środa, 19 marca 2014

Rozdział 14
Korzystaj z bycia człowiekiem

                Kiedyś sądziłam, że koszmary były najgorszym co mnie spotkało. Budzenie się z krzykiem w środku nocy, z ubraniem lepiącym się do spoconej skóry i nieprzemijającym przerażeniem, które odczuwałam w każdej części mojego ciała. Sparaliżowane ręce i nogi, rozbiegany wzrok i roztrzęsione serce – Zły i jego przyjaciele co noc potrafili wymyślać coraz to bogatsze w cierpienia iluzje, rozkoszując się widokiem mojej słabej osoby. Ale teraz, po tych wszystkich nieprzespanych nocach doszłam do głębszego wniosku.
                Bezsenność też potrafiła być suką.
                Mrużąc drżące powieki, z cichym warknięciem usiadłam na łóżku, odgarniając rozkopaną pościel. Zerkając na niewielki, stojący na biurku zegar – który zdobyłam dzięki słusznym argumentom przy rozmowie z Liderem – nie mogłam powstrzymać rosnącego w gardle jęku zawodu. Trzecia piętnaście, czyli wierciłam się od równych trzech godzin.
                Mój pokój stał się dla mnie rajem i piekłem równocześnie – z jednej strony tylko w tym pomieszczeniu istniało takie słowo jak „prywatność” i możliwość poskładania myśli, ale z drugiej powracające upały jak na złość skupiały się akurat w tej części siedziby, a otwarte na oścież okno działało niczym malutki wiatraczek, którego baterie zaczynały padać. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nawet natura jest przeciwko mnie. A to z pewnością nie poprawiało mojego humoru, który ostatnimi dniami nabierał depresyjnych zwyczajów.
                W samych majtkach i cienkiej podkoszulce podeszłam do przymkniętego okna, którym w tej chwili bawił się wiatr. Westchnęłam cicho, rozkoszując się kilkoma zimnymi podmuchami powietrza. Zwinnym ruchem związałam włosy w wysokiego kucyka, przyglądając się okolicy za oknem. Nadal nie miałam pojęcia ile w tym było prawdy, a ile działania jutsu. Nie miałam także pojęcia, jak ktokolwiek mógł zasnąć w takim upale. Być może powinnam wypróbować metodę Kisame, który dwa dni temu opróżnił z Hidanem kilkanaście butelek alkoholu? Po przemijających pijackich śmiechach wydawali się całkiem senni…
                Dziwiło mnie zachowanie członków Akatsuki. Jednego dnia kłócili się tak zawzięcie jakby resztkami sił powstrzymywali się od chęci mordu, a następnego grali w karty i śmiali się ze swoich dowcipów. Brakowało jedynie pożyczania ubrań i wymieniania się przepisami na ciasto. Hidan i Kisame najwyraźniej też nie zawracali sobie głowy starą akcją, w której ja grałam główną rolę. Kakuzu, który ostatnio coraz częściej wyruszał na misje w pojedynkę, zdążył przyszyć siwowłosemu utraconą rękę, nie zapominając o zapłacie w postaci pieniędzy. Hidan musiał ustąpić, ale nie obyło się od wymyślnych przekleństw skwitowanych beznamiętnym wzrokiem ciemnoskórego.
                Może po prostu wiedzieli, że wieczne konflikty po prostu się nie opłacają, skoro w każdej chwili ktoś mógł pozbawić ich głowy. Może nawet sam Lider, u którego w ciągu ostatniego tygodnia zauważyłam dziwne zachowanie. Mężczyzna stał się nerwowy i rozdrażniony, często musiałam się powtarzać, bo słuchał mnie jedynie podczas tematu Konan. Dopóki nie wyżywał się na innych, nikt nie powinien się mieszać. Jedyną osobą, z którą miałam większe problemy okazał się Deidara. Od incydentu na misji unikał mnie jak ognia, a od momentu ogłoszenia przez Paina mojego „dołączenia” do Brzasku, udawało mi się złapać wzrok blondyna. Zawsze kiedy na mnie spojrzał, czułam się przygniatana ogromnym ciężarem. Może to właśnie nazywano wyrzutami sumienia. Powiedziałam za dużo, ale czy właśnie nie tak działają rozhisteryzowani ludzie?
                Kątem oka zauważyłam urywek bieli zajmującej biurko. Zdezorientowana podeszłam bliżej, podnosząc małą karteczkę. To krzywe pismo poznałabym wszędzie.

Kita,
Wiem, że będziesz wściekła i prawdopodobnie zabijesz mnie po moim powrocie (może rozważniej byłoby nie wracać?), ale teraz musisz mnie kryć. Tukaro znów złożył mi wizytę i nie miałem wyboru. Gdybym się nie zdecydował, Stary odwiedziłby naszą siedzibę, a Liderowi zapewne by się to nie spodobało. Musiałem odejść z Tukaro i porozmawiać z „szefem”. Powinienem wrócić góra za jakieś pięć dni. Jesteś bystrą dziewczynką. Jakoś ukryjesz moją nieobecność. No, wyżyj się jakoś dopóki mnie nie ma. Ale na wszelki wypadek przygotuję swoją kocią dupę na porządne tortury. Uważaj na siebie, mała.
Rimo

Gwałtownym szarpnięciem przerwałam kartkę, czując gotującą się we mnie złość. Jak do cholery miałam ukryć nieobecność kota przez tyle dni?!
- Pieprzony kocur – szepnęłam łamiącym się głosem, wreszcie zdając sobie sprawę, że najgorszą rzeczą stanie się dla mnie samotność. Nikt nie uspokoi mnie przy halucynacjach, nikt nie zmotywuje do działania.
Przykładając zimną dłoń do rozgrzanego czoła, chwyciłam wiszące w szafie ubrania i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę łazienki. Rimo, zapłacisz mi za to.

***

Niewielkie zwoje owinięte były czarnym, miękkim materiałem. Mimo mało imponujących rozmiarów okazały się niesamowicie ciężkie. Wpatrując się w swoje blade palce, mocno zaciskające się na przesyłce, liczyłam każde niespokojne uderzenie serca. W końcu jedna z dłoni podniosła się w stronę drzwi i zastukała rytmicznie, jakby prowadzona nieznaną siłą. Słysząc znużone „wejść” wzięłam głęboki oddech, aby jak najlepiej przygotować się na przekroczenie progu pokoju.
Nie mam pojęcia czego się spodziewałam. Przerażających ciemności? Smrodu rozkładających się ciał? Głuchego echa, obijającego się o splamione krwią ściany? Cóż, byłam w błędzie. Najpierw dotarł do mnie kojący zapach drewna. Nieświadomie pociągnęłam nosem, rozkoszując się tym niezwykłym zapachem. Niewielkie pomieszczenie było urządzone wyjątkowo skromnie – stojąca obok drzwi otwarta szafa, na którą padały promienie zachodzącego słońca, przebijające się przez dokładnie wypolerowaną szybę. W prawym rogu pokoju zauważyłam niewielkie, idealnie zaścielone łóżko, a pod lewą ścianą, tuż obok tajemniczych drzwi znajdował się niski, szeroki stolik. Siedzący przed nim mężczyzna pracował w skupieniu, nawet nie racząc spojrzeć na gościa.
Nagle cała niepewność i zdenerwowanie zniknęły. Panujący w pomieszczeniu senny klimat uspokoił moją szalejącą w żyłach krew, a irytujące huczenie w głowie straciło na sile. Powoli podeszłam do pracującego Akasuny, który swoimi zwinnymi palcami dokańczał średnich rozmiarów lalkę.
- Zwoje od Lidera – mruknęłam cicho, kładąc zawinięte zwoje na rogu stolika. Nie zauważając żadnej reakcji Skorpiona, bez zastanowienia przysiadłam na zimnej podłodze, opierając łokcie o drewniany mebel.
Z fascynacją przyglądałam się jak z każdą kolejną minutą praca Marionetkarza przybierała coraz to bardziej imponującego wyglądu. Lalka wyglądała jak młode, urocze dziecko, ale ciemne oczy i wymuszony uśmiech nieprzerwanie kojarzyły mi się ze śmiercią. Sasori odłożył swoje dzieło, przez kilka następnych sekund wpatrując się w bladą twarz swojej broni. Było tak cicho, że bicie mojego serca wydawało się wypełniać całe pomieszczenie.
- Jak myślisz, przetrwa?
Spojrzałam na Sasoriego, który wpatrując się we mnie swoimi ogromnymi, brązowymi oczami czekał na odpowiedź. Podczas gdy cała jego twarz wskazywała na to, że był nastolatkiem, jego oczy zdradzały wszystko. Mądrość. Doświadczenie. Wygasłe iskry. Ale i zagubienie, które najwidoczniej nie chciało go opuścić, nawet jeśli minęło już tyle lat…
- To zależy od jej zdolności – odpowiedziałam, ostrożnie dobierając słowa. Z zastanowieniem wlepiałam wzrok w zgniłozielone oczy marionetki. – Zależy od asów w rękawie.
- A co jeśli nie ma żadnego?
Uśmiechnęłam się blado, wzruszając ramionami.
- Wtedy zostaje improwizacja.
Drżące kąciki ust Akasuny wcale nie uszły mojej uwadze – jak dziwnie było widzieć tego zimnego mężczyznę w innym świetle. A jeśli to wszystko było grą, to był cholernie dobrym aktorem. W tamtym momencie poczułam się całkiem rozluźniona. Nic nie przypominało mi o tym, że Akasuna jest członkiem organizacji przestępczej i  w każdej chwili może wbić mi do szyi igłę, tylko po to, aby przerobić na jedną ze swoich lalek. Z drugiej strony Pain chyba nie byłby zadowolony z takiego obrotu spraw.
Sasori chwycił „prezent” od Lidera, odrzucając materiał niedbałym ruchem. Cóż, najwyraźniej za przyozdobienie zwojów odpowiadała Temko, której nie widziałam od kilku dni. Kisame wspominał, że być może udała się na misję z Kakuzu. Nawet wysilając swoją wyobraźnię, nie mogłam widzieć tej dwójki na wspólnej misji. I wtedy przypominała mi się zapełniona trupami polana, zakrwawiona sukienka Temko i jej blade ręce, zbierające kwiatki na kolorowe wianki dla ofiar. To wspomnienie zawsze przywoływało okropny, ciągnący się wzdłuż kręgosłupa dreszcz. I tym razem poczułam nieprzyjemne zimno.
Akasuna zaczął temat leków i leczenia Konan takim tonem, jakby opowiadał o pogodzie. Wszystko było chłodnymi faktami – Sasori nie zawracał sobie głowy zbędnymi teoriami i zadawaniem pytań, które dla mnie stały się niemal oczywistością. Wydawał się perfekcjonistą, który nieporadnie próbował zapiąć ostatnie, niesforne guziki koszuli. Urwał rozmowę tak gwałtownie jak rozpoczął, wyjmując spod stołu kolejne części, które miały złożył się w lalkę. Nie miałam pojęcia w jakim celu tworzył te małe, przerażające marionetki. Nie miałam też prawa pytać. Kolejnego pytania pożałowałam niemal od razu, żałując że w moim gardle nie znajdował się węzeł, który w odpowiednim momencie mógłby pociągnąć język z powrotem.
- Nie żałuje pan swojej decyzji? – kiedy wreszcie na mnie spojrzał, nieświadomie zaczęłam bawić się palcami. – Wie pan… stania się lalką.
Czułam te ciemnobrązowe oczy na mojej twarzy, ale ja nie odrywałam wzroku od drewnianej ręki. Co mi przyszło do głowy?
- Zanim cokolwiek zrobisz, upewnij się, że nie pożałujesz – żaden mięsień na twarzy Akasuny nawet nie drgnął, kiedy wymawiał kolejne słowa. – To jedyne słowa mojej matki, które zapamiętałem.
Westchnęłam cicho, w duchu przeklinając swoją słabość do takich opowieści. Dlaczego w większości mieszkańców siedziby dostrzegałam skrzywdzonych ludzi? Nie mogłam patrzeć na nich jak inni – jak na bezdusznych, okrutnych zabójców? Przytłoczenie spadło na mnie tak niespodziewanie, że aż zakręciło mi się w głowie. Musiałam wyjść.
- Pójdę już – zadecydowałam, kompletnie nieświadoma upływającego czasu.
- Wiesz, dziwię się – marionetkarz odwrócił się, kiedy moje palce dotknęły klamki. – Że tak dobrze dogadujecie się z Deidarą. Nie wydajesz mi się osobą, która w każdej chwili mogłaby się wysadzić w powietrze.
Ignorując kolejne nawiązanie do relacji z Deidarą, po raz kolejny poczułam przypływ pewności siebie. Przechyliłam głowę, skupiając się na rozczochranych, płomiennych włosach mężczyzny.
- Nie widuję pana w organizacji – mruknęłam niepewnie, obserwując jego zupełny brak reakcji.
- Ale to chyba dobrze. Temu bachorowi przyda się ktoś, kto go uspokoi – oznajmił, kompletnie ignorując moje wcześniejsze stwierdzenie.
Zaśmiałam się bez krzty rozbawienia.
- To organizacja przestępców, a nie normalne życie – niemal warknęłam, chcąc jasno i wyraźnie uświadomić to wszystkim ludziom świata.
Sasori podniósł się z podłogi, niedbałym ruchem otrzepując swój płaszcz. Nie zdejmował go nawet w pokoju…?
- Dopóki jesteś zdolna, nie zachowuj się jak bezuczuciowa marionetka. Korzystaj z bycia człowiekiem.
A potem zniknął za tajemniczymi drzwiami, tak jak ja zniknęłam z jego pokoju. Szkoda tylko, że jego ostatnie słowa nie zniknęły z mojej głowy.

***

- Tobi uwielbia gotować. To uspokaja Tobiego, a Tobi lubi być spokojnym. Wtedy Tobi jest grzecznym chłopcem, a przynajmniej nikt na Tobiego nie krzyczy – nawet przy niebezpiecznie bulgoczącej zupie i nieprzyjemnych zapachach, chłopak nie przestawał trajkotać. Musiałam wysilić się na maksymalne skupienie, aby zrozumieć tą nieszczęsną paplaninę słów.
Pokiwałam głową, świadoma, że stojący do mnie tyłem Tobi nawet tego nie zauważy. Był odgrodzony swoją własną barierą, która wchłaniała tylko jego myśli i słowa. Wszystko inne się nie liczyło – z drugiej strony mówił tak szybko i bezsensownie, że zapewne nikomu nie chciało się nawet przerywać. Przecież w każdej chwili mógł zacząć dręczyć jakiegoś nieszczęśnika – dla przykładu mnie.
Ten dzień boleśnie uświadomił mi, jak trudna okazała się rola medyka. Nie chodziło tylko o uzdrawianie, którego dotychczas było niewiele – głównym problemem stało się ukrywanie swoich myśli przed Painem. Za każdym razem, gdy przebywaliśmy w jednym pomieszczeniu, czułam jak coś niemal wwierca się w moją głowę. Resztkami sił próbowałam bronić się przed zarazkami – jak widać, skutecznie. Nie miałam pojęcia dlaczego technika Lidera mnie nie dosięgała – sam mężczyzna też wydawał się być zaniepokojony tym faktem. Gdyby dowiedział się o moich koszmarach i problemach klanu, cóż… byłoby nieciekawie.
Ignorując dalszy monolog Tobiego, zerknęłam w stronę okna, kompletnie zatracając się w swoich myślach. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ktoś mnie obserwuje. Wszystko to mogło spokojnie rozgrywać się w mojej głowie, która, nie oszukujmy się – była w kiepskim stanie. Bałam się wyruszania na misje. Bałam się, że Zły wybierze najgorszy moment i wszyscy dowiedzą się o moich psychozach. Lidera z pewnością oburzyłby fakt, że powierzył życie swojej towarzyski w ręce wariatki. Podjęłam ryzyko, któremu nie potrafiłam sprostać.
- Kita – inny głos, zdecydowanie mniej przyjazny i optymistyczny w ułamku sekundy sprawił, że wróciłam na ziemię. Zamrugałam, kierując wzrok na stojącego w drzwiach Deidarę.
Wyglądał na wyczerpanego i zniechęconego. Widząc go pierwszy raz od kilku dni, poczułam niechcianą ulgę. Kilka godzin po ogłoszeniu mojego nowego „zawodu” w Akatsuki, Pain wysłał blondyna na misję. Kisame wyglądał na niemal zszokowanego taką decyzją, bo podobno pierwotnie ta trudna misja miała należeć do Uchihy. Nie miałam bladego pojęcia co wpłynęło na zmianę decyzji Lidera, ale widząc stan artysty zrozumiałam, co miał na misji Hoshigaki mówiąc o „trudnej misji”.
- Lider cię wzywa – odezwał się zachrypniętym głosem, który pozbawił zapału nawet Tobiego, który w tamtej sekundzie zapomniał o swoim przysmaku, wpatrując się w swojego Senpaiego.
Zimny wzrok Deidary podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Podnosząc się z krzesła, zrozumiałam, że gapiłam się na chłopaka zdecydowanie za długo. Wyszliśmy z kuchni, a napięcie krążyło nad nami niczym czujny sęp. Kątem oka zauważyłam, jak Deidara zaciska zęby jakby walczył sam ze sobą. Doskonale wiedziałam, że najchętniej wyplułby mi wszystko w twarz. Z moich ust wydobył się jęk irytacji, którego najwyraźniej blondyn nie zauważył. Lub nie chciał zauważyć.
W milczeniu zeszliśmy po stromych schodach, a odgłos ciężkich kroków boleśnie nagradzał moje uszy. Powróciło ukochane lodowate powietrze, które bez żadnych skrupułów zaatakowało moje nagie ramiona. Powstrzymując się od szczękania zębami, w myślach przeklinałam swoją głupotę i zostawiony w pokoju sweter.
- Jesteśmy – stwierdził cicho chłopak, zatrzymując się parę metrów przed drzwiami gabinetu. Miałam wielką ochotę przewrócić oczami na tę oczywistą uwagę.
A potem w mojej głowie zrodziło się pytanie – dlaczego Lider kazał Deidarze mnie przyprowadzić? Byłam już u niego wiele razy, czasem w ciemnościach przemierzając groźne korytarze. Czy pojawiło się jakieś nowe zagrożenie, skoro zaczęli pilnować mnie jak skarbu?
Widząc, że artysta rusza w drogę powrotną, zrobiłam najgłupszą w tym momencie rzecz: otworzyłam usta. Może nie byłoby to takie złe, gdyby nie wypowiedziane sekundę później pytanie.
- Masz zamiar się na mnie gniewać do końca życia?
Och, zdecydowanie ktoś powinien uciąć mi język.
- O ile dobrze pamiętam, ostatnim razem nazwałaś mnie wyrachowanym mordercą bez uczuć – przechylił głowę, uśmiechając się ironicznie. – Masz rację, powinienem na kolanach błagać o twoje przebaczenie.
Zalewająca mnie fala wstydu dosięgła też moich policzków, które w tamtym momencie musiały wyglądać idiotycznie. Ja musiałam wyglądać idiotycznie. I zamiast zakończyć tą głupią próbę nawiązania rozmowy, jak kompletna wariatka ciągnęłam to dalej.
- Słuchaj, wiem, że przesadziłam… Byłam zdenerwowana. Nadal jestem. To po prostu… - przymknęłam oczy, zmuszając się do sformułowania jakiegoś sensowniejszego zdania. – Jest ciężko. Przechodzę teraz przez trudny czas, ale nawet jeśli… Nie miałam prawa zachowywać się jak suka. I wiem, że masz uczucia. Powinieneś był mnie wtedy rozszarpać. Przepraszam.
Obserwowałam, jak twardy wzrok Deidary łagodnieje. Tak naprawdę sądziłam, że w tamtym momencie zamierzał mnie wysadzić lub poderżnąć gardło. Zamiast tego podszedł bliżej, zbliżając się do mnie jak do rannego zwierzęcia, które w każdej chwili mogło uciec. Poczułam, jak moje ciało się spina. On najwyraźniej też do poczuł, bo kręcąc głową odrobinę się cofnął.
- Wiem, że masz problemy – zaczął spokojnie, wpatrując się we mnie nieodgadnionym wzrokiem. – Po prostu… Nie rozumiem cię. Nie da się ciebie rozszyfrować i to strasznie frustrujące. Jesteś jedną, wielką tajemnicą i wydaje mi się, jakby to wszystko co się dzieje w twojej głowie sprawiało ci ból – skrzywił się lekko, jakby nie mógł się pogodzić ze swoim stwierdzeniem. – Nie otworzysz się. Nic o tobie nie wiem, poza tym że jesteś uzdolnionym medykiem i twój klan już nie istnieje. Ty wiesz o mnie dużo, a ja o tobie? Zupełnie nic.
Nie mogłam z siebie wydusić ani słowa. Spoglądałam w te niesamowicie błękitne oczy, czując że mięknę. Że się poddaję. A tak nie powinno być.
Nie mogę…
- To trudne – szepnęłam, cofając się jeszcze bardziej. Zabrakło mi powietrza, a palące płuca niemal krzyczały.
Deidara przetarł twarz swoimi poranionymi dłońmi, najwyraźniej się poddając. I dobrze. Powinien był zostawić to wszystko w spokoju. Mnie. Odwrócił się, powoli zmierzając w stronę schodów. Pchana jakąś wariacką siłą, chwyciłam jego dłoń. W porównaniu do moich lodowatych rąk, jego dłoń była ciepła i niemal pocieszająca.
- Przepraszam – powtórzyłam, nie będąc w stanie wymyślić czegoś innego. Delikatnie ścisnęłam jego palce i przez kilka sekund trwaliśmy w tej pozycji, jeszcze bardziej zagubieni niż na początku naszej znajomości. W końcu, z wyczuwalnym wahaniem odsunęłam się i szybkim krokiem podbiegłam do drzwi, jakby mogły mnie uratować od tej dziwnej sytuacji.
Dopiero w zaduszonym, przyciemnionym gabinecie czujny sęp odleciał, pozostawiając po sobie nieprzyjemne ciepło.

***

Słońce.
Och, słońce świeci tak jasno, że nie mogę powtrzymać cisnącego się na moje usta uśmiechu. Mrużę oczy, starając się jak najdokładniej przyjrzeć bladoniebieskiemu niebu. Jest tak pięknie. I to mój własny, zdecydowany sen.
                Przechadzam się po miękkiej, muskającej moje nagie stopy trawie, podziwiając piękno otaczającej mnie fantazji. Gdzieś niedaleko płynie rzeka, ptaki śpiewają, a lekki wietrzyk kołysze barwnymi kwiatami i gałęziami młodych drzew. Wdycham czyste, relaksujące powietrze i opadam na ziemię.
                Cudownie.
                Bawię się gładkim materiałem sukienki, która ani trochę nie krępuje moich ruchów. Na rękach nie widać tez ciężkich bransolet, a mojej szyi nie oplata surowy łańcuch. Tak mogłabym żyć na co dzień.
                - Wspaniale, prawda? – powoli odwracam głowę, zauważając obok siebie nieznajomą postać.
                Piękna kobieta ma na sobie zieloną sukienkę z podobnego materiału, a jej długie, ciemne włosy opadają na szczupłe ramiona. Kiedy się uśmiecha, jej oczy przekształcają się w szparki, a w lewym policzku pojawia się dołeczek. Marszczę brwi, a po chwili moje oczy wyrażają czyste zdumienie.
                - Mama – odzywam się cicho, słuchając perlistego śmiechu matki. Na ten dźwięk moje serce zaczyna puchnąć.
                - Wydajesz się zaskoczona – wzdycha, najwyraźniej zmęczona. Powoli odgarnia niesforny kosmyk moich włosów za ucho, a ja cieszę się tym dotykiem. – Dobrze cię widzieć, kochanie.
                Uśmiecham się delikatnie, z całej siły modląc się, żeby nie wybuchnąć płaczem. Chcę zapytać, dowiedzieć się paru istotnych rzeczy, ale w tej samej chwili zauważam jeszcze jedną, biegnącą w naszą stronę istotkę.
                - Kaori – krzyczę, a moja drobna siostrzyczka rzuca się na mnie, zanosząc się uroczym śmiechem. Z przejęciem wplątuje w moje włosy drobne kwiatki. Jej malutkie palce wykonują pracę niezwykle profesjonalnie.
                - Dobrze znowu być razem – szepcze matka, ściskając moją dłoń. W miarę możliwości kiwam głową, ale przestaj, gdy młodsza siostra wydaje dźwięk oburzenia, kiedy kilka kwiatków gubi się w trawie.
                Wzruszam bezradnie ramionami. Chcę ją przytulić, wyściskać do utraty tchu, ale w tej samej chwili z ziemi wyrywa się czarny korzeń i brutalnie zaciska się na szyi dziecka. Krzyk matki zagłusza trzask piorunów, a silny wiatr szarpie naszymi sukienkami. Spoglądam w niebo, zauważając zbliżający się chaos.
                W naszą stronę zbliża się wielka fala ognia, zbierająca ze sobą okoliczne lasy i wzgórza. Trawa zamienia się w błoto, które z łatwością klei się do moich stóp, a ja wydaję z siebie jęk bólu. Moja matka biegnie w stronę Kaori, ale korzeń jest szybszy.
                Sekunda.
                Może dwie.
                Ogień trawi młode, drobne ciało dziewczynki, a jej przeraźliwe wrzaski wstrząsają całym moim ciałem. Łzy zalewają lodowate policzki.
                - Nieeee! – matka patrzy, jak jej dziecko umiera. Kobieta pada na ziemię. Następny korzeń zmusza ją do otworzenia krwawiących ust, z drugiej strony stanowczo przyciskając ją do brudnej ziemi. Szarpię się i piszczę, widząc jak do ust matki wsypywane są prochy jej własnego dziecka.
                Nie mogę na to patrzeć. Zamykam oczy, ale coś zmusza mnie, żebym patrzyła. Patrzyła jak kobieta krztusi się ciałem Kaori, a w jej oczach pozostają tylko białka. Gapi się na mnie, krzycząc, resztkami połamanych zębów przeżuwając popiół. Do moich uszu dochodzi dźwięk łamanych kości.
                Chrzęst.
                Podmuch wiatru i buchający ogień.
                Czerwone macki i śmiech.
                Krzyk umierającej matki i spalonego dziecka.

                Spadając na zimną podłogę, momentalnie zwróciłam całą kolację. Krztusząc się, chwytając za gardło próbowałam opanować głęboki, rozrywający moje serce szloch. Wydawałam dźwięki jak bestia, wymiotując bez końca i płacząc jak małe dziecko.
                Po paru dobrych minutach zadrżałam gwałtownie, na miękkich nogach cofając się w stronę łazienki. Wpadłam do środka jak szalona, od razu zahaczając o zapełnioną półkę, tym samym zrzucając całą jej zawartość na podłogę. Parę szklanych buteleczek rozbiło się z hukiem.
                Nie mogłam oddychać. Z całych sił walczyłam o płytkie oddechy, o pracę płuc i wydarcie z głowy obrzydliwych obrazów. Jak małe, nieporadne i beznadziejne dziecko doczołgałam się do kąta, chowając twarz w dłoniach. Swoimi łzami moczyłam ubrudzoną wymiocinami koszulkę, bezsilnie wołając Rimo.
                Dopiero w tamtej chwili zrozumiałam Sasoriego. Jednak nie chciałam korzystać. Chciałam stać się martwą, pustą lalką, zapominając o bólu, który towarzyszył 
mi przez kilka następnych, przepłakanych godzin.
___________________________________
Troszkę się męczyłam z tym rozdziałem.
Mam nadzieję, że aż tak tego nie widać. Tak naprawdę jestem w miarę zadowolona z ostatniej sceny, przy której łatwo mi było sobie to wszystko wyobrazić. Hm, chyba wymyślanie takich miłych rzeczy idzie mi najłatwiej.
Dużo teraz nauki, oj dużo. Będę się starała dodawać rozdziały, ale bardzo możliwe są takie przerwy między rozdziałami jak właśnie ta.
Ach, i zapraszam Was serdecznie na mojego drugiego bloga. Może Wam się spodoba c:
Pozdrawiam! 

14 komentarzy:

  1. Ech w końcu się doczekałam :) szkoda że tak mało Deia ale na pocieszenie był chociaż Sasori :) Przyzwyczaiłam się że dodajesz rozdziały szybko i regularnie a tu taka niespodzianka :/ No ale rozumiem Cię sama mam teraz dużo nauki :( no ale czekam na następny w każdym razie i pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko jest teraz skupić się na pisaniu, ale będę się starać c:
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej skarbie :D naprawdę nie widać twojego zmęczenia, rozdział tak dobry jak zawsze, czyli bardzo *.*
    Zacznę od końca, bo strasznie zaskoczył mnie nowy koszmar Kity. Już myślałam, że wszystko spoko, fajny sen, taka sielanka i naprawdę czuć było tą błogość.. a potem bum! i kolejna masakra. Nie powiem, bardzo obrazowo opisana cała ta sytuacja, matka zjadająca prochy własnego dziecka.. ach ten Zły to ma wyobraźnię xD
    Traalalalalalala wreszcie pogodziła się z Deiem! ♥ to było urocze
    Lubię to, że chyba w każdym rozdziale poświęcasz kawałek na bliższe przedstawienie któregoś z członków, teraz padło na Sasoriego i naprawdę strasznie podobał mi się fragment z jego udziałem no i jak zwykle trafne i interesujące przemyślenia Kity.
    Ach Rimo, taki tam potrafiący pisać kot xD chociaż nie powiem, treść listu intrygująca.
    No i znowu taka.. dołująca końcówka ;__;

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No witam, witam. Strasznie mi miło gdy czytam coś takiego, dziękuję :*
      Coś za długo trwała ta sielanka, bo aż rozdział, a Zły zaczął się nudzić ;_; Chociaż to zapewne tylko mała część tego, co potrafi.
      No co jak co, ale nie potrafię przeciągać kłótni w nieskończoność *-* Zwłaszcza, że mam wobec nich palny, so...
      Będę się starała poświęcić trochę czasu każdemu z Akatsuki, nie chcę nikogo z nich zaniedbać ;c
      Takie tam kocie zdolności, zawsze spoko.
      Pozdrawiam ;3

      Usuń
  3. Omg co tak mało Kisame?! @.@ Chcemy więcej Kisame!

    Zły się nudzi, a ja nadal się boję, ta scena z prochami trochę mnie dobiła, ale to dobrze xD Kocham twoje opowiadanie i ciekawe co będzie z Deidarą niech mają dziecko! *.* takie małe i ładne sam raz na jeden raz! W sensie zjeść je czy coś... Hannibala się za dużo naoglądałam... Wybacz!

    Też chcę tak pisać jak ty! XD kocham cię i pozdrawiam!

    Ps. U mnie na dniach nowy rozdział na wywiadzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, jaki pozytywny komentarz! :D
      Kisame będzie, nie martw się Nami, specjalnie dla ciebie go jeszcze bardziej rozwinę :3
      Chyba zaczynam nie ogarniać... Deidara, dziecko, hannibal? Może zmienię przebieg opowiadania XD
      Haha, dzięki wielkie, też cię kocham! Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Wciągnęłam się jakoś tak bardzo, dziękuje ci za tą odrealnioną chwilę którą mi zapewniłaś nowym rozdziałem :p
    Deidara, deidara... a kij tam z nim XD Ten specyficzny dialog który przeprowadziła z Sasorim podobał mi się chyba najbardziej, kolejny raz świetnie udało ci się oddać oryginalny charakter postaci ^^
    Jestem ciekawa na czym polega to całe wezwanie Rimo przez szefów. Pięć dni hymm? Ciekawe jakie wiadomości przyniesie...
    Wyłapałam jeden błąd 'skwitowanych beznamiętnym włosem ciemnoskórego.' tam miało być głosem prawda?
    No i sama końcówka też wymiata, sprawiłaś że wyobraziłam sobie to wszystko bardzo dokładnie, i mi też zrobiło się nie dobrze :( Poza tym to niepokojące że sny znowu powróciły. Kita znowu została zepchnięta na siedzenie pasażera a Zły chwycił za stery. Kiedyś w końcu się od tego uwolni prawda?
    Pozdrawiam i czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie się cieszę, że opowiadanie potrafi wciągać i jakoś umilać czas.
      Sasori to taki specyficzny człowiek (lub lalka, sama już nie wiem), więc jego chyba obawiałam się najbardziej. Tym bardziej się raduję, że wyszło nieźle :D
      Włosem... chyba miało być wzrokiem, będę musiała jeszcze raz sprawdzić. Uhuh, zrobiło ci się niedobrze, jakkolwiek paskudnie to zabrzmi, cieszę się niezmiernie, że udało mi się wzbudzić odruch wymiotny XD
      Dziękuję i pozdrawiam! c:

      Usuń
  5. Twoje opowiadanie zawładnęło mną jak narkotyk. Dosłownie. Przeczytałam wszystkie rozdziały w rekordowym czasie chłonąc każde słowo jak gąbka wodę. Dziękuję Ci. Ten Ten blog jest jednym z niewielu, które tak miło się czyta i na pewno niecierpliwie będę czekać na następne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za takie niewiarygodnie miłe słowa - nie sądziłam, że ktoś tak bardzo polubi to opowiadanie, ale to motywuje mnie do dalszego pisania.
      Dziękuję i pozdrawiam! :3

      Usuń
  6. Rany boskie przepraszam za to opóźnienie, przeczytałam notkę w ten sam dzień co dodałaś, ale komentarz był ciągle i ciągle odkładany na potem, ale się ogarnęłam :D w miarę, bo straszne katusze przechodzę, jak każda kobieta co miesiąc xD strasznie dużo opisów w tym rozdziale, chciałabym tak pisać, bo moja twórczość z 80% składa się z dialogów :P no, ale staram się xD
    Kita zaczyna się udomawiać w siedzibie przestępców :P znaczy bardzo ich obserwuje i stara się dostosować do ich dnia – nie wchodzić w drogę czy coś xD a Rimo się udał na swawolę xD nie no, wiem, że to dosyć poważna sprawa i robi to by nie miała kłopotów, dlatego nie bardzo mi się podoba jak ona o nim myśli, jk go czasem traktuje… taka niewdzięcznica trochę :/
    Wątku z Sasorim (♥) prawdę mówiąc to nie za bardzo go zrozumiałam, niby ze sobą rozmawiali, a to tak jakby mówili do siebie :P albo to jakiś szyfr, którego nie ogarniam xD nie wiem czytam ten fragment kilka razy i dalej nie wiem co o nim sądzić w kontekście fabularnym… no, a Sasoriego fajnie wykreowałaś :D sam sex <33 xD
    Cieszę się, że wyjaśniła sobie wszystko z Deiem, to było silniejsze od niej, w końcu jak można oprzeć się blondynowi? :D podobała mi się ta scena między nimi, gdy powiedział o co miał do niej pretensje do tego jej przepraszam <3 normalnie gdyby twój blog był filmem to bym się zapiszczała na amen xD
    Och, nadal nękają ją senne koszmary? Czyżby nagły brak kontroli nią ogarnął? Ciekawe jaka jest tego przyczyna :/
    Okej, wiem, że komentarz jest do bani, przepraszam następnym razem się poprawię ;)
    Życzę dużo weny ^^ Trzymaj się ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro masz TE katusze, to wybaczam! Jako kobieta wykazuję zrozumienie i się nie obrażam. No XD Naprawdę tak dużo opisów? Właśnie coś ostatnio mi się wydawało, że jest ich coraz mniej i mniej, no i zaczęłam się martwić. Starasz się lepiej ode mnie i widać efekty :D
      Też bym nie chciała wchodzić w drogę Akatsuki (co innego, gdyby chcieli żebym to robiła :D). Kita jest raczej strasznie humorzasta, no wiesz, nie każdy lubi być zabijanym co noc :c No ale niewdzięczna jest, racja.
      Bo wiesz, Sasori zawsze wydawał mi się takim dziwnym stworzeniem, takim niezrozumianym przez resztę. Strasznie mi trudno oddać jego charakter, bo jest chyba najbardziej złożony. No ale Sasori to Sasori, sam seks jak to ujęłaś *-*
      Hahah, lepiej piszczeć przy kompie niż przy telewizorze :D Przynajmniej tak myślę...
      Dzięki i pozdrawiam c:

      Usuń
    2. Końcówka rzeczywiście najlepsza - idealne uwieńczenie rozdziału. Naprawdę podziwiam Twoją umiejętność wykreowania sobie takiej sytuacji. A i sam fakt, że koszmary powróciły, jest dość zaskakujący. Ciekawa jestem, co takiego się zmieniło. Ale reszta rozdziału również jest bardzo udana. Dobrze, że Kita pogodziła się z Deidarą, choć nie powiem, że najbardziej kocham te jego szalone odpały. A i Sasoriego uwielbiam, no i przedstawiłaś go w taki sposób, że ach i ech... tylko czekać, aż i on wystawi pazurki i zrobi komuś krzywdę. To, co także mi się podoba to zwracanie się do niego per "pan Sasori". Tak po naszemu, a jednak to dość niespotykane. Aż chce się czytać dalej!
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Takie sceny pisze mi się najlepiej, to muszę przyznać :D Deidara to Deidara - zawsze zostanie w nim coś z szaleńca. Będę musiała się dłużej zastanowić jak rozwinąć tą jego skomplikowaną naturę... Pan Sasori, zawsze mi się wydawało, że to do niego mają najwięcej szacunku.
      Pozdrawiam :3

      Usuń