niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 21
Ludzie są głodni


            Ziemia na której stoję jest wilgotna i lepka; bez ostrzeżenia przylepia się do moich nagich stóp, brudząc palce i wchodząc pod paznokcie.
            Stary plac zabaw otaczają łagodne wzgórza, przez które tanecznym krokiem przemyka wiatr. Suche liście z pobliskich drzew wpadają w moje włosy, więc nieco nieporadnie próbuję je wyciągnąć. W mroku panującej nocy wyglądają jak robaki.
            Do moich nozdrzy dociera znajomy zapach. Pociągam nosem, starając się zorientować co to takiego. Kątem oka dostrzegam jakiś szybki ruch; gwałtownie odwracam głowę w stronę placu zabaw. W okolicy rozbrzmiewa radosny śmiech, ale rozhuśtana huśtawka kołysze się samotnie.
            Powoli poruszam się do przodu, a z każdym ponownym wybuchem śmiechu po moich plecach ciągną się dreszcze. Przyśpieszam, gdy tuż obok ktoś zaczyna piszczeć. Teraz moje serce bije już jak szalone spodziewając się najgorszego. Mam wątpliwości – chciałabym zawrócić, wspiąć się po bezpiecznych wzgórzach i uciec stąd gdzie pieprz rośnie. Ale nogi same podejmują decyzję, zmuszając resztę ciała do współpracy.
            Po drugiej stronie placu dostrzegam sporych rozmiarów boisko – beton zdążył popękać w paru miejscach, a tam gdzie przebiła się ziemia okazję wykorzystały przebiegłe chwasty. Stoję jak słup soli, starając się opanować rosnącą we mnie panikę. Nagle wydaje mi się, że mój oddech jest za głośny, a każdy świst wciąganego przeze mnie powietrza przerazi biegające trzy metry dalej dziewczynki.
            Wszystkie ubrane są w długie, śnieżnobiałe koszule nocne – dzieci nie mogą mieć więcej niż siedem lat. Wzrost żadnej z nich nie przekracza 130 cm, rączki i stópki mają drobne, dziecięce. Oczywiście pomijając te z dziewczynek, które ich nie mają.
            Siedem z czternastu ma oberwane ręce; zakrwawione kikuty zwisają jak patyki, pozostawiając na betonie świeże ślady krwi. Inne z dziewczynek nie mają nóg, suną po ziemi jak węże z czystym obłędem w oczach. Następne trzymają się swoich jelit, które wylatują z wielkich dziur w brzuchach. Robi mi się niedobrze, widząc jak drobna blondynka ze śmiechem wydłubuje sobie oko – krew pryska na wszystkie strony, a po chwili wraz z koleżanką rzucają nim jak piłką. Szatynka z dwoma, przyozdobionymi wstążeczkami kucykami grzebie w swoim brzuszku, a obrzydliwe odgłosy dłoni zanurzającej się we wnętrznościach sprawiają, że mój żołądek najpierw spada w dół, a potem gwałtownie podchodzi do gardła. Dziecko z piskiem radości wyciąga coś, co przypomina jelito cienkie i podbiegając do pozbawionej dolnych kończyn dziewczynki, zawiązuje narząd wokół jej szyi. Gdy jedna zaczyna ciągnąć drugą po betonie, dziewczęta wybuchają perlistym śmiechem.
            To był ten zapach. Zapach krwi. Już chcę się wycofać, kiedy z krzaków wypada kolejne dziecko. Ma złamany nosek i poodcinane palce; oblizuje drżące rączki jak po pysznym, klejącym cukierku.
            - Nie idź jeszcze – uśmiecha się, a w miejscu gdzie powinny panować mleczaki, znajdują się jedynie ropiejące dziury. – Musisz zostać na deser.
            Nagle wszystkie siedzimy w ciasnym kręgu; na środku leżą trzy noże i zardzewiałe, tępe nożyczki.
            - Z kulturą, dziewczyny – dziecko bez palców uspokaja szczebiocące koleżanki, wskazując podbródkiem w stronę blondynki bez oka. – Zaczynaj!
            Wskazana dziewczynka z rozkosznym chichotem chwyta nóż i powoli, niemal delikatnie powiększa dziurę w brzuchu sąsiadki. Z otwartymi ustami przeżuwa wszystko, co wylewa się ze środka. Mlaska i pociąga nosem. W otępieniu przyglądam się, jak wgryza ząbki w kruchą skórę, paluszkami wyciągając kości, które również konsumuje. Pożerane dziecko śmieje się coraz głośniej, niemal histerycznie, a gdy sąsiadka wyszarpuje jego krtań, zamiera. Po kilku minutach, które dla mnie są wiecznością, z tego małego człowieczka pozostaje jedynie kupka gnijącego mięsa. Blondynka przeżuwa ostatnie kosmyki włosów, masując się po brzuszku. Omijając stertę mięśni i wyplutych chrząstek przysuwa się do koleżanki obok i sytuacja się powtarza – kwadrans później dziewczyna bez oka kończy tak samo, jak zjedzona przez nią przyjaciółka.
            Po piątym deserze odwracam się by zwymiotować, ale okazuje się, że nie mam czym. Więc przyglądam się dalej, przysłuchując się radosnym śmiechom dziewczynek, które czternaście razy urywają się w tych samych momentach.
            Gdy dziecko z krzaków przeżuwa ostatnie chrząstki czternastej koleżanki, zastanawiam się: co dalej? Czy będę musiała ją zjeść? Kiedy zadaję jej to pytanie, rzuca mi szeroki, bezzębny uśmiech.
            - Nie jesteś wystarczająco głodna – odpiera, a spomiędzy moich warg wymyka się westchnienie ulgi. – Ludzie są głodni, Kita. Każdy człowiek odczuwa głód, który pragnie zaspokoić. Świat zmierza ku destrukcji.
            Marszczę brwi, próbując zignorować obrzydliwy smród.
            - Co masz na myśli?
            Przysuwa się bliżej; jej błękitne oczy lustrują moją twarz.
            - Jesteś smaczna. Wielu ludzi chciałoby cię zjeść – przechyla drobną głowę, wypluwając kłaczek rudych włosów. – Musisz się obudzić i nie dać się zjeść. Nie podawaj się im na talerzu. Nie daj się zjeść.
            Dziecko wybucha niekontrolowanym śmiechem i gwałtownie rozszarpuje swoją rękę. Na sukience nie pozostał ani centymetr niewinnej bieli. Dziewczynka z cichym jękiem wciąga swoją krew nosem.
            - Bo niektórzy – szepcze, dławiąc się wypadającymi z jej ust włosami. – Mają wielki apetyt.

***
            Moje powieki uniosły się w górę, kiedy powoli wybudzałam się ze snu. Otępiały wzrok wlepiłam w przerażająco jasny sufit, na którym ciągnęły się łagodne pasma wpadającego przez uchylone okno światła księżyca. Zamrugałam kilkakrotnie, próbując pozbyć się rosnącej we mnie frustracji. Złość wstrząsała moim ciałem tak mocno, że poczułam jak w kącikach
oczu pojawiają się łzy.
            Zły był oszustem, który nie potrafił dotrzymywać słowa. Jak niby miałam mu wierzyć, że chciał mi pomóc, kiedy ciągle nasyłał na moją podświadomość takie wizje? Gdyby wiadomości były jaśniejsze, może wszystko byłoby łatwiejsze. Przecież nie byłam pieprzonym jasnowidzem. Dlaczego nie mógł zostawić mnie w spokoju?
            Tuż obok mnie, zatopiony w miękkiej pościeli chrapał Rimo – do głowy wpadła mi bezsensowna myśl, egoistyczna pobudka, która złośliwym szeptem namawiała mnie, żeby go obudzić. Potem jednak przypomniałam sobie, że rano czekała nas misja, a niewyspany kot oznaczał jedno: wrednego kota.
            Niechętnie wygrzebałam się spod ciepłych koców i zaatakowana chłodem uciekłam w stronę łazienki. W środku przemyłam rozpaloną twarz, uważnym wzrokiem obserwując dziewczynę po drugiej stronie lustra. Jej zielone oczy błyszczały niezdrowym światłem, a niepokojąco blada skóra świadczyła o głębokim zmęczeniu. Mimo tego byłam w stu procentach pewna, że o powrocie do łóżka nie było mowy. Wróciłam do pokoju i bezszelestnie przebrałam się w długie spodnie i ciepłą bluzę. Włosy związałam w kucyka, niesforne kosmyki zakładając za uszy. Kładąc dłoń na lodowatej klamce, ostatni raz zerknęłam na śpiącego Rimo, który najwyraźniej nie poruszył się ani o centymetr.
            Nogi same poniosły mnie w stronę cichej, pustej kuchni. Stając na palcach wygrzebałam z półki kartonowe pudełeczko mięty, które zwędziłam podczas wizyty w sklepie Ran. Czekając na wodę wyciągnęłam zielony kubek i wskoczyłam na blat obok. Czajnik dyszał, a ja machając nogami, co chwila zerkałam w stronę ogromnego, przepięknego księżyca.
            Nie chciałam wracać do pokoju, ale z drugiej strony nie miałam także ochoty na niespodziewane spotkanie z członkami Brzasku. O tak później godzinie zapewne wszyscy już odpoczywali, ale nie mogłam być pewna; ryzyko nie brzmiało w tym momencie pociągająco. Więc niosąc gorący kubek z niezwykłą ostrożnością, zdecydowałam się na samotne odwiedziny bezpiecznego dachu. Wejście po drabinie wymagało ode mnie wiele cierpliwości i spokoju, ale końcem końców część mięty i tak boleśnie sparzyła moją dłoń. Chuchając na zaczerwienioną skórę, w końcu weszłam na górę, a mój wzrok od razu wyłapał siedzącą jakieś trzydzieści metrów od wejścia Temko.
            Dziewczyna siedziała do mnie tyłem; jej długie, błękitne włosy wiły się po zimnych płytach, a nagie ramiona trzęsły się, owiewane przez nieprzyjazny wiatr. Westchnęłam cicho, w duchu żegnając się z planowaną samotnością i nieśpiesznym krokiem podeszłam bliżej. W ciszy usiadłam obok.
            Miałam zamiar nie zwracać na nią uwagi, ale po kilku minutach jej ciałem zaczęły wstrząsać niepokojące dreszcze, których – tym bardziej jako medyk – nie mogłam zignorować. Szybko ściągnęłam z siebie bluzę i pozostając w cienkim sweterku, oddałam ją Temko. Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością, a ja spokojnie napiłam się herbaty.
            - Piękna noc – delikatny głos przerwał kojącą ciszę, ale nie miałam jej tego za złe. – Aż szkoda marnować ją na sen.
            Wymruczałam z siebie cichą zgodę, nie odwracając wzroku od usianego gwiazdami nieba. Mimo, że faktycznie było pięknie, to jednak cholernie zimno.
            - Lubię z tobą przebywać – wypaliła nagle Temko, a ja zmarszczyłam brwi.
            - Dlaczego?
            - Sama nie wiem. Masz w sobie jakąś barierę, przez którą ciężko mi się przebić – wyjaśniła. – Nie mogę wyczuć twoich emocji. Czuję się lekka. Jakbyś była powietrzem.
            Parsknęłam śmiechem.
            - Niezły komplement.
            Wykrzywiła wargi w szerokim uśmiechu.
            - Do usług.
            Bez skrępowania odebrała mi kubek i biorąc kilka większych łyków, bez słowa go oddała. Próbując zamaskować rozbawienie uświadomiłam sobie, że ta dziewczyna nie wiedziała niczego o podstawowych zasadach dobrego wychowania.
            - Nienawidzę tego – westchnęła ciężko.
            Przetarłam oczy.
            - Hm?
            - Nienawidzę bezsenności. Przez nią nie mogę przestać wspominać, te wszystkie zdarzenia i słowa wypełniają moją głowę bez skrupułów.
            Mówiła to ze złością dziecka, zaciskając wargi i niemal tupiąc nóżką. Z zazdrością uświadomiłam sobie, że bez makijażu była jeszcze ładniejsza.
            - Kiedyś było zupełnie inaczej – mruknęła, najwyraźniej wracając do przeszłości. – Kiedyś czułam się lepiej.
            Wyciągnęłam przed siebie nogi, rozciągając się niczym kot.
            - Co się zmieniło? – spytałam, kierując na nią całą swoją uwagę.
            Zaśmiała się z tak wielkim smutkiem, że ścisnęło mnie w żołądku.
            - Dawniej przebywałam w bazie całkiem sama. Rzadko wracali do organizacji – byli rozsiani po wszystkich krajach, zajęci setkami misji. Czasem widywałam się z Painem lub Konan, ale na krótko, chcieli wiedzieć, czy wszystko ze mną w porządku. Odpowiadałam, że tak, bo póki byłam sama, czułam się normalnie. Wiedziałam, że moje myśli są moje, moje uczucia należą do mnie. Ale potem, kiedy Konan zapadła w śpiączkę wszystko się zmieniło – powoli pokręciła głową. – Wszyscy zaczęli się schodzić, a ja nie byłam gotowa… Każdy z nich był wściekły, sfrustrowany, albo przeraźliwie głęboko zraniony. Jak miałam to wszystko pogodzić, gdy sama gotowałam się od środka?
            Zamilkła, z zamkniętymi oczami wsłuchując się w ostre świsty wiatru, a mnie uderzyło to, jak bardzo musiała czuć się samotna. Obarczona wszystkimi problemami, wszystkimi emocjami, bez możliwości zatrzymania tej piekielnej maszyny zwaną Akatsuki… Zmarszczyłam brwi w geście niezadowolenia. To było nie fair.
            - Czasami zastanawiam się jak smakuje wolność – jej jasne oczy zerknęły w moją stronę, tryskając zakazanym pragnieniem. – Wyobrażam sobie moje życie bez Brzasku; chodzę po straganach i wydaję pieniądze na malownicze obrazy i rzeźby, by udekorować swoje mieszkanie. Kupuję sobie psa i codziennie rano wychodzę z nim na spacery, mijając plotkującą sąsiadkę. Wieczorem razem z przystojnym chłopakiem otwieramy butelkę sake i zostaje u mnie na noc – ostatnie zdanie wymówiła z uroczym zawstydzeniem, a ja nie mogłam pohamować uśmiechu. – A ja nie mam tego przeklętego daru i nie wiem, kiedy jest szczęśliwy, a kiedy ma ochotę mnie zabić.
            Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć, a widząc łzy w jej oczach nie mogłam nie zareagować. Więc powoli, niepewnie przyciągnęłam ją do siebie i objęłam ramionami. Oddała uścisk z taką siłą, o jaką nigdy bym jej nie posądziła. I trwałyśmy w tej dziwnie pocieszającej pozycji przez kilka minut, zdając sobie sprawę, że każda z nas nosi w sobie własne demony.
            - Wiesz – odezwałam się dziwnie drżącym głosem, kiedy wreszcie się od siebie odsunęłyśmy. – To wszystko się kiedyś skończy, a wtedy kupisz sobie psa i mieszkanie, a nawet i tego nieszczęsnego chłopaka.
            Uśmiechnęła się przez łzy, rękawem ocierając wilgotne policzki.
            - Umówmy się, że ja ci pomogę z twoją wolnością, a ty z moją, okej?
            Zmrużyłam oczy, dopijając resztkę mięty. Spokój spłynął na mnie wraz z ciepłym spojrzeniem Temko.
            - Okej.

***

            Do pokoju wróciłam nad ranem, zmarznięta i zmęczona. Nie myśląc wiele, z zamkniętymi oczami ułożyłam się obok kota, a po kilku sekundach zmorzył mnie sen. Obudziła mnie krzątanina Rimo, który zajęty był pakowaniem mojego plecaka. Posłałam mu wdzięczny uśmiech, a on jedynie pokręcił głową.
            - Zbieraj się, mamy pół godziny.
            Bez słowa zamknęłam się w łazience i zrzucając z siebie zmięte ubranie, wskoczyłam pod prysznic. Ciepła woda kojąco obmywała moje ciało, a kiedy dokładnie się wyszorowałam nałożyłam na włosy odrobinę szamponu. Nieśpiesznie wytarłam skórę puchatym ręcznikiem, ze zdziwieniem zauważając poskładany w kostkę, nieznajomy strój.
            - Rimo? – krzyknęłam, niedbale rozczesując skołtunione włosy. – Co to za ciuchy?
            - Jakąś godzinę temu wpadł Deidara i powiedział, że to strój od Lidera – wyjaśnił kot nieco zniekształconym głosem. – Kita, na serio nie mogę sobie ciebie wyobrazić w stroju bojowym.
            Z niechęcią przyjrzałam się zwykłej, czarnej bokserce i siatkowanej bluzce z rękawem trzy czwarte. Ciemnozielone spodnie zdobiły głębokie kieszenie i pasek, do którego przypięta została skórzana kabura. Od razu wiedziałam, że ciężko będzie pożegnać się z moim plecakiem.
            - Okropne – podsumowałam krótko, a zza drzwi dobiegło ciche westchnienie.
            - No nie?
            Po dziesięciu minutach miałam już dość; wszystko mnie swędziało i miałam wrażenie, że zamknięta w kaburze broń wbija mi się do brzucha. Stając przed lustrem, w kilka sekund zatuszowałam okropne wory pod oczami – nie miałam najmniejszej ochoty na dłuższą rozmowę z Rimo, w której kot zarzucałby mi to co zawsze. Niemal słyszałam jego ostry głos; Znowu o siebie nie dbasz! Powinnaś brać te tabletki, a nie udawać, że świetnie sobie radzisz.
            - Trzymaj – kot podał mi niesamowicie ciężki plecak. Rzuciłam zwierzęciu pytające spojrzenie.
            - Trochę ciuchów i jedzenia. Zawsze się przyda, nie?
            Myśl o pustym żołądku wydała się wystarczająco odpychająca, by niechętnie zgodzić się z Rimo. Już miałam zamiar wychodzić, gdy coś szarpnęło mną w tył. Zaniepokojony moim rozdrażnieniem kocur wskazał głową  w stronę biurka, na którym wśród porozrzucanych kartek leżał sztylet.
            - Bez tego długo nie pożyjesz, dziewczynko.
            Mamrocząc pod nosem ciche przekleństwa schowałam broń za pasek i obdarowując Rimo sztucznym uśmieszkiem, poprawiłam zsuwające się ramiona plecaka.
            Korytarze siedziby świeciły pustkami, a ja miałam wrażenie, że wszystkich gdzieś wywiało. Jeszcze nigdy nie panowała tu tak potworna cisza. Bez pośpiechu zeszliśmy do piwnic i skręciliśmy w stronę kamiennych schodów. Gdy w pewnym momencie żarówka zwisającej z sufitu lampy zaczęła nerwowo mrugać, przez sekundę pozostawiając korytarz na pastwę ciemności, poczułam, że to zły znak.
            Zły znak czego?
            Kiedy znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni, zostawiając za sobą śmierdzące mordem i napięciem korytarze Brzasku, nie mogłam pohamować cisnącego się na moje usta uśmiechu. Odetchnęłam głęboko, rozkoszując się świeżym, dopieszczającym moje płuca powietrzem i mrużąc powieki, skierowałam wzrok w stronę nieśmiało wyłaniającego się  zza horyzontu słońca. Od czasu pamiętnej misji z Hidanem i Kakuzu przesiadywałam pod ziemią jak w klatce; niemal zapomniałam, jakie to uczucie czuć na skórze gwałtowny podmuch wiatru.
            - Nie ciesz się tak – mruknął Rimo, również spoglądając na kłębiaste chmury. – W Kiri będziesz się modlić o powrót.
            Pokręciłam głową, ruszając w stronę stojących nieopodal członków Akatsuki.
            - Ty to wiesz, jak podnieść człowieka na duchu – sarknęłam, kompletnie ignorując odpowiedź kota.
            Wstrzymałam oddech, gdy zbliżyliśmy się do naszego transportu. Ogromny, gliniany ptak wyglądał, jakby tuż za chwilę miał poderwać się do lotu – wyglądał tak realistycznie, niemal przerażająco, a myśl, że w każdej chwili mógł wybuchnąć przyprawiała mnie o mdłości.
            - Gotowa? – mruknął oparty o swoje dzieło blondyn, a w jego błękitnych oczach dostrzegłam beznamiętność godną zachowania Itachiego.
             Uchiha stał kilka metrów dalej, poważny i skupiony. Wysokie kołnierze płaszczy częściowo skąpały ich twarze w cieniu, a czerwień chmur wyglądała na prawdziwą krew. Jeśli kiedykolwiek miałam być zniesmaczona ich obecnością i ciężką aurą, musiałabym sama posiadać czyste konto. A od tego było mi zdecydowanie daleko. Więc unosząc dumnie podbródek i zaciskając drżące dłonie w pięści, postarałam się, aby mój głos zabrzmiał równie beznamiętnie co spojrzenia moich towarzyszy.
            - Gotowa.

***

            Na samym początku miałam wrażenie, że zemdleję. Wbiłam palce w glinę, jakby była moim ostatnim ratunkiem, ale tak naprawdę w każdej chwili mogła wybuchnąć. O to właśnie chodziło.
            Zamknęłam oczy, starając się uspokoić łomoczące w piersi serce. Z każdym metrem oddychanie stanowiło coraz to większą trudność, więc postanowiłam zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że to tylko sen. Kolejny koszmar. I ku mojemu zaskoczeniu, pomogło.
            Po kilku minutach uniosłam powieki, napotykając rozbawione spojrzenie Rimo. Ptak był tak ogromny, że kot bez problemu mógł się wyciągnąć, opierając głowę na o łapy. Zachowywał się, jakbyśmy wcale nie byli pięćset metrów nad ziemią, tylko na spokojnej, słonecznej łące. Zacisnęłam zęby i nie odzywając się ani słowem, powoli przebrnęłam na drugą stronę naszego „pojazdu”.  Gdy moje oczy zerknęły w dół, zamarłam, a moje oczy rozszerzyły się w szczerym zdumieniu.
            Widoki były niesamowite. Zielone łąki i pola rozciągały się pod nami niczym nieskończony ocean, ozdobione tysiącami kolorowych kwiatów i krzewów. Wokół wysokich, dumnych drzew kręciły się ptaki, przedstawiając nam radosny taniec. Kilka z nich wzleciało w górę i okrążyło glinianego przyjaciela, wydając z siebie radosne świergotanie. Piękne równiny przecinała spokojna rzeka, nad którą zauważyłam kilka większych zwierząt. Nad całym tym rajem królowało niebo, które tuż nad linią horyzontu mieniło się jasnoczerwonym kolorem, powoli przeobrażając się w delikatną żółć, aż w końcu kończąc na błękicie.
            Poczułam, jak na moich ustach mimowolnie wykwita uśmiech. Odwróciłam głowę, napotykając pogodne spojrzenie niebieskich tęczówek. Deidara zmrużył oczy, odgarniając opadające na twarz kosmyki włosów i uniósł lewy kącik ust w górę. Odwzajemniłam gest i nagle dziwnie zmieszana, schowałam twarz w rękaw szorstkiego płaszcza. Przyjemny wiatr muskał moją twarz, kiedy odwróciłam ją w przeciwną stronę. Na samym końcu ptaka, siedział odwrócony tyłem Itachi. Jego kucyk kołysał się w rytm wiatru, a jedna z nóg swobodnie zwisała z glinianej rzeźby.
            Zwijając się w kłębek westchnęłam ciężko i zamykając oczy uświadomiłam sobie, że to naprawdę będzie najdłuższy lot mojego życia.


            Gdy po kilku godzinach wybudziłam się ze spokojnego snu, niemal od razu szczelniej otuliłam drżące ciało. Ciepłe powietrze z początku podróży teraz wydawało się przemijającym snem, bo wkraczając na bardziej surowe tereny poczułam, co to naprawdę znaczy zimno.
            Zdążyłam odzwyczaić się od złośliwych temperatur w Kiri, przesiadując w ciepłej siedzibie Akatsuki. Zacisnęłam usta i powoli podniosłam się do siadu, a lodowate powietrze wymierzyło mi policzek. Zorientowałam się, że musieliśmy lecieć o wiele wyżej. Otaczała nas leniwa mgła, bezwstydnie zakrywająca całą przyrodę. Szybko prześlizgnęłam się w stronę skulonego Rimo, bez słowa wtulając twarz w jego futro.
            Tak minęło mi kilka następnych godzin, a kiedy myślałam, że dłużej nie wytrzymam, do moich uszu doszedł lekko zniecierpliwiony głos artysty.
            - Lądujemy – oznajmił, a ja uświadomiłam sobie, że znosił tak ciężkie warunki pogodowe bez narzekań, nawet nie mając czasu na odpoczynek.    
            Serce biło mi jak szalone, kiedy zauważyłam jaskinię. Tysiące obaw i wątpliwości jak zwykle zalało mój umysł, ale wycofywanie się w takim momencie byłoby po prostu tchórzostwem. Tak więc zacisnęłam usta w wąską kreskę i zerkając w stronę skupionego Uchihy, postanowiłam pohamować rosnące w moim brzuchu uczucie paniki.

***
           
Wnętrzne jaskini wyglądało dokładnie tak, jak przedstawiał stary podręcznik – ziemia zasypana drobnymi kamykami i piaskiem, ostre skałki tworzące sufit i mnóstwo przestrzeni. W zalanych ciemnością kątach dostrzegłam ledwo widoczne długie, płaskie kamienie, na których, jak wspominała książka, kładło się rannych. Na jednym z nich zauważyłam skrawek starego, zabrudzonego bandaża. Podeszłam bliżej, by upewnić się, że stojąca obok, szklana buteleczka z wodą utlenioną nie jest wymysłem mojej wyobraźni, a leżąca w piasku, zakrwawiona koszula naprawdę istnieje.
            To raczej nie są zabytki przeszłości, pomyślałam, a w tym samym momencie tuż obok rozbrzmiał chrapliwy, zmęczony śmiech.
            - Że też spotykam was w takim stanie – moje palce automatycznie zacisnęły się na chłodnej rękojeści sztyletu, a ciało przyjęło pozycję do ataku. Usłyszałam, że tuż za mną Deidara przekłada w dłoniach kawałki gliny.
            Zmrużyłam oczy, mając nadzieję, że umiejętność widzenia w ciemności spłynie na mnie w tej sekundzie. Zanim  jednak zdążyłam wyrazić to błaganie w myślach, Itachi posłał pokaźną kulę ognia w prawy kąt jaskini, gdzie, jak się później okazało, leżały poukładane w dwóch rzędach gałęzie. Światło rozbłysło tak gwałtownie, że aż zamknęłam oczy. Usłyszałam, jak stojący obok Rimo gwałtownie wciąga powietrze.
            - Cholera – burknął ponownie nieznajomy głos, tym razem z nutą irytacji. – O uprzedzeniu nie było mowy, co?
            I wtedy właśnie go zobaczyłam – skulonego w kącie mężczyznę, zaciskającego zakrwawiony bandaż na trzęsącej się ręce. W ciemnych, odstających w każdą możliwą stronę włosach przebijało się kilka siwych kosmyków, a na brudnej, zadrapanej twarzy rysowały się łagodne zmarszczki. Jednak największy szok stanowiły dla mnie oczy – intensywne, zielone tęczówki, w których zobaczyłam swoją matkę, siostrę i resztę krewnych. W piersi poczułam dziwny ucisk, jakby dobijającą się do mnie radość, która zniknęła po następnych słowach mężczyzny.
            - Liczyłem, że będziesz wystarczająco inteligenta, by pojawić się sama – jego uśmiech był jednym, wielkim pokazem kpiny. – Wyrosłaś na tchórzliwą, zapłakaną dziewczynkę, mam rację?
            Fale złości przepływały przez moje ciało najpierw łagodnie, powoli zwiększając swój katastrofalny wygląd. Zacisnęłam zęby, mając niebywałą ochotę wyrwania mu tej pieprzonej ręki.
            - A ja liczyłem, że masz świadomość jakie ryzyko podejmujesz, podając informację o miejscu swojego pobytu w ręce Akatsuki – głos Itachiego był całkowicie wyprany z emocji, ale czerwień sharingana wyglądała na poważną groźbę.
            - Lubię ryzyko – sarknął mój krewny, rzucając kruczowłosemu wyzywające spojrzenie.
            W jaskini rozległ się nieprzyjemny, nieco szaleńczy śmiech.
            - Przekonajmy się jak bardzo – odparł mocno zirytowany Deidara, robiąc kilka kroków w przód. Napięcie ciążyło nad nami niczym ciężkie chmury burzowe.
            - Stop! – krzyknęłam, widząc jak mężczyźni zaczynają składać dłonie w pieczęcie. Niespodziewania cała uwaga przelała się na mnie. – Przestańcie.
            Krzyżując wzrok z rannym mężczyzną, powoli wypuściłam krzyczące w moich płucach powietrze. Przeczesałam palcami wilgotne włosy.
            - Muszę z tobą porozmawiać – oznajmiłam zgodnie z prawdą, choć nie paliłam się do tej rozmowy tak jak wcześniej. Nie tak wyobrażałam sobie ostatniego człowieka z mojego klanu. Z cichym westchnieniem odwróciłam się w stronę Deidary i Uchihy. – Możecie poczekać przy wejściu? Przy was i tak niczego nie powie.
            - Racja – zgodził się mężczyzna, a jego twarz wykrzywił grymas bólu.
            - Zawsze można go zmusić – blondyn zacisnął palce na kawałku gliny, a niepokojąca iskierka w jego oczach zwiastowała najgorsze.
            Chwila ciszy, a ja wiedziałam, że sama nie przekonam nabuzowanego artysty.
            - Chodźmy – zarządził spokojnie Itachi, a ja rzuciłam mu zdziwione spojrzenie. Naprawdę poszło tak łatwo?
            - Ale… - zaczął Deidara, nie spuszczając wzroku z siedzącego w kącie przeciwnika.
            - Piętnaście minut – przerwałam mu cicho, wkładając w te słowa jak największą prośbę. – Proszę.
            W jego oczach igrało wyraźne wahanie, a gdy w końcu z niezadowoleniem schował niszczycielską glinę, nie mogłam powstrzymać się od westchnienia ulgi. Gdy razem z Uchihą zaczęli wycofywać się w stronę wejścia, zwróciłam twarz w stronę zamyślonego kota. Dostrzegając moje spojrzenie zmarkotniał, gwałtownie kręcąc głową.
            - Co jak co, ale mnie się nie pozbędziesz – uśmiechnął się niepewnie, zważając na naszego towarzysza. – Końcem końców i tak bym się o wszystkim dowiedział.
            Przewróciłam oczami, ale w duchu musiałam przyznać mu rację.
            - A więc masz swojego kocura? – mruknął mężczyzna, a ja zauważyłam, że w nieobecności Brzasku jego głos brzmiał spokojniej, łagodniej. – Dobra, więc chyba przydałoby się przedstawić moją przyjaciółkę – odwrócił bladą twarz w stronę szerokiego głazu. – Zapraszamy się, Funali.
            Pochyliłam się do przodu, chcąc dostrzec wychylającego się zza kamienia gościa. Stworzenie zamruczało – zamruczało – znajomo, ale zupełnie inaczej niż Rimo, któremu w tamtym momencie zrzedła mina. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie, jak wtedy, gdy zauważyliśmy zmierzającą w naszą stronę kotkę.
            Poruszała się zgrabnymi, kocimi ruchami, z których płynęła dziwaczna elegancja. Wydała mi się przez to bardziej ludzka. Nieco niższa od Rimo, z bystrymi, pomarańczowymi oczami i gładkim, jasnobrązowym futrem. Machnęła ogonem i nieśpiesznie, niemal lekceważąco podeszła do opartego o ścianę medyka.
            - Funali, przedstawiam ci Kitę i Rimo – w głosie mężczyzny zadźwięczała nuta rozbawienia, ale kotka nie podzielała jego humoru. Przypatrywała się Rimo z przerażającą powagą.
            - A więc to tak zniknęłaś – mruknął kot, nagle niesamowicie wstrząśnięty.
            - Cokolwiek sobie myślisz, nic nie wiesz – wymruczała z wyraźną arogancją. Niemal poczułam jak pazury Rimo wbijają się w kamyki.
            - Ekhem, przepraszam – odchrząknął facet, a ja zauważyłam, że jego twarz nabrała trupiobladego wyglądu. – Nie chciałbym wam przeszkadzać w spotkaniu po latach, ale naprawdę, w tej chwili mamy sprawy do załatwienia. Mogłabyś mnie już uzdrowić?
            To nie brzmiało jak pytanie, ba, wydawało mi się, że dla tego człowieka oczywiste jest to, że w tej chwili powinnam zacząć się nim zajmować. On po prostu tego wymagał, niczym najważniejszy pan i władca. A ja miałam bez sprzeciwów wykonywać ośmieszające rozkazy. Jak służąca. Jak tchórzliwa, zapłakana dziewczynka.
            Wbiłam paznokcie w dłonie tak mocno, aż poczułam nieprzyjemne pieczenie. Moja złość mogłaby wysadzać budynki w zasięgu kilometrów.
            - O wiele zabawniejsze będzie przypatrywanie się, jak zdychasz w męczarniach – wyplułam te słowa niczym jad, a przez jego twarz przebrnął cień zaskoczenia. – Czyżbyś sam nie potrafił się sobą zająć? Musisz prosić o to słabą nastolatkę?
            Funali wydała z siebie przerażający syk, wbijając we mnie morderczy wzrok. Wiedziałam, że jedyne o czym pragnęła to móc zatopić ostre ząbki w mojej szyi. Rimo warknął ostrzegawczo – warknął – instynktownie zasłaniając mnie swoim ciałem.
            - Dobra, już dobra – w głosie mężczyzny nie pozostał ani gram kpiny, zamiast tego zagościło w nim potworne zmęczenie. Najwyraźniej tylko silna wola pomagała mu w pozostaniu przytomnym. – Przepraszam, robię się złośliwy na łożu śmierci. Odpowiem na wszystkie twoje pytania, zgoda?
            Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.
            - Jeżeli mnie okłamiesz, to spotka cię coś o wiele gorszego niż śmierć – kiedy facet zmarszczył brwi, na moich ustach wykwitł zadowolony uśmieszek. – Spotkanie z tamtą dwójką.
            Jego ciało zaczęło się spinać, a wzrok powędrował w stronę wejścia do jaskini. Nie był taki pewny siebie, jak się mogło wydawać, a ja wiedziałam, że w starciu z Itachim czy Deidarą poległby na samym początku.
            - Jasne, oczywiście – burknął, a po chwili wydał z siebie cichy jęk bólu. Zacisnęłam usta. – Możemy zaczynać? Proszę.
            Bez zbędnych słów podeszłam bliżej, klękając przy krewnym. Z bliska jego twarz wyglądała jeszcze gorzej – wiedziałam, że za godzinę byłby już martwy.
            - Powiesz mi chociaż, jak masz na imię? – spytałam, delikatnie odwijając zakrwawiony bandaż. Smród był okropny.
            - Torazo – sapnął ciężko, krzywiąc się z cierpienia.
            Rana wyglądała znajomo. Szarpana, rozległa, z której wypływała gęsta, żółta ciecz. Wstrzymałam oddech, nie mogąc znieść tak paskudnego zapachu. Zerknęłam prosto w jego zielone oczy. Nagle mnie olśniło.
            - Kto ci to zrobił? – szepnęłam, chociaż doskonale znałam odpowiedź. Rana wyglądała identycznie jak ta, którą zadali Deidarze ludzie w zielonych pelerynach.
            - Naprawdę muszę odpowiadać? – westchnął męczeńsko. – Pieprzona organizacja tej dziwki.
            Uniosłam brwi na tak ostre słowa. A więc Torazo o wszystkim wiedział, znał wszystkie odpowiedzi. Wokół moich dłoni pojawiła się delikatna, czerwona mgiełka, która boleśnie powoli wyciągała to świństwo z ciała mężczyzny. Zakręciło mi się w głowie i  na krótką chwilę wszystko stało się ciemną plamą; trucizna była o wiele silniejsza od tej, którą zaserwowali Deidarze. Tutaj chodziło im o pewną śmierć.
            - Powinieneś być już martwy – zrozumiałam te słowa w chwili, gdy wymsknęły się z moich ust. Zmarszczyłam brwi. – Jakim sposobem wciąż żyjesz?
            Torazo uśmiechnął się szeroko, ukazując śnieżnobiałe zęby.
            - Jeden z plusów bycia Naito – odpowiedział. – Prawda, nasze organizmy nie przyjmują wielu leków i technik medycznych, a także naszej własnej chakry, ale potrafimy także odeprzeć wiele trucizn.
            Przypomniałam sobie pobudkę w pokoju Akasuny i jego beznamiętne słowa: „Twój organizm odrzucał wcześniejsze antidotum. Na szczęście, nie był także skłonny do całkowitego przyjęcia trucizny.”. A więc to dlatego nie działała na mnie większość leków. Problem nie tkwił wyłącznie we mnie, a w moim klanie.
            - Dlaczego uzdrowiłeś brata Kazegake i to jeszcze bezinteresownie? Musiał być jakiś haczyk, prawda?
            Mężczyzna parsknął śmiechem. Jego twarz zaczynała nabierać kolorów.
            - Celem było zwrócenie na siebie uwagi. Chciałem, żebyś mnie zauważyła, albo przynajmniej ktoś z Brzasku, bo wiedziałem, że chowasz się ich siedzibie.
            - Wcale się nie chowam – zaprzeczyłam, a on otaksował mnie długim spojrzeniem. – Dotrzymuję słowa. Swojej części umowy.
            - Umowy? – powtórzył z niedowierzeniem Torazo. – Zawarłaś umowę z Akatsuki? Poważnie? Jeszcze mi powiedz, że zostałaś ich medykiem.
            Skrzywiłam się nieznacznie, spuszczając wzrok na jego rękę. Usłyszałam, jak ze zdenerwowaniem wypuszcza powietrze.
            - Naprawdę?! Podałaś się jej na talerzu!
            Komu, zawitało w głowie pytanie, przypominając sobie dzisiejszy sen i pożerające się dzieci. Komu podałam się na talerzu?
            - Nawet nie wiem, o kogo ci chodzi – odwarknęłam, wytrzymując jego ostre spojrzenie. Za moimi plecami niespokojnie kręcił się Rimo. – Napisałeś do mnie wiadomość, że chcesz się spotkać i odpowiedzieć na moje pytania, a nie mnie osądzać! To nawet nie ty to napisałeś, prawda?
            - Nie jestem dobry w dyskretnych liścikach – przyznał Torazo. – Robota Funali.
            Kotka uniosła dumnie głowę, nieśpiesznie przysiadając obok swojego pana. Przymknęłam powieki, chcąc się uspokoić. Kończył mi się czas, a tak naprawdę jeszcze niczego się nie dowiedziałam.
            - Jesteś nienormalny – pokręciłam głową, kończąc ciężki zabieg.
            Mężczyzna przechylił głowę, wykrzywiając wargi w delikatnym uśmiechu. Tym razem był to smutny, niepokojący uśmiech.
            - Boże, jakbym słyszał – zaczął intensywnie przyglądać się mojej twarzy, a ja po raz pierwszy od naszego spotkania poczułam się niezręcznie. – Nawet wyglądasz jak Ona.
            - Mówisz o mojej matce? – podsunęłam, chcąc zapędzić go w pułapkę. Musiałam poznać prawdę.
            - Tak – posępniał. – Tylko te oczy…
            Posłałam mu zdziwione spojrzenie.
            - Wszyscy w klanie Naito mieli takie oczy, moja matka również…
            - Tak, wiem, wiem. Ale ty masz oczy swojego ojca. Masz w nich tę iskierkę szaleństwa.
            Mój ojciec został zamordowany, gdy miałam cztery lata. Nawet nie pamiętałam jego twarzy; zginął, gdy mama była w trzecim miesiącu ciąży. Nigdy nie poznał Kaori.
            Zamilkłam, obserwując jak Torazo wbija wzrok w jedną ze skał.
            - Nie cierpiałem twojego ojca od samego początku – przyznał z niechęcią. – Był młody, pewny siebie i nieprzewidywalny, do tego pchał się do każdej możliwej bójki. No i do tego zaczął spotykać się z moją młodszą siostrą, co było szczytem wszystkiego.
            Domyśliłam się, że mowa o mojej matce. Mimowolnie przypomniałam sobie jej delikatny dotyk, ciepły uśmiech i puste, martwe spojrzenie wbite w zakrwawiony sufit. Przełknęłam ślinę.
            - Mieszkał w sąsiedztwie, z młodszym bratem i ojcem. Jego matka zginęła w pożarze – zmrużył oczy niczym szykujący się do skoku drapieżnik. – Miewał okropne koszmary, lunatykował, chodząc po całej wiosce z nożem w ręku. Miał w sobie szaleńca, któremu nie wystarczało spokojne życie. Bo widzisz, my nie angażowaliśmy się w walki. Pełniliśmy rolę medyków, którzy za żadnym pozorem mieli nie mieszać się do bitew. Ale on był inny. Chciał walczyć – zaczęłam delikatnie bandażować rękę, wchłaniając każde słowo. – Znalazł w domu sztylet, który podarował twojej matce. Znaleźli jutsu, które przywiązywało broń do właściciela.
            Zerknęłam ukradkiem na schowany za paskiem sztylet. W tamtym momencie boleśnie odczuwałam jego obecność. A więc matka mnie oszukała; broń nie była przekazywana z pokolenia na pokolenie. To była broń mojego ojca.
            - Sarael była przekonana, że miał rację. Nie chciała być tylko medykiem, chciała działać. A ja uważałem, że to najgorszy pomysł ze wszystkich. Nie potrafiliśmy walczyć. Potrafiliśmy leczyć. Nikt z nas nawet nie ukończył cholernej Akademii. Ale, ku mojemu zdziwieniu, po kilku miesiącach naprawdę potrafili walczyć. Byłem zdezorientowany. Jak? Kto ich tego wszystkiego nauczył? – spojrzał prosto w moje oczy. W zielonych tęczówkach dostrzegłam kilka szarych plamek. – Więc poprosiłem ich, żeby zabrali mnie ze sobą. Żeby mnie nauczyli. Zabrali mnie na polanę za naszym obozem, a tam spotkałem niewyobrażalnie piękną, seksowną dziewczynę, która potrafiła walczyć niczym bogini – uśmiechnął się z kpiną, którą najwyraźniej kierował do siebie. – Ikuko. Mówi ci to coś?
            Ikuko. Przyjaciółka mojej matki, kobieta, która namówiła mnie do dołączenia do Akatsuki. Kobieta, która się nie starzała. Widząc moje niepewne spojrzenie, Torazo kontynuował.
            - Nauczyła mnie walczyć, a ja zrozumiałem, że może twój ojciec miał rację. Że Ren miał rację – po raz pierwszy usłyszałam prawdziwe imię mojego ojca. Gula w moim gardle powiększała się z każdą sekundą. – I chociaż był szalony, to powoli zacząłem rozumieć jego myślenie. Chociaż tak naprawdę nie chciałem walczyć. Chciałem potrafić się obronić, tak na wszelki wypadek. Ale uczestniczyć w bitwach? Nigdy. Nie lubiłem niebezpieczeństwa. A z Ikuko dogadywaliśmy się świetnie. Sądziłem, że to kobieta moich marzeń, że byłaby w stanie ze mną być – zamilkł, unosząc wzrok w górę. Wyglądał na czterdzieści pięć, może sześć lat, ale w tamtym momencie sprawiał wrażenie staruszka. – Boże, nie wierzę, że faktycznie sypiałem z tą żmiją. Okazało się, że od początku chciała nas wykorzystać, mnie, Sarael I Rena. Wplątać do swojej organizacji, która miała niby podbić świat. Powiedziała mi o tym w sekrecie, ale błagała, bym nie wygadał się twojej matce. To miała być niespodzianka. Ale ja potrafiłem rozróżnić fałsz od prawdy. Potrafiłem także pięknie kłamać. Więc opuściłem obóz po kryjomu, nie mówiąc Sarael ani o moim planie, ani o prawdziwych zamiarach Ikuko. Nie chciałem złamać jej serca. Ikuko złapała haczyk. Byliśmy oddaleni od obozu o dobre parędziesiąt kilometrów, a kobieta cieszyła się jak głupia, że zdecydowałem się z nią pójść. Zatrzymaliśmy się na postój i cóż, sprawy zaczęły nabierać gorącego obrotu – przewróciłam oczami, nie chcąc wysłuchiwać opowieści o erotycznych podbojach mojego wujka. – Była rozkojarzona, mocno napalona i wtedy wbiłem jej nóż w serce – uśmiechnął się szatańsko, a po moich plecach przebiegł dreszcz. – Dosłownie.
            Rimo westchnął ciężko, a ja nie wiedziałam na jakiej myśli się skupić.
            - Nie wróciłem do obozu, bo nie zniósłbym spojrzenia twojej matki. Zacząłem więc podróżować, było całkiem nieźle, ale później zaczęły się koszmary – zerknął w stronę Funali, która odwzajemniła jego spojrzenie. – Przysłali mi kotkę, która wyjaśniła mi całą tą historię z Masuulka.
            - Skąd wiedziałaś? – mruknął Rimo, a kotka prychnęła cicho.
            - Najwyraźniej Stary nie ufał ci wystarczająco, by ci o tym powiedzieć.
            To kocisko zdecydowanie mnie irytowało.
            - Nieważne – uciął krótko Torazo, przyglądając się opatrunkowi. – Nieźle. Jesteś naprawdę całkiem niezła. Ja w twoim wieku nie potrafiłem zachować kontroli nad chakrą.
            Zdziwiłam się, otrzymując komplement od mężczyzny. Obraził mnie tyle razy, że już myślałam, że się przesłyszałam.
            - Potem usłyszałem, że córka Sarael wymordowała cały klan. Z początku nie wierzyłem; jak siedmioletnia dziewczynka mogłaby zarżnąć tylu ludzi?
            A jednak, pomyślałam gorzko, ale na mojej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
            - Okazało się, że Ikuko przeżyła – schował twarz w poranionych dłoniach, a ja spotkałam nieczytelne spojrzenie Rimo. Kończył się czas. – Przeżyła, bo jest demonem. Pieprzonym demonem, który najwyraźniej obrał sobie za cel uprzykrzanie nam życia.
            Ikuko demonem? Szok ogarnął całe moje ciało, kiedy zrozumiałam, że naprawdę jej ufałam. Wspomnienia przewijały się przez moją głowę z prędkością światła; jej łagodny uśmiech, przyjemny głos i zabawne opowieści. Sposób w jaki marszczyła czoło, kiedy mama wytykała jej błędy. Długie spacery, kiedy trzymała mnie za rękę.
            Jej kłamstwa i sztuczne zachowanie były przemyślane od początku do końca. Najwidoczniej opracowała cały ten plan już dawno temu, a potem powoli, nieśpiesznie zdobywała zaufanie mojego klanu, odgrywając perfekcyjną przyjaciółkę.
            Była jak druga matka. Jak najwspanialsza ciocia. To kłamstwo było tak potworne, że miałam ochotę zwrócić wszystko, co wciąż znajdowało się w moim żołądku. Spuściłam wzrok obserwując, jak moje drżące palce zaciskają się i rozprostowują. Jeżeli coś tak prawdziwego, w co wierzyłam od najmłodszych lat było zwyczajną fikcją, złudzeniem, to jakim sposobem mogłam być pewna, kto nie próbuje potajemnie poderżnąć mi gardła?
            - Czyli wszyscy ci ludzie, zielone i niebieskie płaszcze, to organizacja, którą kieruje Ikuko? – w moim głosie usłyszałam pustkę, zero jakichkolwiek emocji. Wszystkie mieściły się wewnątrz mnie; rozpacz, niedowierzanie i w końcu złość. Potworna, cudem okiełzana złość.
            - Niestety – Torazo spróbował się podnieść. Wciąż osłabiony zachwiał się, a ja w ostatniej sekundzie zdążyłam złapać go za ramię. – Przykro mi, że jesteś częścią tego całego bałaganu. Powinniśmy to zakończyć dawno temu.
            Wzruszyłam ramionami, a mężczyzna zaczął powoli się odsuwać. Po chwili mógł samodzielnie utrzymać równowagę. Funali skinęła głową, najwyraźniej dziękując za swojego pana. Nieprzyzwyczajona do podziękowań odwzajemniłam gest.
            - Jednego nie rozumiem. Co Akatsuki ma z tym wszystkim wspólnego? Dlaczego Ikuko namawiała mnie, bym do nich dołączyła?
            Torazo wstrzymał oddech i szybkim ruchem założył na siebie zakrwawioną koszulę. Kotka wskoczyła za skałę, ciągnąc za sobą niewielki plecak i położyła go u stóp mężczyzny. Wujek pokiwał głową, a ja zrozumiałam, że ta dwójka nie miała ze sobą takiej więzi jak ja z Rimo. Oni byli poważni i dorośli, nie potrzebujący fizycznego kontaktu. Ja i Rimo albo wpadaliśmy w swoje ramiona, albo próbowaliśmy się zabić. Zależało od humoru.
            - Ikuko zawsze lubiła wyzwania – wyjaśnił krótko, zakładając na ramiona plecak. – Ale tego zagrania nie potrafię wyjaśnić. Może jest po prostu za głupia, skoro wplątuje w swoje gierki Paina.
            Zmarszczyłam czoło, słysząc jak Torazo wymawia imię Lidera. Skąd on…?
            - W Amegakure jest teraz głośno – odpowiedział, nim zdążyłam zapytać. – Jest tam dla ludzi Bogiem, kimś, kto może pomóc. Ale uważaj, bo od władzy często ludziom odbija.
            Mężczyzna bez słowa zaczął oddalać się w stronę wejścia, a ja stałam w miejscu jak kołek. Dopiero syk Rimo wybudził mnie z dziwacznego otępienia.
            - Czekaj – dogoniłam go przy wejściu, a w świetle dnia jego twarz wyglądała starzej. Wyglądał na potwornie zmęczonego. – Gdzie teraz pójdziesz? Co z Ikuko?
            Kątem oka zauważyłam, że jakieś sto metrów dalej obserwują nas członkowie Brzasku. Teraz jednak obchodził mnie jedynie Torazo, który wlepił we mnie ciężkie, ale całkiem przytomne spojrzenie.
            - Polują na ciebie, Kita. Chcą ciebie, i nie mam bladego pojęcia dlaczego, ale najwyraźniej potrzebuję cię żywą – podrapał się po podbródku. – Mnie chcieli wyeliminować. Boleśnie i skutecznie. Muszę uciekać.
            Nagle poczułam w podbrzuszu ciężar nie do zniesienia, który rozprzestrzeniał się po całym ciele. Wiedziałam, że to zwykły, ludzki strach.
            - A co ze mną? – szepnęłam desperacko, chcąc odejść razem z nim. Chciałam poczuć się bezpiecznie, chciałam być z rodziną. – Mam czekać, aż po mnie przyjdzie? A ty tak po prostu odchodzisz?
            Patrzył na mnie z obrzydliwym spokojem, kiedy ja miałam ochotę się rozpłakać. Wszystko przedstawiało się w czarnych kolorach, a przyszłość nie zapowiadała się optymistycznie. Chciałam po prostu się poddać i położyć w jaskini, na jednym z kamieni i wyobrażać sobie, że za chwilę mama siądzie obok, odgarnie włosy z mojej twarzy i pocieszy mnie słowami, które w magiczny sposób postawią mnie do pionu.
            Ale mama nie żyła, tak jak wszyscy inni, a ja byłam kompletnie sama, obarczona całą winą, z wyrzutami sumienia, z koszmarami, które codziennie przypominały mi jak okropną osobą jestem, jak okropnym dzieckiem byłam by poddać się tym cholernym psychicznym sztuczkom i wymordować swój klan. Jak żałosnym człowiekiem byłam, pozostawiając wszystkie te uczucia i emocje tylko po to, aby bez przerwy mnie niszczyły, kiedy już dawno powinnam to wszystko wyłączyć i zabijać bez żadnego wahania, tak jak robili to członkowie Akatsuki. Walczyć, zamiast chować się po kątach i rozmyślać o przeszłości. Żyć.
            - Brzask będzie cię chronił – zapewnił mnie Torazo. – Jesteś im potrzebna i nie oddadzą cię bez walki. A kiedy to wszystko się skończy, szukaj mnie w Kraju Ognia. W małej wiosce Hochigi – uśmiechnął się łagodnie, niespodziewanie dotykając mojego policzka. – Nie poddawaj się, mała.
            A potem zniknął, i on i Funali. Wpatrywałam się w miejsce, gdzie tuż przed chwilą stał ostatni z mojego klanu, a zimny wiatr delikatnie poruszał kosmykami moich włosów. Zamknęłam oczy, chcąc jak najszybciej pozbyć się dziwnej wilgoci w kącikach oczu. Po krótkiej chwili wzięłam głęboki oddech, a moje oczy natrafiły na pocieszające spojrzenie Rimo.
            - Ja też cię będę chronił – zapewnił kot, a ja bez wahania przykucnęłam i wtuliłam twarz w jego krótkie futro.
            - Dziękuję.
           
***

            Wraz z nadejściem zmroku zapadła decyzja o zatrzymaniu się na noc. Deidara wyglądał na wykończonego. Zresztą nic dziwnego – zużył mnóstwo chakry i dziwiłam się jak to możliwe, że wciąż stał o własnych siłach. Wylądowaliśmy na opustoszałej polanie, a wiatr spowodowany przez skrzydła ptaka wprawił trawę w delikatny taniec. Zeskoczyłam na ziemię w sposób niepozostawiający miejsca jakiejkolwiek elegancji, gdyż o mały włos uniknęłam bliskiego spotkania z ziemią.
            Wkroczyliśmy w gęste zarośla w poszukiwaniu w miarę zamaskowanego miejsca na odpoczynek. Zwisające z drzew gałęzie drażniły moje policzki, a odgłosy buszujących w lesie zwierząt wyjątkowo działały mi na nerwy. Zatapialiśmy się w coraz to gęstszej ciemności. Musiałam maksymalnie wytężyć wzrok, by nie przepaść przez własne nogi. Byłam potwornie zmęczona i tak naprawdę mogłabym przespać się na jednym z otaczających nas drzew.
            Ziewnęłam cicho, unosząc wzrok ku usianemu  gwiazdami niebu. Zmrużyłam oczy, kiedy wokół rozbłysło niezwykle jasne światło. Najpierw pomyślałam, że to światło księżyca, że wreszcie znaleźliśmy się na jakiejś polance. Ale potem do mojej głowy dotarła przerażająca prawda, którą wyrażała jedna myśl: Światło księżyca nie jest aż tak intensywne.
            A potem nastąpił najpotężniejszy wybuch, jakiego kiedykolwiek byłam świadkiem. Siła uderzenia posłała mnie na najbliższe drzewo, a kiedy moje plecy zderzyły się z korą, poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Sekundę później do gardła napłynęła mi krew; zemdliło mnie i zwróciłam wszystko, co pozostało w moim żołądku na trawę. Piekielne wybuchy nie ustępowały, a ja w samą porę podniosłam się na równe nogi, ratując się tym przed zmiażdżeniem przez walące się drzewo. W powietrze uniósł się dym i resztki ziemi, a ja sapnęłam cicho, wyczuwając za sobą czyjąś obecność. Odgłosy uderzających o ziemię drzew i kolejnych wybuchów niszczyły moje bębenki. Zacisnęłam zęby, w tym samym momencie unikając śmiertelnego ciosu ostrza. Szybkim ruchem wyciągnęłam sztylet i zamachnęłam się, celując w ramię przeciwnika. Mężczyzna – bo bez wątpienia nim był – odskoczył w bok, a zanim się obejrzałam, już stał za mną. Jego katana musnęła mój policzek; warknęłam rozjuszona, wskakując na gałąź drzewa. Ciepło rozlało się po mojej twarzy wraz z krwią, a ja zamarłam. Następne sekundy ciągnęły się w nieskończoność, w akompaniamencie serii wybuchów i walących się drzew.
Kątem oka zauważyłam poruszającego się pod drzewem przeciwnika. Bezszelestnie wyjęłam z kabury kunai i przytrzymując go zębami, wygrzebałam jeszcze dwa shurikeny. Grzecznie czekałam na kolejną szansę, a kiedy huk zagłuszył wszystkie inne odgłosy, szybko przeskoczyłam na większą gałąź i bez wahania rzuciłam shuriken w stronę ninja. Broń zatopiła się w jego piersi; sekundę później bezwładne ciało osunęło się na ziemię. Uśmiechnęłam się triumfalnie, zagryzając dolną wargę i nagle, bez uprzedzenia wylądowałam na ziemi. Zamrugałam zdziwiona, dostrzegając opadający na mnie ciemny kształt – siła ciężaru wydusiła z moich płuc resztki powietrza. Sapnęłam, w mroku dostrzegając błysk kunaia. W ostatniej sekundzie zgięłam nogę i uderzyłam mężczyznę w krocze, po czym zamachując się sztyletem, szybko poderżnęłam mu gardło.
Nie zdążyłam nacieszyć się małym zwycięstwem, bo chwilę później ktoś złapał mnie od tyłu. Zaczęłam się wyrywać, ale przeciwnik był o wiele silniejszy; jęknęłam w chwili, gdy boleśnie wykręcił moje ręce do tyłu. I wtedy w okolicy rozbrzmiał donośny krzyk:
- Katsu!
            Głos Deidary był najpiękniejszym dźwiękiem od ostatnich pięciu minut. Uśmiechnęłam się szeroko, uświadamiając sobie coś pięknego. On żył. Żył.
            - Deidara! – wydarłam się na całe gardło, a falę ulgi szybko przykryła większa, boleśniejsza fala przeszywającego bólu. Wydałam z siebie gwałtowny ryk bólu, kiedy facet niespodziewanie zatopił swoją broń w moim udzie.
            Obrzydliwie spocona dłoń zakryła moje usta, a ja warknęłam dziko, bez myślenia wgryzając się w jego rękę. Odruchowo poluzował uścisk, a ja użyłam zdrowej nogi do obrony; zadałam mu najmocniejszy cios w brzuch i korzystając z okazji, zaczęłam kuśtykać w przeciwnym kierunku. Słysząc podniesione głosy, kompletnie zignorowałam pulsującą nogę i na oślep zaczęłam biec przed siebie. Ktoś zdążył chwycić mnie za plecak, więc wrzeszcząc pozbyłam się bagażu.
            Dotarłam do nienaruszonej dróżki i w chwili, gdy moja noga dotknęła kamieni, okolicę przeszyła łuna światła i najpotworniejszy huk w historii. Siła wybuchu odrzuciła mnie dobre trzysta metrów, a kiedy moje ciało lądowało na ziemi, zdążyłam pomyśleć jedynie, że nie tak powinnam umrzeć.

            Nie. Tak. 

20 komentarzy:

  1. ;oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo zakończyć w takim momencie, wstydź się moja droga.

    Początek rozdziału... wow. To było mocne, nawet jak na moje standardy. Poważnie, jeszcze ta muzyka! brrr jak w horrorze. Scena z huśtawką i dziwnym śmiechem... przez ciebie nie będę mogła spać!! Cały ten opis poranionych dziewczynek i potem ich wzajemnego zjadania się, był tak obrzydliwy, że aż groteskowy. Chylę czoła skarbie ♥
    Słowa tej małej, że ludzie są głodni, chcą zjeść Kite i nie może im się dać... wow, genialny klimat.

    Scena z Temko była taka rozczulająca, fajnie, że między dziewczynami pojawia się taka więź. Tak jak początkowo Temko mnie irytowała, tak teraz rozumiem całą tą głębie jej postaci, lubię ją.
    Hmm całe to spotkanie z krewnym Kity było zaskakujące, ale nie mogę powiedzieć, że oczekiwałam czegoś innego, bo sama w sumie nie wiedziałam czego oczekiwać xD wiele rzeczy się wyjaśniło i całkiem ciekawa ta ich historia. Ikuko demonem? Nooo nieźle. Nie mam bladego pojęcia do czego może im być potrzebna Kita, ale chętnie się dowiem. Pożegnanie Kity z wujkiem było w sumie urocze, ale też takie gorzkie.
    No i ta końcówka?! Już myślałam, że dasz biednemu Deiowi odpocząć, prześpią się, zjedzą coś... a tu ich jakieś buce napadają! Organizacja Ikuko, czy jakieś nowe zagrożenie?

    Co do błędów, pojawiło się dość sporo powtórzeń, ale nie chciało mi się ich wszystkich kopiować. Mam tu tylko taką jedną literówkę:
    'opierając głowę na o łapy.'
    Może byś wyjustowała tekst? Myślę, że lepiej by wyglądał.

    Lovki lovki lovki, pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo ♥
      Nie wiem, jakoś najbardziej lubię pisać właśnie te sny, najlepiej mi się to pisze :c Ale z drugiej strony nie chcę wyjść na jakąś psychiczną laskę, która potrafi pisać jedynie o pożerających się dzieciach, no niee XD
      To dobrze, że lubisz Temko, bo zamierzam rozwinąć jej postać jeszcze bardziej w drugiej części opowiadania :3 Ech, te rodziny, te demony XD Uroczo. Nie no, sama się martwię, że to skiełbaszę ;c
      Nie śpimy, walczymy! No trochę dramatu musi tu być, nie pójdą od razu do łózka nie ;c

      Głupie powtórzenia. Jak to możliwe, że ich nie widziałam, skoro sprawdzałam tekst? Ech, trudno ;_;
      Kurde, no wyjustowałam, ale teraz taki jakiś dziwny... Sama nie wiem, może blogger mnie nie lubi.

      Pozderki ♥

      Usuń
  2. Dawno mnie nie było! xD
    Wróciłam, musiałam odpocząć, odstresować się zapomnieć... wiesz takie bzdury. Ale teraz już jestem i zamierzam nadrobić. No i nakrzyczeć! Gdzie mój Kisame!? Gdzie moje ciacho nieziemskie? Czuje się jak taka owca, wiesz?! Owca, owieczka zwał jak zwał, ale owca, bez mojego Kisame jestem jak owca, bez tego co nią kieruje!

    Dobra stop! Znowu się zagalopowałam, (ale wiesz jak to jest z tym Kisame).
    Ten sen o tych dziewczynkach mnie...zmroził? Wut?! Boże! Wiesz, że ja nie mogę takich rzeczy, bo później się boję...nie stop STOP! Bo znowu zacznę o tym myśleć i nie zasnę, a już ciemno i tym bardziej nie zasnę. Jestem mięczakiem tak wiem, taką ostrygą i niechaj mnie Kisame zje, ponoć ostrygi to afrodyzjak, to jak mnie zeżre to się zakocha, jak ojciec Lorda Voldemorta. I będzie skakał wokół mnie na jednej nodze i śpiewał "zeżrę cie w całości słonko" ^.^.
    Dobra spokój.

    Przyznaję się, że zapomniałam o tej kobiecie na literę "I", pamiętasz, że nie zapamiętuję imion, nie wiem czemu. Ale teraz jak sobie przypomniałam to myślę, że jest głupia, ale chyba ładne dziewczyny tak mają (leczę kompleksy) i niech ją karaluchy zjedzą, te z Silent Hill i ten dziwny gość z tą piramidą...również stop! Chłopak mnie namówił na film, a później graliśmy w tą grę, Boże jak sobie przypomnę jak on raz ruchał te manekiny, to aż mam ochotę iść spać do mojej siostry. Nie dość nie ma żadnych horrorów, a ja jestem tylko ostrygą.

    Wracając... walka była naprawdę udana, mam nadzieje, że to nie Deidara się wysadził, ale jakby się wysadził to by ją też zabiło nie? A tak to może ją uratować tak romantycznie! Albo niech ją Kisame uratuje! Bez koszulki! Już mam tą scenę przez oczami, on klęczy i trzyma jej głowę na swoim udzie, taki męski! Z tymi mięśniami! Chce być wiewiórką i wydrapać mu te mięśnie i zjeść jak te dzieci!!!

    Temko, zawsze będę myśleć, że to jednak Temiko...przykra jest jej historia, taka trochę jak Nikomu ona też nie chce, a musi, ale to sprawia, że jeszcze bardziej uwielbiam, tak UWIELBIAM! LUDZIE KOCHAM! tego bloga tą historię, nie napiszę, że ciebie też bo z ludzi kocham tylko Kisame nawet mojego chłopaka, aż nie tak bardzo jak jego, ale nadal go podpuszczam xD Kocham, uwielbiam, czytam!

    Pozdrawiam i mam nadzieję, że zrozumiesz coś z tego bełkotu.
    Papatki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OWCA XDDD Ok. Rozumiem wszystko doskonale.
      Ej ale Nami, w tym opowiadaniu Kisame nie jest głównym bohaterem, więc wiesz... muszę mu trochę ukrócić rolę :D
      Właśnie takie obrazki o pożerających dzieciach są fajne, pobudzają wyobraźnię! Ja nienawidzę czegoś takiego oglądać, ale czytać uwielbiam :3 Fuck logic.
      Eee, przesadzasz, pewnie jesteś tą dziewczyną z tych co mówią "ale jestem brzydka", a wszyscy się za nimi oglądają XD
      "Chłopak mnie namówił na film, a później graliśmy w tą grę, Boże jak sobie przypomnę jak on raz ruchał te manekiny, to aż mam ochotę iść spać do mojej siostry. Nie dość nie ma żadnych horrorów, a ja jestem tylko ostrygą. " WUT XDD
      Ojej, cieszę się że tak kochasz tę historię i naprawdę nie wiedziałam, że Kisame jest człowiekiem. Istnieje, dobrze wiedzieć! ^^
      Dziękuję Ci bardzo i pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Wybacz spóźnienie! Wiem powinnam spłonąć w piekle :< tak to jest, że jak się zrobi z jakieś dwa dni przerwy od komputera to potem ma się taki problem… no ale jestem :D Nie zapomniałam o Tobie <3 a rozdział długaśny <3 przez tak wysoki poziom zajebistości to ja sobie prędko nie wybaczę, że tak długo zwlekałam z wzięciem się za czytanie… ech, przechodzę do sedna!
    Ej… ten sen… wiesz, chyba pierwszy raz w mojej bloggerskiej karierze chciałam pominąć wątek w czytaniu… naprawdę, aż mnie naciągnęło przy fragmencie z wyrwaniem sobie gałki ocznej i bawieniu się nią… no, ale przeczytałam, tylko nie wiem, jak ja zjem obiad :P „Stoję jak słup soli” <¬ o, widzę, że pojawiłam się w rozdziale XDD doceniam <3 szkoda, że w takim przerażającym wątku… w dodatku dzieci kanibale… brrr :/ ale poszłabym na to do kina :P tak, jestem nienormalną osobą :P
    Potem wątek z Temko, ale! Zanim zapomnę „To wszystko się kiedyś skończy, a wtedy kupisz sobie psa i mieszkanie, a nawet i tego nieszczęsnego chłopaka” <- kupi sobie chłopaka? XD świetna rada xD po co się starać, jak można iść na skróty xD też se kupię! Na razie mam 10zł… ale to na drinka… chuj, alkohol ważniejszy <3 a teraz poważnie, Temko… cóż w ciągu tych kilku rozdziałów mój stosunek do niej diametralnie się zmienił najpierw było „omg, jakie psychiczne dziecko z adhd” a teraz to jej współczuję, a nawet wywołuje takie litościwe myśli „jaka ona biedna” :( no, samotność jest straszna, nie mieć tak do kogo gęby otworzyć…
    Cała podróż do tej jaskini przynajmniej w jednym kierunku minęła spokojnie, ale co się dziwić gdy szybowali w powietrzu ^^ że też Itachi się nie bał tak siedzieć na skraju xD a Dei nie korzystał z okazji xD nie no, wiem, że to nie jest komedia, ale robisz czasem wspaniałe ku temu okazje xD no a jeszcze wcześniej Kita dostała strój wojowniczy :D brzydki strój wojowniczy xD no pech, Pain jest bogiem, nie krawcem xD w ogóle, jak byli na tym ptaku (jak to brzmi XD ) to bardzo mi się podobało to takie zadowolenie Kity z widoczków :D Dei zaszpanował :D no konkretnie xD i jeszcze z tym kciukiem – takie słodkie mi się to wydało :)
    No i rozmawiała ze swoim krewnym…. Ech proszę takie chamidło na początku się wydawało, a na końcu taka przemiana, fajny wujcio i w ogóle :3 ale najwyraźniej przed aka chciał po prostu pokazać, jaki to jest twardziel, aby mu się trzymali z daleka od siostrzenicy! :D w ogóle przy tych wszystkich wyjaśnieniach to mi się cholernie podobało te nawiązania, które już wcześniej były wspomniane w rozdziałach, np., te działanie organizmu Naito na trucizny i antybiotyki, patrz, wcześniej nie zwróciłam na to szczególnej uwagi… a potem już nawiązanie do rodzinnych korzeni, ciekawe… czyli to Ikuko jest dziwką, która jedynie szkodzi jej egzystencji, tylko co ta Kita jej przeszkadza? Echte baby, czasem nawet ja nie rozumiem ich motywów :P no w każdym razie zobaczy co przyniesie kolejny rozdział ^^ wgl, Itachi i Dei musieli RAZEM czekać przed jaskinią, pewnie to były NAJDŁUŻSZE i NAJGORSZE piętnaście minut ich życia xD
    A ostatnim wątkiem to po prostu pojechałaś po bandzie, laska :/ w takim momencie skończyć? No kurde serio? :/ a mnie się czepiasz, że nie hajtam głównej pary -.- ten czyn w porównaniu do twojego to drobnostka! Wstydź się, bardzo się wstydź :/ przecież….! To…! Nie lubię cię .____. „ Głos Deidary był najpiękniejszym dźwiękiem od ostatnich pięciu minut. Uśmiechnęłam się szeroko, uświadamiając sobie coś pięknego. On żył. Żył. „ <- no kuźwa ♥ ♥ ♥ taki piękny fragment! Zabraniam ci przerywać w takich chwilach, kumasz?! A tak z serii moje przypuszczenia, to oni pewnie uprowadzą Kitę, tam się spotka z Ikuko (w ogóle śmieszne imię xD) a akatsuki będzie chciało ją odbić, albo przynajmniej Dei wybierze taką swawolę :D
    Tyle ode mnie xD mam nadzieje, że przeczytałaś do końca xD
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :D
    Życzę dużo weny, czasu, ochoty i przyjemności z pisania :* :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie płoń w piekle, kto inny będzie mi pisał tak przezajebiste komentarze ;<
      Wiem, że to nie zabrzmi za miło, ale niezmiernie się cieszę, że Cię naciągnęło! :D Takie emocje (raczej odruchy) wywoływać u czytelnika, toż to zaszczyt!
      Tak! Specjalnie napisałam ten fragment, żebyś wiedziała, że Cię doceniam XD Teraz każdy słup soli będzie mi się kojarzył z Tobą <3
      Kupi chłopaka, no to raczej. Tak to jest w dzisiejszych czasach, pieniądz załatwi wszystko :3 Biedna, biedna Temko, ale ja tak lubię się pastwić nad bohaterami...
      Pain się nie zna na modzie, nie jest Wolińskim czy Tyszką. Zostawmy biedaka w spokoju :c A na strój bojowy to zawsze będzie narzekać, to przecież baba.
      To nie był kciuk, tylko kącik ust :c Ale kciuk też spoczko <3
      Wszystko się wyjaśni, to znaczy, o ile się w tym nie pogubię, ale teraz powinno iść z górki. Najgorszy kwadrans evaaaaa.
      Ale lub mnie .___. Jak mnie lubisz to mi się lepiej pisze, a ja to wynagrodzę, aj promys!
      Ja bym nie przeczytała?
      Dzięki, dzięki i jeszcze raz dzięki :3
      Pozderki ♥

      Usuń
  4. Fajnie opisujesz sny dziewczyny- które bardzo mi się podobają;) ogółem rozdział wyszedł bardzo dobrze;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam Cię, moja najdroższa ermentiss!
    Na wstępie muszę przeprosić po raz kolejny, że tak późno komentuję, ale zbieram się już do tego bardzo długo, a brak czasu i energii do czegokolwiek skutecznie odbierał mi tą możliwość.
    Co muszę powiedzieć najpierw to to, że podkład muzyczny naprawdę klimatyczny - świetnie się wpasował i przyznaję szczerze, że podbił moje serce! Ma w sobie coś magicznego, więc padam na kolana przed Twoim muzycznym gustem. No i drugie - też równie ważne - czy mi się wydaje, czy rozdział znacznie dłuższy od poprzednich? Czytałam, i czytałam, i czytałam, ale przez to zakończenie i tak czuję niedosyt! No ale po kolei...
    Ach, te sny Kity... dziękowałam Bogu, że byłam przed obiadem! Chociaż mimo niesmaku, jaki wywoływał, wydaje mi się, że sen ten nie był wcale koszmarem napawającym przerażeniem... wpasowałabym go raczej w te, które zarażają nieco złymi przeczuciami, ale dają do myślenia i uspokajają na swój sposób. W każdym razie był mistrzowsko opisany, naprawdę! No i że też w ogóle wymyśliłaś coś takiego... aż sama jestem przerażona, że ludzki umysł może się skłaniać ku takim wizjom! No i idealny dobór miejsca... plac zabaw i boisko... są niemal tak magiczne i niepokojące, jak cyrki i wesołe miasteczka...
    Tym, co dalej mną wstrząsnęło na swój sposób, była Temko. Nie wiem dlaczego, ale właściwie od początku darzę ją sympatią, a z rozdziału na rozdział powiększa się ona jeszcze bardziej. Poruszyło mnie jej wyznanie o normalnym życiu bez Brzasku i historia o tym, jak nagle spadły na nią wszystkie emocje członków Akatsuki. Ona jest tak dziecięco niewinna, że aż mi się jej robi szkoda, naprawdę... ciekawa jestem, czy uda się jej spełnić swoje pragnienia.
    Wizja mężczyzn przed wyruszeniem na misję i ich powaga były dość ciężkie... jak cała misja właściwie - była pełna powagi, ciężkości i jakiegoś rodzaju przygnębienia. Może dlatego delikatne uśmiechy Kity i Deidary, no i oczywiście miękkie futerko Rimo, dodały jej nieco lekkości.
    Historia klanu Naito... właściwie nie wiem, co o niej powiedzieć. Zdziwiła mnie opowieść wujka dziewczyny, jak i to, że właśnie on nim jest. I poruszyło mnie także to, że świat Kity rozsypał się nagle jak domek z kart i właściwie ostatnie, co mogło utrzymywać ją przy normalności - wspomnienia - także okazały się fałszywe... Fajnie, że pojawiło się coś o jej ojcu, choć mam nadzieję oczywiście, że to jeszcze nie koniec jej rodzinnego wątku, a dopiero początek, bo samo jej dzieciństwo i los jej rodziców wydają się bardzo ciekawe. Zastanawiam się też, co łączyło w przeszłości oba kociska, skoro panuje między nimi taka niechęć. Więc niecierpliwie będę czekać także na uzyskanie i tej odpowiedzi.
    I chyba najbardziej wstrząsający moment w tym opowiadaniu... ten, za który naprawdę chciałoby się Ciebie udusić... no bo jak mogłaś nas zostawić w tej niepewności?! Uwielbiam taki tragizm, naprawdę! I to podsumowanie, że Kita nie tak powinna umrzeć... naprawdę tylko Ty mogłaś to opisać w ten sposób! I bezpieczny głos Deidary pośród walki... no i sam opis... stanowczo za rzadko pojawiają się u Ciebie takie wątki, bo naprawdę świetnie Ci to wyszło. I teraz już nie mogę się doczekać, aż się dowiem, co będzie dalej!
    Pozdrawiam cieplutko i życzę mnóstwa weny i pomysłów! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No witam Cię Muku! :3
      Och, naprawdę, rozumiem Cię... Zawsze sobie powtarzam, że najlepiej jest pisać komentarze zaraz po przeczytaniu, bo i wszystko się pamięta i ma się to jakby "z głowy", ale cóż.. zdarza się :c
      Lubię takie psychiczne, nieco obrzydliwe sceny... Dają do myślenia! I masz tutaj rację, bo to nie miał być jeden z tych "strasznych" snów, tylko ten ostrzegawczy... A, i rozdział faktycznie jest dłuższy, ta historia z rodziną Kity zajęła 1/2 treści :o
      Cieszę się niezmiernie, że udało mi się rozwinąć postać Temko ;3 Jestem z niej dumna, chyba nawet bardziej niż z Kity, chociaż może w równym stopniu. Teraz będę się starać niczego nie spieprzyć :3
      Każdy zauważył te uśmieszki Kity i Deidary, chociaż nie było to jakoś szczególnie ważne, ale najwyraźniej zwracacie uwagę na szczegóły z czego również się raduję!
      Wujek Kity jest... specyficzny. Będę się starać jeszcze poruszyć tę historię, bo w sumie jest dość istotna. Kociska też będą miały swoją część w opowiadaniu!
      Nie duś mnie, proszę Cię! Dzięki temu jest ciekawiej, bo nie wiesz, czy może Deidara się wysadził, czy może ktoś zarżnął Rimo, a może Kita się już nie obudzi...? Heheh, kocham budzić niepewność! :D
      Dzięki za tak cudowny komentarz, też życzę dużo weny i pomysłów oraz wytrwałości w tym roku szkolnym ♥

      Usuń
  6. Halo Halo, zapomniałam powiedzieć, że na "marzenie o szczęściu" pojawił się nowy rozdział.

    Tak w końcu coś nabazgrałam.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy nowy rozdział? *pyta nieśmiało* Czekam tak niecierpliwie, że zaraz chyba zwariuję i nie dam ci spokoju, do końca świata!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nami, niestety nie mam teraz na nic czasu - szkoła mnie przygniata... Może w weekend uda mi się coś naskrobać :*

      Usuń
  8. Witam,
    trafiłam tutaj niedawno, opowiadanie jest fantastyczne, wspaniale piszesz... historia jest bardzo ciekawa... od teraz będę tutaj dość często zaglądać... a Ty masz nową czytelniczkę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się niezmiernie, że się podoba c:
      Dziękuję za motywujący komentarz i również pozdrawiam! :3

      Usuń
  9. Witam! :)
    Niezmiernie rzadko zdarza mi się czytać blogi, jeszcze rzadziej komentuję (choć sama coś tam sobie piszę ;)). Ale gdy trafiłam na twój blog wczoraj wieczorem (i choć wygląd mnie zniechęcił) to stwierdziłam, że kurczę! Mam całkowicie wolny weekend (zero pracy... ZERO! :D) to czemu by nie... jak mi się nie spodoba to nic nie stracę i po prostu wyłączę... i powiem ci, że tak się wciągnęłam, że nie zauważyłam kiedy wybiła 3 nad ranem, a ja po przeczytaniu twojej historii bałam się iść do łazienki. Zdziwiło mnie strasznie jak rozbudowana jest twoja historia. Każde słowo może mieć podtekst... i ogólnie to czuję (chyba słusznie), że wszystko to ma jakiś ogromnie głębszy sens (ja taka bystra ;p). Czuję się co najmniej jakbym oglądała niesamowicie dopracowany serial. Z odcinka na odcinek widzimy niesamowitą przemianę bohaterów. Żaden z nich nie jest czarno biały... wszyscy jakby płyną (to mnie wzięło na metafory, co?). Fabuła również niezmiernie ciekawa. Niby mamy ten romans, ale jest tak do bólu prawdziwy, niewymuszony i co ważniejsze nieprzesłodzony, że aż czuje się niedosyt... Ale kurczę! Zdaje mi się, że ty to wszystko przecież wiesz! :) Jadnak nie mogłam pozostawić bez żadnego śladu czegoś co mną tak zawładnęło (w końcu niemoc pójścia samemu do łazienki w nocy to nie to tamto ;)).
    Także pozdrawiam serdecznie i życzę weny bo czego innego pozostało mi życzyć :)
    Ach, oczywiście będę tutaj często zaglądać, a widząc komentarz powyżej mogę powiedzieć tylko tyle, że zyskałaś kolejną osobę! :)
    Kat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojaaaaacie!
      Nie sądziłam, że ktoś traktuje to opowiadanie jak dobrze przemyślany serial, jest mi ogromnie miło i czuję się dumna, że stworzyłam coś, co się innym podoba! c:
      I wiem, że zabrzmi to trochę niestosownie, ale cieszę się, że bałaś się iść do łazienki XD Każde emocje wywołane u czytelnika są cenne, także... ekstra! :D
      Twoje metafory są naprawdę inspirujące :3 Dlaczego ja takich nie używam? ;-; Dziękuję Ci bardzo za tak pozytywny komentarz, aż się chce pisać dalej. Skoro tak bardzo Ci się spodobało to mam nadzieję, że prędko się nie znudzi i Cię nie zawiodę.
      Pozdrawiam i dziękuję jeszcze raz!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. No cóż... zważywszy, że siedzę jak na szpilkach czekając na kolejny rozdział to raczej mi się nie znudzi... i naiwnie weszłam z przekonaniem, że może mi się poszczęści i zobaczę nowy rozdział, a tu taka inna (oczywiście równie przyjemna c:) niespodzianka! :)
      Wiesz co... no powiem ci, że obrazy mi się po prostu przesuwają przed oczami jak zagłębiam się w twoim opowiadaniu i matko! Zdarzają się jakieś błędy, ale piszesz jak profesjonalistka! (jakkolwiek nieładnie to słowo zabrzmi... znaczy nie ładnie... nie lubię tego słowa po prostu, ale inaczej się nie da w tym przypadku xd) Gratki stara, gratki ^^
      Jako, że zbliża się wieczór mam nadzieję, że problem mojego wyjścia do łazienki nie powróci xD Ale cóż, cieszę się, że moje emocje cię cieszą xD Pewnie to niesamowite uczucie gdy ktoś czytający twoje dzieło opowiada ci o swoich przeżyciach, co? c:
      Niemniej jednak, matematyka życiem także wracam do niej i dziękuję za bardzo miłe odpisanie :)
      Dobranoc :)
      ...

      jak widzisz technologia mnie przerasta i już mi się coś pomieszało ;-; xD

      Usuń