca. Zakrywając zdrową dłonią moje usta, zaczął wbijać
moją głowę w ziemię. Przed oczami zaczęły pojawiać się ciemne mroczki…
Nagle ciężar
zniknął, a gdy otworzyłam oczy zdołałam dostrzec, jak czarne sznury miażdżą
jego ciało z okrutną wprawą. Przypominało mi to atak anakondy na swoją ofiarę –
cichy, doskonale zaplanowany mord. Twarz mężczyzny nabrała
fioletowo-niebieskiego koloru, oczy niemal wypłynęły z oczodołów. Odwróciłam
wzrok.
- Podnoś się,
dziewczyno – Kakuzu poprawił maskę. – Nie ma czasu na odpoczywanie.
- Dlaczego jest ich
aż tylu?
Mężczyzna wzruszył
ramionami, ale w jego oczach błysnął niepokój. Coś było zdecydowanie nie tak.
- Dobrze wiesz, że
ich nie pokonamy, jeśli ciągle przybywają nowi!
- Nie zajmuj się teraz
myśleniem. Ogarnij się i wracaj do walki.
I oczywiście
posłuchałam. Bo co innego miałam zrobić?
***
Gdzieś wgłębi
wiedziałam, że jeśli nie znajdę wytłumaczenia tego dziwnego zjawiska, to nasza
walka jest już przegrana. Ale ten dołujący strach skutecznie przyćmiła złość,
dzięki której mogłam już bez żadnych zahamowań rozcinać, przecinać i dobijać
zakrwawionych wrogów. W szale nie zauważyłam, że jakimś sposobem zostałam
okrążona – zieloni pojawili się znikąd, całkowicie zdrowi, silni i gotowi do
wykonywania rozkazów Ikuko. Miałam ochotę zawyć z beznadziei – zamiast tego,
nie widząc dla siebie żadnego ratunku niczym zwierzę przecisnęłam się między
czyimiś nogami. Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Dałam radę!
Potężny cios w
szczękę odrzucił mnie dobre sześć metrów w tył. Jęcząc z bólu, uniosłam się na
drżących łokciach. Cały świat zaczął wirować, hasał stracił na intensywności,
zagłuszony przez huk w mojej głowie. Przejechałam językiem sprawdzając, czy
wszystkie zęby były na swoim miejscu. Po krótkiej chwili splunęłam krwią i w
ostatnim momencie zdążyłam przeturlać się w bok. Łapska niebieskiego złapały
powietrze.
- Sasori! –
wrzasnęłam, widząc walczącego nieopodal Akasunę.
Lalkarz jednym
ruchem pozbył się swoich przeciwników, w tym samym czasie posyłając swoje
marionetki do walki. Lalki stanęły przede mną niczym broniące mnie psy.
Sama jakimś sposobem
doczłapałam do zakopanego w piachu sztyletu, a jego chłód znów uspokoił moje
zszarpane nerwy. Wstawaj, Kita. Każda
sekunda leżenia mogła mnie kosztować życie.
Podniosłam się na
nogi, ostatni raz spluwając krwią. W tym samym momencie dostrzegłam kolejne
oddziały niebieskich i zielonych.
- To przecież
niemożliwe – szepnęłam, a po okolicy rozniósł się krzyk Ikuko:
- Jeszcze nie
rozumiecie?! Nie uda się wam mnie pokonać!
Nagle cała ta bitwa
wydała mi się skazana na porażkę. Miałam ochotę dobrowolnie oddać się w ręce
demonicy, byleby tylko nie musieć słyszeć już ostatnich oddechów, krzyków,
śmiechu i odgłosu wyrywanych narządów…
I nagle to poczułam.
Śmierć.
Najpierw czuje się
to w kręgosłupie. Uczucie zbliżającego się końca pełznie w górę jak wąż, oplata
wszystkie twoje nerwy i dociera do mózgu. Trzy uderzenia serca. Tyle mi zajęło
by się odwrócić i dostrzec przebijający pierś Kisame miecz.
- Kisame! – wrzasnęłam
jak opętana, tak jakby mogło to cofnąć czas. Tak jakby dzięki temu jednemu,
żałosnemu okrzykowi walka mogła by się skończyć.
Dla mnie czas
zwolnił. Doskonale wiedziałam, że dla innych wszystko toczyło się dalej, ale z
mojej perspektywy wszystkie ruchy straciły na szybkości. Zielony, wyrywający
broń z serca Hoshigakiego robił to powoli, tak jakby z premedytacją zadając
ból. Ostatki mojego rozsądku podpowiadały mi, że to była zaledwie sekunda, ale
dla mnie trwało to wieczność.
Z walącym sercem
doskoczyłam do Kisame, z szałem pozbywając się trzech zielonych. Ich ciała
upadły na ziemię w tym samym czasie, co ciało Hoshigakiego.
- Kisame!
Uklękłam przy
mężczyźnie, który z zadziwiającym spokojem obserwował swoje zakrwawione palce.
Rana była rozległa, a ja wiedziałam, że nie ma nawet najmniejszej szansy.
- Kisame…
Łzy rozmyły cały
obraz, a kilka z nich spłynęło na jego płaszcz. Nie, nie, nie, to się tak nie może skończyć.
- Uciekaj stąd
księżniczko – wycharczał cicho, patrząc mi prosto w oczy. Kiedy z wielkim
trudem zdołał do mnie mrugnąć, z mojej piersi wyrwał się potężny szloch. – Nie
zatruwaj się.
- Przestań! –
trzepnęłam go w ramię; przez jego twarz przeszedł grymas bólu. – Nie pierdol
głupot i nie zamykaj oczu, słyszysz mnie?! Wyleczę cię, tylko się zamknij.
Kisame
tylko pokręcił głową, a ja z żałosną determinacją zaczęłam go uleczać. Jednak
ciemnoczerwona chakra zaczęła rozpraszać się w powietrzu, nie mogąc wniknąć w
ranę.
-
Cholera, to się na nic nie przydaje! – wrzasnęłam, tak jakby to była jego wina.
– Dlaczego to nie działa?!
Hoshigaki
wlepił ciemne oczy w niebo, a kiedy rozchylił wargi, z prawego kącika pociekła
ciemnoczerwona strużka krwi. Poczułam się, jakby ktoś powoli rozszarpywał mi
serce.
-
Ponieważ – zamilkł, jakby mówienie sprawiało mu ból. – Tylko pieprzeni
szczęściarze otrzymują drugą szansę.
Jakimś
cudem zdołał się jeszcze uśmiechnąć. Mimo krwi, jego ostry uśmiech wyglądał
zwycięsko. Coś się łamało. Chyba ja.
-
I tak właśnie umrzesz? – warknęłam, dławiąc się własnymi łzami. Katar już spływał
mi do gardła, a całe ciało trzęsło się jak po wrzuceniu do lodowatej wody. –
Tak właśnie umrzesz, Hoshigaki?! Walcz, tchórzu!
Ale
przecież nie mógł. Walczył przez całe życie.
Wrzeszczałam na
niego nawet, kiedy jego mózg przestał już pracować. Wrzeszczałam, kiedy z tyłu
bronił mnie Uchiha. Wrzeszczałam, kiedy nie mogłam się zmusić do zamknięcia mu
oczu. Wrzeszczałam, bo wiedziałam, że to moja
wina. I po prostu krzyczałam.
- Zostaw mnie,
zostaw mnie, proszę – ktoś odciągnął mnie od niebieskiego trupa. Zamknęłam
oczy, modląc się, by było to zwykłe przywidzenie. Kolejny koszmar.
- Kita, Kita, proszę
cię, chodź ze mną – głos Rimo. Cichy, ale stanowczy.
Otworzyłam oczy.
Ciało Kisame nadal leżało na swoim miejscu, a podchodzący do niego Itachi
zdołał przeciągnąć je za skałę.
Czemu to tak bolało?
Kot zmusił mnie, bym
na niego spojrzała. Był brudny, ranny, ale żył. Boże, żył.
- Musisz mi pomóc,
dobrze? – coś się stało. – Pośpiesz się.
W drodze do skały
musieliśmy zarżnąć jeszcze kilku niebieskich. Gdy biegliśmy, miałam wrażenie,
że płynęłam w morzu krwi.
- Jeszcze trochę,
chodź… - Rimo musiał ciągnąć mnie za płaszcz, bo miałam wrażenie, że zaraz
odpłynę.
To wrażenie
natychmiast zniknęło, gdy dostrzegłam kucającego za skałą Akasunę. Marionetki
utworzyły wokół niego doskonały mur, ale Sasori nie był sam. Czymś się
zajmował. Kimś.
- Co się stało? –
wydukałam, opadając tuż obok ciała Deidary.
Blondyn miał
zamknięte oczy i ciężko oddychał. Rozszarpany płaszcz przypominał pocięty
rysunek.
Czemu to tak bolało?
- Coś mu wstrzyknęli
– odparł Sasori, niezwykle delikatnym ruchem odgarniając grzywkę chłopaka.
Wzdrygnęłam się na widok rozchodzących się po jego czole ciemnofioletowych
żyłek. Jak pajęczyna.
-
Co to jest? – wyszeptałam drżącym głosem. Adrenalina buzowała w moim ciele, ale
tym razem czas przyśpieszył.
-
Rozgryzłem to – oświadczył Akasuna, przez cały czas kontrolując otaczające nas
marionetki. W jego czekoladowych, starych jak świat oczach zabłysło
zrozumienie. – Ikuko jest połączona ze swoją armią. Są jej rękami, nogami i
oczami. Łączy ich jeden znak.
-
Pentagram z zielonym „x” – dopowiedział zjeżony Rimo, przypatrując się
cierpiącemu Deidarze. Miałam ochotę zwymiotować.
-
Więc co mamy zrobić?!
Sasori
podniósł się i patrząc na mnie z góry, odpowiedział:
-
Jak najszybciej zabić Ikuko.
***
Zabiję ją, zabiję ją, zabiję ją…
Razem z Rimo schowaliśmy się za jednym z głazów, nienawistnym wzrokiem
wwiercając dziurę w plecach walczącej demonicy. Lider był już ranny, walcząca
przy jego boku Konan również, ale sama ciemnowłosa nie wyglądała lepiej – mimo
tego wydawać by się mogło, że ma najwięcej siły z całej trójki.
-
Pentagram musi znajdować się na piersi – wymruczał kot. – Jest mózgiem, bez
którego reszta ciała staje się bezużyteczna.
Na
słowo „ciało” do oczu znów naszły mi łzy, przypominając sobie martwego Kisame.
Leżał gdzieś nieopodal, ale miałam nadzieję, że jakimś sposobem był już daleko
stąd. Serce ścisnęło mi się na tę myśl, ale zaraz po niej napadła mnie kolejna.
Deidara
umierał. I reszta też umrze, jeśli tego szybko nie skończę.
-
Kita, nie rób nic głupiego – powiedział jeszcze Rimo, a jego ciepłe spojrzenie
przypomniało mi o tych wszystkich latach, które razem przeżyliśmy.
-
Jeśli coś zrobimy, to razem.
Przeciskanie
się do demonicy przypominało nadepnięcie na mrowisko - żołnierze otoczyli nas jak mrówki, ale
przecież to tylko mrówki. Mogły ugryźć, ale mogły być też szybko zmiażdżone. Z
ogarniającą mnie nienawiścią zabijałam każdego po kolei, starając się to zrobić
szybko i wyjątkowo boleśnie. Wiedziałam jednak, że te niepotrzebne śmierci nie
były wystarczającą zemstą za śmierć Rekina.
Lider
znał plan. Jakimś sposobem Sasori zdołał się z nim połączyć i zdradzić
wszystkie szczegóły. Być może to przez moc pierścienia, być może nie. To się
nie liczyło. Liczyło się tylko to, by szybko i sprawnie zamordować Ikuko.
Właśnie dlatego, gdy tylko Pain i Konan mnie zauważyli, jak na komendę
odskoczyli od sapiącej z wysiłku kobiety. Zamarła w bezruchu, najwyraźniej
kompletnie zdezorientowana; w tamtej
chwili Konan ze skupieniem stworzyła wokół nas papierowe więzienie.
Tylko
ja, Rimo i Ikuko.
Serce
zaczęło galopować z nieopisaną szybkością, ale chwyt wciąż pozostał pewny.
Sztylet aż rwał się do działania.
-
Poddaję się.
Moje
słowa zawisły w powietrzu, skrępowane jutsu partnerki Lidera. Napięcie niemal
rozsadzało mnie od środka, kiedy demonica odsłoniła śnieżnobiałe zęby w
przerażającym uśmiechu.
-
Trochę ci to zajęło – zaczęła zbliżać się do mnie wolnym krokiem, kompletnie
nie zwracając uwagi na krążącego wokół nas Rimo.
Doskonale.
- Zorientowałaś się, że nie macie przeciwko mnie szans? Przykre, że
musiała ci to uświadomić śmierć jednego z tych śmiesznych żołnierzyków.
Kot
bezszelestnie stanął za kobietą.
Proszę, niech skupi się całkowicie na mnie…
- Muszę jednak przyznać, że walczyłaś dzielnie. Mamusia byłaby dumna.
Jeszcze kilka kroków…
- No to jak, Kita – jej cuchnący oddech owiał moją twarz niczym
toksyczny dym. – Gotowa na krótki sen?
Zamachnęła
się, by mnie ogłuszyć, ale Rimo wystarczyła zaledwie chwila. Rzucił się na nią,
wbijając pazury w wystające łopatki. Z siłą godną lwa zerwał jej górne ubranie,
a ja wyjęłam sztylet…
***
Błysk metalu.
Ale
nie mojego.
Stłumiony
odgłos podrzynania gardła.
Krzyk.
Stłumiony
odgłos wbijania sztyletu w pierś.
Charkot.
Upadek
ciał.
Ciał.
***
-
Nie, nie, nie, nie, nie, nie…
Słowa
padały niczym mantra. Powtarzając je, przytulałam do piersi zakrwawione futro. Jeszcze ciepłe.
-
Nie, nie, nie…
Papier
zaczął delikatnie odfruwać. Przede mną rozciągało się morze trupów. Wszyscy
rozsypywali się w popiół, tak jak leżący nieopodal mnie demon. Ale dla mnie
liczyło się tylko jedno ciało. Wydawało się, jakby nic nie ważyło, wciąż ciepłe.
-
Proszę – wyszeptałam niczym obłąkana, patrząc w ciemnoczerwony sharingan. –
Błagam, zabijcie mnie. Błagam.
Czarne
łezki zaczęły się kręcić. Przytuliłam się mocniej do bezwładnego kota,
pozwalając, by jutsu Itachiego na krótką chwilę oderwało mnie od rozpaczy.
Tylko
na chwilkę.
Krótką.
***
Ogień
sięgał dobrych trzech metrów, a przy zachodzącym słońcu jego płomienie co
chwilę zmieniały kolor. Chciałam sobie wmówić, że to tylko zwykły ogień
stworzony przez Uchihę, ale przerażający smród spalonych ciał z każdym
podmuchem wiatru przywracał mnie do rzeczywistości. Stojąc pomiędzy milczącym
Liderem, a zamyślonym Itachim, byłam jedyną osobą, która bez skrępowania
wylewała z siebie łzy.
Lider
stwierdził, że musimy spalić ciała, gdyż istniało zbyt duże prawdopodobieństwo,
że ktoś je znajdzie i wykorzysta do badań. Zbyt duże ryzyko dla Brzasku. Na
myśl, że ktoś mógł obmacywać ich ciała nachodziły mnie jednocześnie smutek jak
i nieopisana wściekłość. I bezsilność.
Po
jakimś czasie zostałam sama. Beznadzieja przytłoczyła mnie jeszcze bardziej,
kiedy ogień dogasł. Usiadłam na rozmiękłej ziemi, znów zanosząc się płaczem,
potem znów się uspokajając, po chwili znów wrzeszcząc z bólu. Po jakimś czasie
zaczęłam kołysać się jak na bujanym krześle, w przód i w tył, w przód i w tył…
Te powtarzające się czynności pozwoliły mi
na krótką chwilę odpłynąć, tak jakby to wszystko było złudzeniem, bo,
Boże, tak bardzo tego potrzebowałam…
Świat
musiał sobie ze mnie żartować. Odbierając dwoje z najbliższych mi ludzi po
prostu pokazał, że ma mnie gdzieś. Ale skoro moja egzystencja była zaledwie
ziarnkiem piasku w otaczającym mnie wszechświecie, to dlaczego przerwała życie
innych?
To
musiał być jakiś pieprzony krąg. Ktoś umiera, ktoś się rodzi. Taki cholerny,
niesprawiedliwy, żałosny krąg. Gdzie była moja
rola?
Nie
mam pojęcia ile czasu minęło, kiedy usłyszałam czyjeś kroki. Już bez odwracania
głowy wiedziałam, kim była ta osoba.
Temko
przysiadła obok. Bez słowa. Ja po prostu wpatrywałam się w resztki ciał, które
jeszcze niedawno wydawały się żywe. Poczułam się jednocześnie pusta jak i
wypełniona żrącym bólem.
-
Chciałabym – zaczęła niepewnie. – Chciałabym, żeby było takie miejsce, gdzie
byliby szczęśliwi.
Szczęście. Słowo, którego już
prawdopodobnie nigdy nie dosięgnę. Po moich policzkach znów zaczęły płynąć łzy,
za to Temko zaniosła się histerycznym płaczem. Zamiast ją pocieszyć, uniosłam
głow, przypatrując się nocnemu niebu. Nieskończenie wiele gwiazd górowało nad
nami, przez co poczułam się jeszcze bardziej nic niewarta. Czując, że tracę
kontrolę nad pracą swoich mięśni, powoli się położyłam. Temko skuliła się do
pozycji embrionalnej, wydając z siebie dźwięki jak rozcinane zwierzę. Zamknęłam
oczy.
-
Powinnaś stąd iść – zachrypnięty od płaczu głos. Mój? – Tylko się męczysz.
Temko
gwałtownie pokręciła głową. Urzekło mnie, że mimo niemal całkowitego braku
włosów nadal była piękna.
-
To nie to – zapewniła cicho. – Nadal nie potrafię poczuć twoich emocji. Czuję
jedynie lekki smutek, a przecież wiem, że rozrywa cię rozpacz.
Zmrużyłam
oczy, nie przestając się jej intensywnie przyglądać. Temko zamrugała jak
wybudzona z letargu.
-
Co?
-
Kisame nie miał racji – stwierdziłam. – To nie ja się tutaj zatruwam. To ty.
Podniosłam
się do siadu.
-
Jesteś na granicy szaleństwa, Temko. Jeśli tutaj zostaniesz i ty i ja dobrze
wiemy, że długo nie pociągniesz.
Dziewczyna
spojrzała na mnie z tak wielkim smutkiem, jakiego jeszcze w życiu nie
widziałam.
-
Stąd nie ma wyjścia.
Mówiła
o Akatsuki, czy może o swoim stanie emocjonalnym? Tego nie wiedziałam. Ale
wiedziałam jedno – musiałyśmy się stąd wydostać.
-
Musi być jakieś wyjście – stwierdziłam z nędznym cieniem uśmiechu. – A dróg
jest przecież wiele.
________________________________________
Kita
Biczujcie. Maltretujcie. Obdzierajcie ze skóry.
Tak, doskonale wiem ile czasu minęło od ostatniej publikacji, zawaliłam poważnie. W dodatku ostatni rozdział. Było ciężko, ale już jest! I mam nadzieję, że nie oberwiecie mnie ze skóry podwójnie.
Te ostatnie miesiące były mega intensywne, sama nie wiem, kiedy minęły. Ale to nieważne. Do końca opowiadania - stwierdziłam, że drugiej części nie będzie, bo to zepsułoby cały "klimat" tego czegoś, co przez te niemal dwa lata tworzyłam - pozostał jedynie epilog. Króciutki. Sami zobaczycie!
Oficjalne pożegnanie nastąpi więc w następnym poście.
Buziaki kochani, dziękuję <3
O to sukienka...(jak to się nazywało...) z histerii czy coś nie? Lubiłam ją ładna była, ale dawała za duże uproszczenie w grze.
OdpowiedzUsuńBiedny Rimo...ten kochany skurczybyk i czemu go ta jędza zabiła, nienawidzę jej. Taa jakoś tak nie mogę nic z siebie wyskrobać przez ten rozdział. Naprawdę on mnie zdołował. Mam tylko nadzieję, że Deidara przeżył i, że odejdą w stronę zachodzącego słońca.
Ale przynajmniej twój powrót który bardzo wyczekiwałam dodał mi weny :) Bardzo się cieszę, że wróciłaś bo już się obawiałam, że nas zostawiłaś, ale jednak nie!
Szkoda, że nie będzie drugiej części, ale faktycznie chyba byłaby jednak zbędna. Ale tak jakoś mi przykro bo jednak był to mój ulubiony blog o Naruto nie odbywający się w "teraźniejszości" i mam nadzieję, że będziesz jeszcze jakiś pisała.
Wracając do rozdziału, nie mogę się doczekać do Epilogu, chociaż chyba się znowu poryczę... aby nie trzeba było na niego czekać długo.
Szkoda, że kocur się poświęcił, ale widać, że naprawdę kochał Kitę, że zdecydował się na coś takiego.
Boże jaki ten mój komentarz poplątany, ale nadal przełykam łzy. Tak się poryczałam, że aż dostałam czkawki, mój biedny Kisame. Mój najdroższy! Jak mogłaś. A miałam cichą nadzieję, że jednak on też dostanie tą drugą szansę, a może ją dostał? Tylko, że troszkę inaczej.
Nie no kurczę, tak mnie jakoś ten rozdział dobił, że idę się napić.
Pozdrawiam!
Nie, chyba to nie ta sukienka, ale fanart tak mi się spodobał, że nie mogłam nie wrzucić :D Poza tym ten obrazek jakoś kojarzy mi się z tym rozdziałem, sama nie wiem dlaczego.
UsuńJak paskudnie to zabrzmi, wiem, ale... cieszę się, że doprowadziłam Cię do łez! To takie motywujące jak czytam, że ktoś aż tak przywiązał się do tego opowiadania i się wzruszył. Dzięki, Nami! :*
Szczerze to Twojej reakcji chyba bałam sie najbardziej, bo w końcu Kisame to Twój książę, a ja go tak po prostu zabiłam. Ale cieszę się, że mnie za to nie rozszarpałaś :D
Bosze, dziewczyno, nie pij przeze mnie XDD Jeszcze będzie, że wpędzam ludzi w alkoholizm...
Dzięki wielkie, buziaki <3
Hmm nie kiedy Alicja wpada w histerię tylko ogólnie można było odblokować po czymś dodatkowe sukienki i tam właśnie była prawie identyczna i właśnie dawała ona, że Alice mogła wpaść w histerię kiedy tylko chciała xD
UsuńCóż mnie łatwo doprowadzić do łez a tym bardziej, kiedy dzieje się krzywda mojemu mega słodkiemu ciachu.
Najgorsze jest to, że często się wczuwam w historie tak, że wyobrażam sobie jakbym tam była i tak sobie brzydko pomyślałam, mam nadzieję, że się nie obrazisz za to, że chybabym nie mogła jej spojrzeć w twarz i zaczęłabym ją obwiniać. Wiem straszne, ale nawet w tym momencie to troszeczkę robię.
A tam od razu alkoholizm teraz to tylko chyba to mi pomoże xD
Czekam na Epilog i mam nadzieję, że nie trzeba będzie na niego długo czekać. Lecę pisać bo ja też się znowu totalnie rozleniwiłam, mam nadzieję, że nadal będziesz do mnie wpadać mimo paskudnego nagłówka.
Powodzenia! I życzę weny na następny blog i na te dwa co teraz piszesz też xD
No trochę się zrehabilitowałaś - na tyle przynajmniej, żeby Cię oszczędzić... na razie! A tak na poważnie, bez względu na to, ile by Cię nie było, to warto czekać, o ile tylko mamy gwarancję, że za każdym razem wrócisz :*
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o brak kontynuacji... z jednej strony czuję się rozgoryczona, bo naprawdę lubię Kitę, a ten koniec mnie nie zaspokoił tak, jakbym chciała, a z drugiej rozumiem Twoją decyzję - bardzo łatwo jest przekroczyć granicę między dobrym opowiadaniem, po którym czuje się nutkę nostalgii i nie wie się, co ze sobą zrobić, a dobrym opowiadaniem, ale ciągnącym się do znudzenia jak flaki z olejem... chociaż w tym przypadku pewnie mogłabym czytać i czytać, i wcale nie czułabym się źle z tego powodu!
Sam rozdział świetny, przeczytałam go siedząc na przystanku, bo zostało mi pół godziny do umówionego spotkania, dlatego komentuję dopiero teraz... ale mam nadzieję, że nie otwierałam ust w zamyśleniu albo, nie daj Boże, nie wyciągałam języka i nie przygryzałam go jak rasowy artysta, bo i tak mi się w skupieniu zdarza... Opis walki ciekawy, jak i sam pomysł - czuć było to napięcie między obiema armiami, a sam moment rozpoczęcia ataku przypominał mi scenę z Opowieści z Narnii. Pewnie oglądałaś, ale jeśli nie, to gorąco polecam! <3 W obu przypadkach naprawdę stanęły mi włosy na plecach. No i smutne to takie, zakręciła mi się łza w oku i na moment wstrzymałam oddech, kiedy Kisame umierał... naprawdę przykro było czytać o rozstaniu tej dwójki i to jeszcze w taki sposób. Lubiłam tą ich nić porozumienia i to okrutne, że uśmierciłaś akurat jego... hańba Ci...! I ten Rimo mój... Może jednak się rozmyślę, może jednak wcale się nie zrehabilitowałaś i zawiśniesz na jakiejś latarni... chociaż jego śmierci nie było czuć aż tak bardzo, bo ujęłaś ją właściwie bardzo krótko. Czego mi zabrakło, to na pewno obecności innych członków pod koniec... no i nie wiemy, co z Deidarą, ale mam nadzieję, że to wyjaśni się w epilogu! No i w ogóle to takie słodkie, że Kita jakby poniekąd stworzyła w Akatsuki coś na kształt rodziny, która razem walczy i w której wszyscy się bronią wzajemnie, chociaż to takie złudne i nierealne. I końcówka... cytat lidera w ustach Kity naprawdę brzmiał świetnie, a Temko i jej tajemniczość idealnie wpasowały się w ten melancholijny klimat chwili, w której się kompletnie nie wie, co będzie dalej...
Długo mogłabym tak rozkminiać, ale właściwie czuję się na razie trochę przybita tym końcem i ciekawa jestem, jak pociągniesz epilog, dlatego czekam z niecierpliwością!
Pozdrawiam cieplutko i obyś miała teraz dużo czasu i natchnienia! :*
Jejku, jak miło słyszeć takie pocieszające słowa! Aż się chce pisać dalej, naprawdę.
UsuńDokładnie o to mi chodzi - nie chcę przekroczyć tej cholernej granicy, bo czasami nawet się nie wie, kiedy się to zrobi. Chciałabym, żeby to opowiadanie zachowało taki, a nie inny klimat. Poza tym - 26 rozdziałów to i tak trochę dużo! :o
Hahah, gdybyś przygryzała jeszcze ludzie by pomyśleli, że coś z Tobą nie tak, zamknęli Cię na jakimś oddziale w psychiatryku i kto by tak pięknie komentował i dodawał siły? :c
Opowieści z Narnii nie oglądałam, parę razy się do tego przymierzałam, ale zawsze znalazło się coś ciekawszego.
Szczerze to na samym początku nie myślałam o uśmiercaniu Kisame, ale wszyscy go tak pokochali, że był to idealny pomysł na złamanie serca czytelnikom! I nie, nie zabijaj <3
Śmierć Rimo była jakaś... cięższa? Sama nie wiem, Kita od zawsze traktowała go jako część siebie, a naprawdę trudno jest szczegółowo opisać coś takiego. Mam nadzieję jednak, że chociaż tylko w tych kilku zdaniach dało się odczuć jakieś emocje.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję :*