wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 23
Czas na sen

- Nie, proszę, ja nic nie wiem! Przysięgam, nikogo nie widziałem!
            Kolejne męczeńskie westchnienie. Przerażony mężczyzna desperacko próbował wziąć oddech, kiedy uścisk na jego szyi zaczął się zacieśniać. Jego twarz nabrała dziwnego, szarawego koloru, tak jakby za parę sekund miał wypluć własne płuca i zakrztusić się krwią. Szczerze mówiąc, Deidara nie miał nic przeciwko.
            - Zapytam jeszcze raz – uśmiechnął się z wymuszoną słodyczą, ale jego oczy pozostawały zimne jak stal. – Czy nie widziałeś, lub przypadkiem nie próbowałeś zabić pewnej młodej, niezwykle pięknej damy błąkającej się po lesie? – przechylił głowę, gdy jego najnowszy przyjaciel zaczął szeptać pod nosem jakąś modlitwę. – Kolego, skup się, proszę. Ta informacja jest naprawdę ważna, a ty chyba nie chciałbyś, żeby twoja głowa zwisała na jednej z tych gałęzi jako przedwczesna ozdoba świąteczna, co?
            Jeśli to możliwe, twarz nieszczęśliwca tym razem zrobiła się zielona. Zaskakujące kontrasty, w głowie Deidary odezwał się artysta, ale zanim chłopak mógł popracować nad urozmaiceniem wyrazu, do jego uszu dotarł znajomy, wyjątkowo drażniący głos.
            - On nic nie wie, Deidara. Zostaw go.
            W kącikach ust blondyna czaił się triumfalny uśmiech.
            - Wedle życzenia – odparł uroczystym tonem, po czym zwinnym ruchem poderżnął mężczyźnie gardło. Obserwując jak wydaje z siebie ostatni, przeraźliwy dźwięk, pozwolił by jego ciało bezwładnie opadło na ziemię.
            Schylił się, by wytrzeć zakrwawiony kunai w spodnie swojej ofiary, a potem niechętnie odwrócił się w stronę Uchihy. Itachi patrzył na niego beznamiętnym wzrokiem.
            - Doskonale wiesz, że zabicie każdego napotkanego po drodze człowieka nie sprawi, że ona wróci.
            - Zawsze można próbować.
            Deidara nigdy nie skupiał się na wyglądzie Itachiego, bo sam widok Uchihy powodował u niego rosnącą agresję. Ale tym razem nie był w stanie przeoczyć wyraźnych cieni pod oczami bruneta, a nawet przebłysków malującego się na twarzy zmęczenia. Oboje wiedzieli, że stracenie Kity było błędem tak potwornym, że aż prawie niewybaczalnym. Zwłaszcza w oczach Lidera.
            Sam Deidara wcale nie czuł się zrozpaczony. Nie czuł rosnącego wgłębi serca smutku, wcale nie zamierzał popadać w depresję czy zanosić się płaczem. Ale coś w nim buzowało, coś o wiele gorszego. Złość. Potworna, nieokiełzana złość, którą potrafił wyładowywać tylko w ten sposób – musiał zabijać. Skoro nie mogli pozwolić sobie na zauważenie, nie mógł tworzyć swoich dzieł i wysadzać je w ogromnych wybuchach. Jego dusza artysty została zagłuszona – zamiast niej swój czas otrzymał niestabilny morderca.
            - Rozmawiałeś z Liderem? – zapytał nieco ciszej, doskonale zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.
            Itachi niemal niezauważalnie skinął głową.
            - Kazał nam niezwłocznie wracać do organizacji. Nasze poszukiwania nie mają już sensu, może być wszędzie. Lider wyśle Zetsu.
            Blondyn przymknął oczy, biorąc kilka głębszych wdechów. Miał ochotę wysadzić cały ten cholerny las, ale świadomość, że gdzieś w nim mogła znajdować się Kita skutecznie odpychała go od tego pomysłu.
            Wciąż słyszał w głowie jej głos. Tą radość, z jaką krzyczała jego imię. Nawet jej nie widział, otaczający ich dym maksymalnie ograniczał widoczność, a odgłosy walki zagłuszały wszystko inne. Jednak gdy ją usłyszał to, cholera, poczuł tak wielką ulgę, że omal się nie roześmiał. Wszystkie jego myśli skupiły się na niej, na wiadomości, że żyje. A potem rozległ się kolejny wrzask, ale tym razem był on przepełniony bólem i wtedy zdał sobie sprawę, że to mógł być już koniec. Ulgę momentalnie zalała panika. Chciał jak najszybciej pozbyć się tych pieprzonych gości w pelerynach i połamać kości temu, kto sprawił jej ból. Ta myśl zaskoczyła go tak bardzo, że nawet nie zauważył biegnącej w jego stronę grupki. Pod wpływem impulsu stworzył odrobinę za silny wybuch, a po chwili oszołomienia uznał, że być może tak właśnie wyglądało piekło.
            - Gdzie Rimo? – do rzeczywistości przywołał go głos Uchihy. Deidara westchnął ciężko, poprawiając oplatający jego prawe ramię bandaż. Rana była okropna.
            - Jeszcze szuka tropów – przetarł palcami zmęczone oczy. – Wiesz, że nie będzie chciał bez niej wracać. Zapewne będzie trzeba go ogłuszyć.
            Itachi pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
            - Obejdzie się bez tego.
            Deidara podniósł leżący na ziemi płaszcz i przekraczając martwego mężczyznę, ostatni raz zerknął na Uchihę.
            - Myślisz, że żyje? – naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego go o cokolwiek pytał. Itachi był ostatnią osobą, z którą chciałby o niej rozmawiać.
            Gdy brunet rzucił mu długie, nieczytelnie spojrzenie, Deidara poczuł się, jakby ktoś wrzucił go do lodowatej wody.
            - Przetrwała tyle lat musząc zmagać się z ciągłymi walkami – zamilkł, kierując wzrok ku górze. Po chwili, która wydawała się wiecznością, znów się odezwał. – Miejmy nadzieję, że i teraz dała radę.

***

            W moim śnie leżę w wyjątkowo wysokiej trawie, ciesząc się przyjemnym, nocnym powietrzem. Niebo nie kryje się za grubym płaszczem chmur – gwiazdy bezwstydnie do mnie mrugają, a ja nie wiem, na której się skupić. Wszystko układa się w nieskończony wzór. Mam wrażenie, że to jakiś znak. Znak, którego nie mogę odczytać.
            Wzdycham cicho i rozciągam się niczym zadowolona kotka. Cienka, czarna sukienka odkrywa moje ramiona i nogi, na które nagle napada gęsia skórka. Przez krótką chwilę czuję bezwzględność przeskakującego po polanie wiatru, ale kiedy On znów się nade mną nachyla i przesuwa nosem po mojej szyi, wszystkie oznaki chłodu momentalnie ze mnie wyparowują.
            Muska ustami moją szyję, linię żuchwy i skórę za uchem; nie jestem w stanie nie zamykać oczu, gdy z moich ust wydobywa się coś w rodzaju westchnienia. Wplatam palce w jego włosy i daję się ponieść tej krótkiej chwili przyjemności.
            - Kita – wymawia moje imię w taki sposób, że wydaje mi się, jakbym słyszała je po raz pierwszy. Rozchylam powieki; obserwuję jego leniwy uśmiech i pociemniałe od pożądania oczy.
            Pochyla się nad moją twarzą i powtarza moje imię. Gdy mówi, czuję ruch jego warg na swoich ustach – serce mi przyśpiesza, napędzane jakimś dziwnym mechanizmem, który sprawia, że mam wielką ochotę przyciągnąć go do siebie i zapomnieć o otaczającej nasz rzeczywistości.
            A raczej jej braku.
            - Kita – tym razem wymawia moje imię inaczej. Słyszę ciche ostrzeżenie, nieprzyjemne napięcie.
            Mruży błękitne oczy i  bierze głęboki wdech.
            - Otwórz oczy!

            Otworzyłam oczy w tej samej sekundzie, gdy wielka łapa z przerażającymi pazurami sięgała do mojej twarzy. Z piskiem przeturlałam się na bok, przez co zamiast zmiażdżenia mnie ogromny, włochaty niedźwiedź zmasakrował niewinne kwiatki. Sapnęłam z przerażeniem, nie będąc do końca pewną co robić – jego czarne oczy płonęły głodem, a ja, trzy razy mniejsza i trzęsąca się jak osika musiałam przypominać słabego przeciwnika. Ale za to smaczny obiad.
            Zwierzę ryknęło głośno, a ja pomyślałam, że tym razem zawał był gwarantowany. Zerwałam się z miejsca i bez namysłu wbiegłam między drzewa. Słyszałam, że niedźwiedź mnie śledził – te zwierzęta są szybsze, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć – a ja podczas szaleńczego biegu gorączkowo zastanawiałam się co zrobić. Starłam się biec slalomem, by jakoś zmylić głodnego drapieżnika. W pewnym momencie chciałam wskoczyć na drzewo, ale po uświadomieniu sobie, że niedźwiedź bez problemu może skopiować mój ruch zrezygnowałam z tego pomysłu.
            Moje płuca płonęły żywym ogniem, kiedy w duchu modliłam się o każdy kolejny oddech. Błagałam serce by po drodze nie wysiadło, by moje nogi nie odmawiały posłuszeństwa. Przebiegłam jeszcze kolejne dwa metry, a potem… oparcie w postaci twardej ziemi zniknęło.
            Wrzasnęłam cicho, lądując w ostrych krzewach, których kolce już na samym początku zdążyły poprzecinać mi dłonie i policzki. Turlałam się w dół, tak szybko i boleśnie, że aż zabrakło mi tchu. W pewnym momencie nie wiedziałam co się dzieje – czułam w ustach metaliczny posmak krwi, bolesne pulsowanie w całym ciele i swoje ciche jęki. Kiedy wreszcie się zatrzymałam, leżałam na plecach w ogromnej kałuży błota, na samym dole leśnego urwiska.
            Pozbieranie się i dojście do siebie zajęło mi dłuższą chwilę. Sapnęłam ciężko, czując ból w każdej części ciała i nieustanne zawroty głowy. Unosząc dłonie zauważyłam mnóstwo krwi i brudu. Świetnie.
            Sturlałam się z dobrych ośmiu metrów. Gdybym wybiegła z lasu jakieś dwa metry dalej, leżałabym na dole ze skręconym karkiem. Na samo wyobrażenie o pożerających mnie zwierzętach przeszły mnie dreszcze. Podniosłam się na drżące nogi, a moje ręka instynktownie powędrowała do paska spodni. Westchnęłam z nieopisaną ulgą – sztylet był cały i zdrowy, czego nie mogłam powiedzieć o sobie. Rana w udzie wciąż nie przestawała pulsować, ale tak naprawdę miałam wielkie szczęście – gdyby nie kolczaste krzewy, Akatsuki znalazłoby martwe ciało.
            Akatsuki. Czy zaczęli mnie już szukać? Czy w ogóle doszła do nich informacja o ataku? Świadomość, że moi towarzysze mogli nie przeżyć sprawiała, że miałam ochotę zwymiotować wczorajszą kolację. Nie wyobrażałam sobie życia bez Rimo. Brak tego wrednego kociska przy boku odczuwałam jak brak którejś z kończyn. Bolało bardziej niż cokolwiek innego.
            Niedźwiedź najwyraźniej zrezygnował z pościgu, bo w okolicy słychać było jedynie cichy szum wiatru, śpiew ptaków i mój ciężki oddech. Nie mogłam stać w miejscu. Musiałam się ruszać. Zacisnęłam palce na chłodnej rękojeści sztyletu i niepewnym krokiem ruszyłam w stronę kolejnego labiryntu drzew.

***

            Strumień znalazłam po kilkunastu godzinach nieustannej wędrówki, kiedy moje ciało protestowało już przy każdym kolejnym ruchu, a przed oczami migała ciemność. Zdawałam sobie sprawę, że jestem na granicy wytrzymałości, że tak naprawdę już dawno powinnam stracić przytomność.
            Opadłam na kolana niczym uwolniony więzień i pochylając się, zamoczyłam drżące dłonie w rzece. Woda była zimna i smakowała jak najpyszniejsze danie świata. Okolica wyglądała łagodniej – wysoka trawa skąpana w ciemnopomarańczowym świetle zachodzącego słońca, ścigające się po drzewie wiewiórki i kilka ptaków na gałęzi wysokich drzew. Nagle poczułam się niesamowicie senna i zmęczona; lekceważąc wszystko dookoła rozłożyłam się tuż obok pokrytego mchem głazu i przyciskając sztylet do piersi, pozwoliłam sobie na krótką drzemkę.

            Zadziwiające, ale ten moment pamiętam wyjątkowo dokładnie.
            Ukrywamy się z Rimo w jakiejś opuszczonej chatce – przez dach wpada woda, deszcz atakuje niestabilne szyby, a drewniana podłoga skrzypi jak przy najgorszych torturach. Opieram się o wezgłowie twardego łóżka i zamykam oczy. Jeszcze nigdy wcześniej nie czułam takiej świadomości swojego ciała – każda część jęczy z bólu, siniaki rozrastają się na skórze niczym chwasty. Otwieram oczy, słysząc zbliżającego się Rimo.
            Kot zgrabnym ruchem wskakuje na łóżko i zwinnie przemywa i opatruje moje rany. Boli jak cholera, więc zaciskam zęby i staram się myśleć o czymś przyjemnym.
            - Jesteś całkiem niezłą pielęgniarką – stwierdzam cicho, a widząc jego surowe spojrzenie, marszczę brwi. – No fakt, przydałby się jeszcze biały fartuszek.
            Rimo warczy cicho i gwałtownie zaciska bandaż. Wydaję z siebie cichy jęk bólu i mamroczę przekleństwa. Kot uśmiecha się triumfalnie.
            Potem znów zamykam oczy i oddaję się w dobre ręce. Wydaje mi się, że unoszę się nad ziemią, że poddaję się czemuś silnemu, coś mnie unosi. Nie mam zielonego pojęcia, czy zażyłam jakieś środki przeciwbólowe, czy może do końca zwariowałam, ale to jest przyjemne. Kojące.
            - Następnym razem gdy usłyszysz „uciekaj”, masz do cholery biec, a nie rzucać się na czterech uzbrojonych facetów – głos kota jest spokojny, ale pod całą powierzchnią obojętności wyczuwam buzującą w nim złość.
            Wzdycham niczym męczennica i rozchylam powieki. Futro Rimo jest brudne, na pazurach wciąż widnieje zaschnięta krew, a ogon poruszający się po podłodze przypomina wściekłego węża. Przechylam głowę.
            - I tak by nas dopadli, wcześniej czy później – oznajmiam oczywistą prawdę, a przy następnych słowach zniżam swój głos do szeptu. – Oni nigdy się nie poddadzą.
            Zwierzę kończy opatrunek i bez słowa podchodzi do drzwi. Uchyla je lekko, a do pomieszczenia wślizguje się świeże powietrze. Oddycham z ulgą.
            - I właśnie dlatego musimy znaleźć jakąś kryjówkę, mała – mimo swoich imponujących rozmiarów, Rimo wskakuje na parapet. Drobinki pyłu unoszą się wokół niego niczym magiczny pył. – Jeden zły ruch i będę musiał zakopać cię w ziemi. I przy okazji wykopać grób też dla siebie, co zapewne będzie niesamowicie męczące.
            Widząc psotny wyraz jego oczu uśmiecham się szeroko. Gdyby nie on, już dawno wąchałabym kwiatki od spodu. Prawda, bez problemu wygrywałam większość walk, ale kto inny opatrzyłby moje rany, gdy byłabym nieprzytomna?
            - Chodź tu – klepię miejsce obok siebie, czekając aż to wredne kocisko położy się obok.
Rimo wierci się niespokojnie, nieumyślnie drapie mnie pazurami, aż w końcu się uspokaja. Wtulam twarz w jego futro; pachnie krwią i dymem, ale jednak dzięki temu czuję się bezpieczniej, niemal jak w domu.
Niemal.

***
Wszystko w pokoju pachniało nią i to było najgorsze.
Rimo warknął cicho, z głębi gardła, ale nawet to nie poluzowało zaciśniętego na sercu sznura. Miał ochotę rozszarpać wszystko i wszystkich, zanurzyć zęby w ciałach Ikuko, jej pachołków, a nawet Starego, który nigdy tak naprawdę nie dbał o nikogo innego prócz siebie. Przez jego głowę przebiegła krótka myśl o Funali, która zniknęła tak nagle i niespodziewanie, że wszyscy byli przekonani o jej śmierci. Tymczasem Stary wiedział, oszukiwał wszystkich i czuł się z tym wyśmienicie.
- Pieprzony śmieć – mruknął kot, chowając nos w jej pościeli. Ta bezsilność zaczynała wyżerać go od środka.
Nie miał pojęcia ile czasu minęło – godziny, dni, lata – kiedy otworzyły się drzwi. Rimo nie musiał nawet podnosić wzroku by wiedzieć, kto postanowił go odwiedzić. Ciężkie kroki i znajomy zapach wystarczyły.
- Czego chcesz, Hoshigaki?
Usłyszał znajomy, jednak nieco napięty śmiech rekina. Z zaskoczeniem stwierdził, że pazury wbijał w kołdrę.
- Zamierzasz tu gnić kolejny dzień?
- Nic ci do tego.
Ciężkie westchnienie. Rimo poczuł buzującą złość; krew wrzała w nim niczym lawa. Gwałtownie zerwał się z łóżka i podszedł do Kisame, stając na dwóch nogach. Mimo, iż i tak był zdecydowanie niższy, w tej pozycji poczuł się pewniej.
- Nie obchodzi mnie co sobie myślicie, wy wszyscy – już się nie kontrolował. Nie potrafił. – To wszystko przez was, przez tą pierdoloną organizację, gdybyś po prostu zostawił nas w spokoju, gdyby Lider sobie odpuścił…
Kisame patrzył na niego beznamiętnym wzrokiem, jakby wcale nie słyszał wszystkich wyrzutów i przebijającego się przez głos bólu. Rimo warknął głośno i potrząsnął głową.
- Możesz siedzieć tu i warczeć na wszystkich i wszystko, nawet próbować nas wszystkich pozabijać – na twarzy rekina widać było tak wielką powagę, jakiej kot nigdy nie spodziewał się ujrzeć. – Albo wyjść i zacząć z nami współpracować, żeby wspólnymi siłami odzyskać Kitę.
Zwierzę odwróciło się w stronie okna, za którym wielkie, ciemnopomarańczowe słońce chowało się za horyzontem, jakby dając znak, że mija kolejny samotny dzień. Kolejna pusta godzina.
- Możemy ją uratować, Rimo – nie odwracał się w jego stronę, ale dobrze wiedział, że w Kisame nie ma fałszu. Nie tym razem. – Tak jak kiedyś.
Po tych słowach wyszedł, pozostawiając masę niezadanych pytań i wątpliwości, a kot pomyślał, że powoli wszystko zmiesza ku końcu.

***

            Ranek przyszedł szybciej, niżbym tego chciała. Z moich ust wyrwał się głuchy krzyk; zasnęłam skulona, a teraz moją szyję i ramię przeszywał tępy ból. Nie wspominając już o pulsującym udzie, które w miarę jak się wybudzałam, bolało coraz bardziej.
            Z niepokojem zauważyłam, że pogoda drastycznie się zmieniła – słońce zostało zatrzymane przez ciemne, groźne chmury. Gdzieś niedaleko rozległ się grzmot, współgrając z burczeniem mojego brzucha. Przetarłam twarz brudnymi, zakrwawionymi dłońmi i zaczęłam się podnosić. Musiałam coś zjeść.
            Postanowiłam iść wzdłuż rzeki, żeby w chwili osłabienia móc ochlapać twarz. Złośliwy wiatr targał moim ubraniem i włosami, zapowiadając zbliżającą się burzę. Ku mojemu zdziwieniu, już po kilku minutach trzęsłam się jak osika, a mój oddech był niepokojąco chrapliwy. W czasie burzy nie mogłam przebywać w lesie, potrzebowałam czegoś do ochrony. Rozejrzałam się gorączkowo, ale zewsząd otaczały mnie grube, wysokie drzewa, za którymi czaił się mrok.
            Gdy zaczął padać deszcz, kieszenie miałam już pełne od jagód. W duchu dziękowałam za nudne lekcje, na których mama opowiadała mi jakie owoce leśne mogę zbierać, a jakie nie. Co prawda same jagody nie mogły mnie utrzymać przy pełni sił przez cały dzień, ale cóż - lepsze to niż nic. Starałam się ignorować niepotrzebne myśli o Akatsuki i Rimo; w takich warunkach nie mogłam myśleć gdzie są, czy w ogóle są. Musiałam skupić się na swoim bezpieczeństwie, bo wiedziałam, że to jak na razie  było najważniejsze.
            Przez wiatr deszcz coraz mocniej uderzał w moje trzęsące się ciało. Teraz przeklinałam już na głos, odgarniając z twarzy mokre kosmyki włosów i przy okazji patrząc pod nogi, by nie wylądować na ziemi. Po gdybym się potknęła, to nie byłam już taka pewna czy miałabym siły się podnieść.
            - Cholera jasna! – wrzasnęłam, próbując wyswobodzić kostkę z plątaniny chwastów. Przy szarpaninę pośliznęłam się i jęknęłam boleśnie.
            Ta sytuacja przypomniała mi o jednej chwili z dzieciństwa, kiedy to podczas treningu obserwowałam czołgającą się po ziemi dżdżownicę. Wtedy deszcz także wsiąkał w moje ubranie i włosy. Wtedy też czułam się mała i nic niewarta. Ale ktoś pomógł mi wstać. Teraz nie było nikogo.
            Poczułam w sercu taki ścisk, taki ból, jakiego już dawno nie czułam. Wydawało mi się, że zaczynam się dusić i może faktycznie tak było, bo przez chwilę nie mogłam złapać oddechu przez wychodzący z mojego gardła szloch. Mamo, chciałam zawołać, ale w mojej głowie zabrzmiało to tak żałośnie, że tylko się skrzywiłam.
            - Wstawaj – mruknęłam do siebie, ale byłam tak wykończona, że moje ciało nie chciało reagować. – Wstawaj, do cholery!
            Resztkami sił doczołgałam się do wielkiej skały, pod którą znajdowało się sporo wilgotnej trawy, otoczonej gęstymi krzakami. Wpełzłam do środka niczym okaleczony wąż i kuląc się przy każdym grzmocie, wyjęłam z kieszeni odrobinę jagód. Krew zmieszała się z sokiem, a zmiażdżone owoce wyglądały jak zżute i wyplute serce. Miałam dziwne przekonanie, że moje wyglądało tak samo.

***


            Otwieram oczy, czując dziwną lekkość. Rozpościerające się nade mną granatowe, czyste niebo usiane jest tysiącami gwiazd. Księżyc przypatruje mi się w milczeniu, nie popędza mnie, pozwala mi dotknąć palcami chłodnej trawy w której leżę. Mrużę oczy i powoli podnoszę się do siadu. Wiem, gdzie jestem.
            Zdaję sobie sprawę z tego, że to kolejny wytwór mojej wyobraźni. Złego. Na nagich rękach, ramionach i nogach nie widać ani jednego zadrapania, jestem czysta i pełna sił. Cienka, śnieżnobiała sukienka pozwala się unieść wiatru, który wprawia szeleszczące na pobliskich drzewach liście w taniec.
            Wzgórze jest ciche. W chatce wciąż pali się światło. Dziewczynka obok mnie jest mniejszą wersją mnie.
            - Znowu to samo? – wyrzucam ręce w górę, woląc porozmawiać z moim Opiekunem, niż znów przechodzić przez to samo piekło.
            Ale tym razem dziewczynka nie rusza w stronę domu. Nie ignoruje mnie. Wprost przeciwnie – wzdycha cicho i przenosi swoje spojrzenie, O Boże, w pełni świadome, na mnie. Czas, który tak naprawdę nie istnieje, nagle zastyga. Płynąca w moich żyłach krew zamarza, serce przystaje. Czuję dudnienie w głowie, gdy wciąż otwieram i zamykam usta.
            - Dlaczego się poddajesz? – pyta dziecko, zaplatając przed sobą drobne dłonie. Kołysze się w przód i w tył, patrząc na mnie z dziecięcą ciekawością.
            Brzmi dokładnie jak ja. Porusza się tak jak ja. Jest mną.
            - Nie poddaję się – zaprzeczam, ale wiem, że ona zna mnie najlepiej ze wszystkich. – Staram się.
            Wybucha śmiechem i wznosi oczy ku niebu. Odbija się w nich dziwna iskra szaleństwa, której nigdy nie zauważyłam, nawet przy codziennym patrzeniu w lustro. Powinnam była zauważyć…
            - Coś ci powiem – na jej twarz wraca powaga; dziewczynka przysiada w wysokiej trawie. Przypomina mi ukrywającą się panterę. – Usiądź, proszę.
            Spełniam jej żądanie. Dziwnie się czuję, patrząc na mniejszą wersję samej siebie mając świadomość, że nic nie mogę zrobić z przeszłością. Że tak naprawdę w tym momencie trwałaby już rzeź, krew, krzyki, wnętrzności, poucinane palce i głowy…
            - Kita – słyszę jej cichy głosik. Patrzy z niepokojem na moje dłonie, a ja orientuję się, że przez ten krótki moment wspomnień wbijałam palce w wilgotną ziemię. – To się już kończy.
            - Co?
            - Ja. Ty. Za niedługo odbędzie się bitwa, czuję to – wygląda na tak przerażająco smutną, że kroi mi się serce.
            Jednak nie mam pojęcia o czym mówi i wiem, że w tych chorych wizjach nasza rozmowa nie będzie wyglądać normalniej. Opieram się na łokciach i odchylam głowę. Gwiazdy mrugają do mnie, pojedyncza chmura sunąca po niebie przypomina mi statek.
            - Bitwa – powtarzam cicho. Dziwne, że mimo chłodnego wiatru nie jest nam zimno. – Jak się skończy?
            Słyszę, że dziewczynka zaczęła się podnosić. Uśmiecha się szeroko, nie przestając wzruszać ramionami. Przełykam ślinę. Jakby się zwiesiła.
            - Pamiętaj, Kita, pamiętaj – podchodzi bliżej; jej ciepły oddech drażni mój policzek. – Nie daj się zjeść.
A potem, bez słowa wyjaśnienia, zaczyna schodzić ze wzgórza, jej drobne ciało już po chwili znika w gęstej, wysokiej trawie. Przecieram twarz lodowatymi dłońmi. Czas się budzić, Kita.

***

            Trzask.
            Szmer.
            Ciemność.
            Otwierając oczy, przez dłuższą chwilę nie mogłam zorientować się, gdzie się znajdowałam. Dziwny szelest przyprawił mnie o szybsze bicie serca, kiedy po kilku niezmiernie długich sekundach przypomniałam sobie o niezbyt pomysłowym schronieniu podczas burzy. Zamrugałam kilkakrotnie, chcąc jak najszybciej wyostrzyć swój wzrok. Mój wzrok padł na wyschniętą trawę, po której coś pełzło. Coś długiego, szczupłego i niezwykle cichego.
            Wąż, przeszło mi przez myśl, kiedy powoli przycisnęłam się do chłodnego kamienia, jednocześnie zaciskając palce na rękojeści sztyletu. Zmrużyłam oczy, chcąc dostrzec jego głowę, ale ku mojemu zdziwieniu… po prostu jej nie miał.
            I wtedy to dziwne paskudztwo owinęło się wokół mojej kostki i gwałtownym szarpnięciem wywlekło z bezpiecznego schronienia. Nie miałam nawet czasu krzyknąć, bo trwało to nie więcej niż dwie sekundy, a już z wrzaskiem utkwionym w gardle leżałam na plecach, wpatrując się w zachmurzone niebo, na którym chmury zacięcie odgradzały księżyc od mojego wzroku.
            - Cholera! – mruknęłam, gdy ktoś, coś, zaczęło się nade mną pochylać.
            Uciekaj, wrzeszczał rozsądek, ale paraliż i zmęczenie dosięgły mojego ciała w tym samym momencie, uniemożliwiając mi jakąkolwiek obronę. Błyszczące, przerażające oczy wyglądały jeszcze gorzej, kiedy stworzenie zaczęło się uśmiechać. Ostre zęby, ciche warczenie…
            Krzyknęłam. Zaczęłam wrzeszczeć, szarpać się, ignorując zaciskające się na mojej kończynie plącze; miałam wrażenie, że za chwilę zgniecie mi nogę. Szarpnęłam się po raz ostatni, czując na twarzy śmierdzący oddech. W moich oczach pojawiły się łzy, rozmazując okropną, ale dziwnie znajomą twarz agresora…
            - Zetsu. Przestań. To ona.
            Gdy ciężar cielska zniknął, odważyłam się zaczerpnąć parę głębszych, nieco desperackich wdechów. Potem ktoś chwycił mnie za koszulkę i gwałtownym ruchem podniósł w górę. Sapnęłam ciężko, kiedy moja głowa zapulsowała bólem, który po chwili przekształcił się w mdłości.
            W ciemnościach wyróżniała się jedynie pomarańczowa, nieco przekrzywiona maska i, co było zapewne omamem, krwisty sharingan.
            - Tobi – zdążyłam jeszcze wyszeptać, zanim zawroty głowy powróciły i brutalnie zepchnęły mnie w niekończącą się ciemność.

***

            Powroty do rzeczywistości były niezwykle bolesne i krótkie, trwające zaledwie kilka sekund. W ciągu tych chwil, gdy wynurzałam się z mrożącego krew w żyłach oceanu nieświadomości, słyszałam jedynie stłumione głosy oraz czułam nieustające kołysanie. Ktoś musiał mnie nieść i zważając na to, że Zetsu prawdopodobnie wziął mnie za swoją kolację, musiał być to Tobi.
            Wcześniej nie zauważyłam, jaki był wysoki. Nigdy nie skupiałam się na tym dziwacznym, nieco psychicznym członku Akatsuki, ale podczas tych krótkich pobudek nie zauważyłam w nim ani grama cukru czy słodyczy, które zapewne musiały być sztuczne. W głowie majaczyły mi pytania i wątpliwości, ale zmęczenie zarówno psychiczne jak i fizyczne było za duże. Bez oporu powracałam do cichego świata bez głosów, bólu i krwi.

            Gdy znowu uchyliłam powieki, niemal natychmiast znów je przymknęłam – palące promienie słoneczne dosięgające wszystkiego na otaczającym nas pustkowiu przypominały mi koszmary o pustyniach, na których piasek wciągał do środka, pożerał, wsiąkał w skórę i kości…

            - Jest strasznie słaba, uważaj.
            Znajomy, nieco zniecierpliwiony głos.
            - Widzę. Wygląda strasznie – moje ciało ląduje w innych ramionach, silniejszych, pewniejszych. – Gdzie ją znaleźliście?
            Piski, warczenie, ich oddechy ranią moje uszy jak głośne zgrzytanie widelcem o talerz.
            - … pod skałą – jakieś pomruki, westchnienia. – Ma ranę w udzie… Sasori… Majaczy o odwiedzinach demona…
            Chyba się poruszam, czuję dziwną wilgoć i zimno i wszystko mnie tak strasznie boli, boli…

            - No już księżniczko – ktoś odgarnia włosy z mojej twarzy, a ja wyobrażam sobie ten niespotykany brak uśmiechu na niebieskiej, ostrej twarzy. – Nie mamy już czasu na dłuższy sen.
___________________________________
Długo mnie tu nie było, ale wróciłam! Szczerze mówiąc nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział, naprawdę chciałabym wszystko olać i móc pisać, pisać, pisać, bo jednocześnie zbliżam się do końca, (1 części :D) a jednocześnie mam jeszcze tyle do opisania...
Mam nadzieję, że rozdział nie był taki zły i wybaczycie mi ten długi brak odzewu!
Trzymajcie się cieplutko! :3

7 komentarzy:

  1. Chciałabym również, żebyś olała to wszystko i tylko pisała i pisała! Bo tak w ogóle to strasznie cieszę się z Twojej szybkiej mobilizacji i już nie mogę się doczekać ciągu dalszego! Dziś może wyjść trochę krócej mój komentarz, bo miałam mały wypadek i złamałam rękę (nieszczęśliwie - prawą). Ale też nie chciałam zwlekać, co by mi nie uciekły ważne myśli!
    Niezaprzeczalnie świetna była sytuacja z samego początku - bardzo podobają mi się emocje Deidary i to, jak Itachi mówił o Kicie. No i że o współpracy tych trzech destrukcyjnych jednostek nie wspomnę! Lubię retrospekcje z poprzedniego rozdziału życia Kity, ale jeszcze większe wrażenie robią na mnie sny. Zwłaszcza w połączeniu z tak świetnym podkładem tworzącym uczucie grozy, tajemnicy i jakiegoś mistycyzmu. I to "Nie daj się zjeść..."... po prostu ach, ech i och. Robi na mnie wrażenie za każdym razem, kiedy się pojawia! Jeśli kiedyś będziesz nadawać tytuły poszczególnym częściom opowiadania, to nadawałoby się świetnie! No i Zetsu taki szalony, chciał nam zeżryć Kitę! Lubię go całkiem, za to Tobiego nie trawię! A Kisame i jego odgarnięcie włosów z twarzy Kity... wspominałam już, że uwielbiam ich relację? Chyba tak, ale nie zaszkodzi powtórzyć. Jest jak taki opiekuńczy, starszy brat :3
    Nie daj czekać długo na kolejny rozdział i dziękuję Ci cieplutko za umilenie wieczora, najdroższa ermentiss! ;*
    Pozdrowienia ślę! c;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O booooosze, moja Ty biedna Muku :c Mam nadzieję, że ręka szybko wyzdrowieje i będziesz mogła wrócić do pisania ♥♥♥
      Lubię duet Deidary i Itachiego mimo, że zapewne w mandze by się pozabijali. Albo Dei chciałby go wysadzić, ale Uchiha miałby to głęboko xd
      Ojoj, biedny Tobi, który tak naprawdę nie jest Tobim, a nędznym kłamcą :c W sumie zastanawiałam się, jak rozwinąć jego postać, bo po wielu rozmyślaniach na jego temat okazał się naprawdę złożoną, trudną postacią. Będzie ciężko...
      No i chciałabym pisać i pisać i pisać, ale jednak przytłacza mnie ten ciągły brak czasu :o
      Dziękuję Ci bardzo bardzo bardzo i ściskam i życzę powrotu do zdrowia! :((( :*

      Usuń
    2. Też mam taką nadzieję, chociaż to złamanie wywalczyło dla mnie trochę więcej czasu wolnego, więc sukcesywnie piszę kolejny rozdział (czyt. śturam w klawiaturę jak ślepa kura w ziarno!). Ale dziękuję i dziękuję! ;*
      Właściwie ja też całkiem lubię to połączenie, chociaż to mieszanka wybuchowa :D a Tobi rzeczywiście jest trudny, dlatego nawet się za niego na razie nie chwytam... chociaż odegra pewnie sporą rolę w drugiej części.
      Jeszcze raz dziękuję! ;*

      Usuń
  2. Sunę z przeprosinami. Tak dawno nie dawałam znaku życia, że sama zapomniałam, że istnieje jeszcze coś takiego jak internet i zaczynam się bać o siebie, bo chyba wpadam w rutynę zwaną życiem, a ja nie chcem T.T!
    Widzę, że nie tylko ja chciałabym pierdolnąć tym wszystkim w kąt i do końca życia oglądać Titanica i wylewać hektolitry łez, tak jak teraz xD

    Jak zwykle pełzam na kolanach i biję pokłony, też tak chcę pisać bez względu czy mam wenę czy nie, czemu ja tak nie mogę jak ty! @.@

    Początkowy Deidara i jego wyobrażenie o przedwczesnej ozdobie świątecznej - majstersztyk! No i czyżby się nam Dei nie martwił o Kitę? Chyba coś źle zrozumiałam, chyba już mi się pieprzy w głowie xD

    Biedna Kita i ten niedźwiedź, zabiłabym bydle! Mojego Goldena bym na niego napuściła! Nie wyobrażam sobie jaki musiała czuć strach, sama nigdy bym nie chciała znaleźć się w podobnej sytuacji.

    No i Kisame...rozpływam się...
    Ja też chcę na ręce! Wtulić się w jego muskuły, nie no brałabym xD
    Taki starszy brat... Może w drugiej części, (bo jak pierwsza to druga też musi być!) będzie miał dziunię? xD

    Dobra dobra, już nie snuję. Przepraszam za nieobecność, mam ochotę zabić moją pracę xD
    Rozdział jak zwykle cuuudowny *.* Czekam na następny, życzę wesołych świąt spóźnionych i imprezowego sylwestra xD

    Ps U mnie nowy rozdział, tak nareszcie xD

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio Nami, Titanic, serio? :o Ostatnio trafiłam na moment, jak się topili i nie mogę wyrzucić z głowy tego "come back" i faktu, że Leoś wyglądał pociągająco nawet spadając na dno oceanu...
      No coś Ty, teraz cierpię na jakiegoś paskudnego wirusa, który wyżera mi wenę, bo niby ją czuję, siadam przed kompem i BACH! Znika :c
      Nie no, martwi się, martwi, tylko wyraża to na inny sposób xd Kiedy Rimo się zamartwia i przeszukuje okolicę, to Dei ma zamiar wysadzić wszystko i wszystkich, żeby rozładować napięcie! Artysta zmiennym jest!
      Dziunię, nie mogę po prostu XD To zabij szefa, potem go wskrześ i powiedz że poniosły Cię emocje, o!
      Idę nadrabiać rozdzialik do Ciebie! :D
      Pozdrawiam! :*

      Usuń
  3. Ohayooo!
    No mnie na bank się tu nie spodziewałaś :P Możliwe, że zostałam zapomniana… :< No to na początek się usprawiedliwię – bo tak trzeba. Otóż tak, miałam cholerną niechęć do czytania czegokolwiek na komputerze i r zez jasna ogarnął mnie leń. Taki śmierdzący :< Niemniej teraz wzięłam się za siebie! (książki mi się skończyły) Chyba to troszkę związane jest z feriami – wiem, ja mam wolne cały czas póki co :P ale serio jakoś identyfikuje się ze Śląskiem w tej kwestii ;) No to teraz przechodzę do bloga:
    Nie wiem czy to będzie dla ciebie miało znaczenie, ale prze czytałam ostatnio 4 tomy Assassin’s Creed i spośród wszystkich blogów, które muszę nadrobić twój wybrałam jako pierwszy, bo jest w podobnych klimatach :D
    Nie wiem jak bardzo krótki wyjdzie mik komentarz przez tą przerwę, ale z góry przepraszam!
    Ok, to tak… Podobała mi się pierwszy wątek, jak opisałaś przesłuchiwanie przez Deidarę i wydaję mi się to zajebiste…! Takie zabijanie z zimną krwią ma coś w sobie xD znaczy, czekaj… nie chcę wyjść na psychopatkę, ale no o wiele lepiej jak przestępca rangi S potrafi bezwzględnie zabić, a nie darować życie jak zrobiłby to ten mięczak Itachi :P oj no, po prostu wielbię bezwzględność, którą potrafisz uchwycić tak lekko w słowa! ;)
    Sen Kity – ten pierwszy – był taki uaaaa <333 nie dość, że pełnił role niejakiego odprężenia to jeszcze był ostrzeżeniem przed głodnym niedźwiedziem – wciąż jestem pod wrażeniem twoich pomysłów :D Ogólnie podobał mi się ten zamęt – Kita sama w lesie, walcząca jakby o przetrwanie *___* ucieczka przed drapieżnikami, zdobycie pożywienia – taki trochę Tomb Raider :P a ten drugi sen – z jej młodszą wersją – był kapkę przerażający, ja bym była obsrana, że się tak wyrażę. Dzieci mnie przerażają idąc w parze z jakimś horrorem. A ty jeszcze dodałaś Kicie szaleństwa. No wiesz co? :P Dobrze, że ją Zetsu odnalazł, bo Dei by ciągle chodził struty xD i dziewczyna przypadkowo odkryła jaki jest Tobiasz, gdy nie jest pod wpływem cukru, jednak zachodzi pytanie: zrobi z tym coś czy nie? ;) ma się to jakoś do twojej historii czy tylko chciałaś chwycić realia z „Naruto”? :D
    No i rzecz jasna sprawy leczenie do Saso : D Pewnie, niech się nie nudzi czy co tam robi sam w pokoju z lalkami :P hehe, ani chwili spokoju xD
    I ten, jeszcze wspomnę oczywiście o Rimo – jest fajnym i wiernym towarzyszem i w ogóle, ale… czuję do niego jakąś niechęć, nie wiem o co chodzi, ale taka podejrzliwa do niego jestem – wiem, nie mam na czym tego oprzeć, bo się martwił o Kitę, szukał jej i w ogóle, ale… nazwijmy to kobiecą intuicją – coś z nim nie tak. Moja kocia awersja się odzywa :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Soli, Ty zapomniana? ;o Nigdy się to nie stanie, jedynie przy Twoich komentarzach śmieję się jak pojebana, więc wiesz - witaj ponowne! :D
      Assassin Creed? Czemu nigdy o tym nie słyszałam? Kurcze, muszę to zdobyć, jeżeli podobne klimatycznie do tego opowiadania :3
      No bo kurde, w końcu to przestępcy a nie jakieś mięczaki, a Itachi nie jest mięczakiem tylko jest niestety bardziej ogarnięty niż Deidara :o No bo bądźmy szczerzy... to Deidara sam sie wysadził, no nie? XD
      Kurde, w Tomb Raidera też nie grałam, ale kojarzę z "bende grał w gre" :D Jeśli chodzi o Tobiego, to tak, będzie miał swoją rolę w 2 części, ale Kita była w takim stanie, że zapewne uznała to za omam. :c
      Kocia awersja? </3 No nie rozumiem Was ludzie, koty są takie zajebiste! :o Ja Cię wyleczę, Soli!
      Dziękuję za wyczerpujący komentarz :* :D

      Usuń