sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 10
Utracona kontrola

         - Nienawidzę czwartków – stwierdził Kisame z niezadowoleniem, gdy tydzień później siedzieliśmy w salonie.
         Po całych siedmiu dniach upału gwałtowna ulewa miło nas zaskoczyła. Cóż, może nie Hidana, który powracając z misji wyglądał jak wrak człowieka. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktokolwiek wyśpiewał tyle przekleństw na jednym oddechu.
         Niechętnie oderwałam wzrok od spływających po oknie kropel deszczu i zerknęłam na Hoshigakiego. Siedząc na o wiele za małym jak dla niego krześle, żałośnie pochylał się nad rozłożonym zwojem ukradkiem popijając jakiś dziwny napój. Wnioskując po dziwnym zapachu i tym, że Kisame nie potrafił złożyć dłuższego zdania był to zapewne alkohol. Mocny.
         - Zmienisz zdanie gdy ci przypomnę, że za niecały tydzień otrzymasz wypłatę – mruknął rozłożony na kanapie Deidara, nawet nie otwierając oczu. – Chociaż znając twoją rozrzutność, po dwóch dniach będziesz narzekał na brak kasy.
         Kisame potrząsnął głową, wyciągając w jego stronę palec. Jeżeli można pomylić Deidarę ze stojącym w kącie kwiatkiem, oczywiście. Ciekawe co będzie miał do powiedzenia Lider, gdy zobaczy niebieskiego w takim stanie.
         - Nie pyskuj, nicponiu – uśmiechnął się dumnie, najwyraźniej zadowolony ze swojego bogatego słownictwa. W odpowiedzi usłyszał kpiący śmiech blondyna.
         Artysta powoli wracał do zdrowia, a Lider najwyraźniej postanowił dać mu trochę dni wolnego. Dzięki temu podczas nieobecności Kisame czy Temko, która – ku mojemu zdziwieniu – wyruszała na misje o wiele częściej niż inni członkowie Brzasku, miałam z kim pogadać i spędzić czas. Partnerem Deidary okazał się Sasori, którego chłopak nazywał Mistrzem. Gdy zapytałam dlaczego darzy go takim szacunkiem, blondyn tylko wzruszył ramionami i wymamrotał coś, co brzmiało jak: „z przyzwyczajenia”.
          Przeciągnęłam się leniwie, a leżący na moich nogach Rimo mruknął z niezadowoleniem. Ciężkie bydle, o ile kiedyś bez problemu mieścił się na moich kolanach, teraz bez wahania fundował mi obolałe mięśnie.
         - Księżniczko – Hoshigaki odsunął od siebie pustą butelkę, która przeturlała się na drugi koniec stołu. – Co to za skaza na twoim policzku?
         Instynktownie dotknęłam blizny, o której szczerze mówiąc zdążyłam już zapomnieć. Z rozbawieniem zauważyłam, że Rimo i Deidara przypatrują mi się z równą intensywnością co pijany Kisame. Wzruszyłam ramionami.
         - Skutek pójścia z wami na misję – odparłam śmiertelnie poważnie. – Już nie popełnię takiego błędu.
         W oczach rekina dostrzegłam dziwny błysk.
         - Cholera, przecież miałem załatwić nam walkę! Skoro masz już swój mały sztylecik…
         - W twoim stanie walka raczej nie potrwa długo – zauważył Deidara, a ja nie mogłam powstrzymać się od parsknięcia śmiechem na widok urażonej miny Kisame. – Głodna?
         Pokiwałam głową, z trudem odsuwając śpiącego kota, który po chwili wygodnie ułożył się w fotelu. Ignorując bełkoczącego Kisame, udaliśmy się w kierunku kuchni. Moje serce boleśnie stanęło, a potem ruszyło ze zdwojoną prędkością, kiedy nagle w progu pojawił się Itachi.
          - Przepraszam, że przeszkadzam – odezwał się, zwracając na siebie uwagę Rimo i o dziwno nieco trzeźwiejszego partnera.
         Przez krótką chwilę mierzyli się z Deidarą zimnymi spojrzeniami. Napięcie panujące między tą dwójką zaczynało mnie niemal dusić, a nienawistne spojrzenie blondyna jeszcze bardziej potęgowało to nieprzyjemne uczucie. Czar prysł, kiedy wzrok Uchihy skupił się na mnie.
         - Czy mógłbym cię prosić na krótką chwilę? – zapytał, najwyraźniej zbijając z tropu wszystkich obecnych w pomieszczeniu.
         Westchnęłam ciężko, niepewnie zerkając na Deidarę. Przyglądał się Itachiemu ze zmarszczonym czołem. Kiedy na mnie spojrzał, rzuciłam mu uspokajający uśmiech.
         - Przekąszę coś później – wzruszyłam bezradnie ramionami, ruszając za odchodzącym Uchihą. Żeby utrzymać jego tempo musiałam niemal biec.
         W ciszy przemierzaliśmy korytarze siedziby. Straciłam rachubę licząc ile razy wchodziliśmy po schodach, ale było to jedno z ostatnich pięter. W końcu Itachi zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami i naciskając klamkę, niemal niezauważalnym ruchem głowy zaprosił mnie do środka. Dżentelmen.
         Uświadomienie sobie, że spodziewałam się ciemnego, zakurzonego pomieszczenia sprowokowało niewinne parsknięcie śmiechem. Uchiha nie zauważył, albo nie skomentował mojej reakcji. Pokój wyglądał bardzo podobnie do mojego – pościelone łóżko, otworzona szafa z której wystawał jakiś czarny materiał, zaświecona lampka stojąca na zapełnionej książkami komodzie. Do ściany pod oknem zasłoniętym ciemnozieloną zasłoną przysunięto ciemnobrązowe biurko, a na parapecie dostrzegłam zaniedbaną roślinkę.
         Drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Dopóki mężczyzna nie zabrał głosu, słychać było jedynie uderzające o szybę krople deszczu. Uchiha przysiadł na łóżku, a ja nerwowo przystawałam z nogi na nogę.
         - Więc?
         - Przypominam o umowie – oznajmił cicho, aktywując swojego sharingana. – Czy byłabyś w stanie zacząć w tej chwili?
         Cień irytacji przebrnął przez mój umysł. Jak mogłam teraz odmówić?
         - Dobrze – odparłam równie cicho, powoli do niego podchodząc. – Połóż się i rozluźnij.
         Na twarzy Itachiego widać było jedynie skupienie, zero wahania. Przymknął oczy, a ja zdecydowałam dać mu krótką chwilę. Spojrzałam na swoje dłonie. Musiałam zrobić to tak, aby chakry starczyło jeszcze dla Konan. Przecież to ona była tutaj najważniejsza.
         - Nie musisz dzisiaj zużywać dużo – spojrzałam na niego zaskoczona. Nawet nie otworzył oczu. – Dobrze wiem, że musisz pomóc partnerce Lidera. Chciałbym tylko wiedzieć, jak ty to widzisz.
         Skinęłam głową choć wiedziałam, że Uchiha mnie nie widzi. Podchodząc do łóżka, przysiadłam na skraju podkurczając prawą nogę. Zaczerpnęłam kilka głębszych wdechów czując, jak z każdym kolejnym moje ciało coraz bardziej się rozluźnia.
         - Gotowy? – mały ruch głowy Itachiego całkowicie mi wystarczył. Wyciągnęłam przez siebie ręce, a moje palce znalazły się niebezpiecznie blisko jego powiek.
         - Otwórz oczy.
         Szkarłatne tęczówki patrzyły w sufit, kiedy moja chakra łagodnie zdobywała niezbędne informacje. Dzięki tak dziwnemu połączeniu mogłam odczuwać jego ból. Te wszystkie lata nadużywania tak potężnej techniki niemal całkowicie zniszczyły jego wzrok. Jakim cudem jeszcze nie oślepł?
         - Możesz poczuć ostry ból, ale po paru sekundach zniknie – czekałam, aż kiwnie głową. Gdy to zrobił wzięłam się do pracy.
         Tak jak się spodziewałam Itachi drgnął gwałtownie, ale po chwili znów był tym samym lodowatym posągiem. Zauważyłam jak powoli, powolutku jego ciało się rozluźnia, najwyraźniej czując ulgę, której dawno nie doświadczył.
         Cierpliwie czekałam aż odpocznie po półgodzinnym leczeniu. Gdy ponowie otworzył oczy i usiadł byłam gotowa do rozmowy.
         - Wszystkie operacje i zabiegi oczu są szczególnie trudne – z uwagą obserwowałam rozciągającą się we wszystkie strony ulewę. – Oczy są wyjątkowo wrażliwe, więc medycy rzadko podejmują się takich prób, a szczególnie jeśli stawką jest utrata takiej techniki jak sharingan.
         Westchnęłam ciężko i z powagą spojrzałam na jego twarz. Przyglądał mi się z zaciekawieniem.
         - Mogę spróbować. Nie jestem jednak cudotwórcą, więc twoje oczy nie pozostaną zdrowe do końca życia. Zasięg, który mnie ogranicza to najwyżej dziesięć do czternastu lat. Później znów zaczną się problemy. Jak już wspominałam, każdy zabieg to ryzyko. Nie gwarantuję ci stuprocentowego sukcesu. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale mogę spróbować. Decyzja należy do ciebie.
         Uchiha nie przestawał mi się przyglądać, a ja czułam się coraz bardziej oblężona. Nawet jeśli nie uaktywnił sharingana to i tak miałam wrażenie, że zaraz spotkam się z karuzelą swojej przeszłości.
         - Zgadzam się.
         Wypuściłam powietrze dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że wstrzymywałam oddech przez dobre piętnaście sekund. Moje serce boleśnie obijało się o żebra.
         - Będę wpadać trzy razy w tygodniu, trzeba zacząć powoli bo twoje oczy nie są przyzwyczajone do mojej chakry.
         Bez zbędnych słów podniosłam się na swoje obolałe nogi i ruszyłam w kierunku drzwi. Jak miałam znaleźć drogę powrotną?
         - Kita – odwróciłam się w jego stronę, z ręką zamarłą na lodowatej klamce. – Ja też pamiętam o mojej części umowy.
         Porozumiewawczo uniosłam kącik ust tylko po to, aby za chwilę zniknąć za drzwiami. W samotności powitała mnie dziwna ulga, a ja zadałam sobie pytanie: czy kiedykolwiek będę umiała zachować się w jego obecności normalnie?

***
         Dwie godziny spędzone w kompletnej ciszy uświadomiły mi, jak bardzo przyzwyczaiłam się do nieustannie jazgoczącej Nanase. Zerknęłam na chowające się za pobliskimi wzgórzami złociste słońce. Czyżby Pain postanowił się jej pozbyć?
         Kobieta nie robiła nic innego prócz bezczynnego snucia się po korytarzu, czy zawracania mi głowy opowiastkami o wnuczkach. Najwidoczniej zachowała resztki wspomnień.
         Sięgnęłam po stojący na stoliku słoik z maścią. Przez ostatni tydzień stan Konan niemal niezauważalnie się poprawił, ale wszystko wskazywało na to, że do końca leczenia czeka zarówno nas obie długa droga.
         Lider zaczął mi ufać, a przynajmniej przestał składać mi niezapowiedziane wizyty co piętnaście minut. Nie winiłam go. Konan była prawdopodobnie ostatnią osobą, o którą tak naprawdę dbał.
         Szybkim ruchem ściągnęłam obejmującą mój lewy nadgarstek gumkę i związałam włosy. Zmęczenie powoli zaczęło mnie dopadać.
         Odgarniając opadający na brzuch kobiety koc, poczułam mocny chwyt krępujący moje ruchy. Zimne mrowienie u koniuszków palców zmieniło się w potężny dreszcz, który w sekundę przeszył każdą część mojego ciała. Musiałam przygryźć wargę, aby nie krzyknąć.
         - Pomóż mi! – ochrypły głos próbujący na nowo swoich sił, powtórzył się w mojej głowie niczym nieznośne echo. Szeroko otwarte bursztynowe oczy spotkały moje zielone.
         Tkwiłyśmy w tej pozycji przez długość jednego uderzenia serca. Konan wyglądała jak przerażone zwierzę, które nie do końca wiedziało czy powinno atakować, czy raczej uciekać. Delikatnie dotknęłam jej zimnej dłoni, powoli odrywając ją od mojego nadgarstka. Siniak na pewno będzie idealną pamiątką.
         - Wszystko w porządku, jesteś bezpieczna – tłumaczyłam łagodnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Znajdujemy się w bazie Akatsuki. Przypominasz sobie tą organizację?
         Kobieta wydała się odrobinę bardziej rozluźniona, gdy wspomniałam o organizacji. Niepewnie pokiwała głową.
         - Czy pamiętasz co się stało? – moje serce powoli się uspokajało, wracając do swojego normalnego rytmu.
         Konan przez dłuższą chwilę wpatrywała się w swoje dłonie, najwyraźniej próbując przypomnieć sobie wydarzenia sprzed paru miesięcy.
         - Zostaliśmy zaatakowani – mruknęła w końcu, a jej głos brzmiał pewniej, dojrzalej. – Byliśmy na misji, ja i Pain… Czy z nim wszystko w porządku?
         Skinęłam głową, na co niebiesko włosa odetchnęła z ulgą. Nie minęła sekunda, a znów podarowała mi podejrzliwe spojrzenie.
         - Kim jesteś?
         Moje usta wykrzywił mały, pocieszający uśmiech. Powoli się wyprostowałam, czując uciążliwy ból karku.
         - Byłaś w śpiączce przez kilka miesięcy, a ja od niedawna próbuję ci pomóc – nie bardzo wiedziałam co powiedzieć w takiej sytuacji.
         Konan spojrzała na mnie z szokiem wymalowanym na jej porcelanowej twarzy.
         - W śpiączce?
         Wzruszyłam ramionami.
         - Cóż, można to tak nazwać – zmarszczyłam brwi, nagle martwiąc się o swoją pacjentkę. – Jak się czujesz? Czy coś cię boli?
         Wstrzymała oddech, dotykając swojej szyi. Przeciągnęła się leniwie, co chwilę mrugając oczami.
         - Czuję lekkie zawroty głowy i jestem trochę obolała – wyjaśniła niechętnie, tak jakby nienawidziła się na cokolwiek skarżyć.
         Westchnęłam cicho widząc, że mimowolnie zamyka oczy. Jej ciało musiało być wykończone chorobą, która jeszcze na pewno nie ustąpiła. Powoli podniosłam się na nogi.
         - Powiadomię Lidera, że się obudziłaś. Powinnaś się przespać, jeśli coś będzie się działo wrócę jak najszybciej – zatrzymałam się w drzwiach, przyglądając się jak głowa Konan opada na poduszkę. – Wpadnę jutro rano i wszystko ci wyjaśnię. Na razie odpoczywaj.
         Skinęła lekko głową, ale zaledwie sekundę później zmorzył ją sen. Wyczerpana i oszołomiona ruszyłam w stronę gabinetu Lidera.

***
         Odłożywszy ubrania do szafy, wyciągnęłam z niej ciepły sweter i westchnęłam ciężko. Mój brzuch domagał się chwili uwagi, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Przysiadłam na krótką chwilę obok śpiącego Rimo, który gwałtownie podniósł głowę zaalarmowany czyjąś obecnością.
         - A, to ty – mruknął, a jego spojrzenie złagodniało. – Czego chciał Itachi?
         Machnęłam lekceważąco ręką, za wszelką cenę chcąc uniknąć tej rozmowy.
         - Nie mam siły o tym dzisiaj rozmawiać – widząc jego zdezorientowane spojrzenie, uśmiechnęłam się blado. – Jutro ci wszystko wyjaśnię.
         Wyburczał coś niezrozumiałego, przewracając się na plecy.
         - A więc to twoja praca? – prychnęłam zaczepnie. – Jedzenie, spanie, wkurzanie członków organizacji, jeszcze więcej spania?
         Posłał mi złośliwe spojrzenie.
         - Muszę jeszcze wytrzymywać z tobą.
         Szarpnęłam jego ogon, na co syknął groźnie. Pokręciłam głową z politowaniem.
         - Idę coś zjeść – z ociąganiem podeszłam do drzwi.
         - Przynieś mi coś, błagam! – miauknął żałośnie.
         - Zapomnij – odparłam, zamykając za sobą drzwi i zostawiając przeklinającego Rimo samego.
        
***

Zegar wiszący w korytarzu dwa piętra niżej wybił dziewiątą tak głośno, że aż się skrzywiłam. Irytujący dźwięk powtórzył się w mojej głowie jeszcze dwanaście razy, a zaledwie sekundę później usłyszałam odległe przekleństwa Hidana i tłumiony pisk Tobiego. Widząc zbliżające się drzwi kuchni, przyśpieszyłam kroku. Ponowne spotkanie z Jashinistą nie byłoby najprzyjemniejszym zakończenie dnia.
W progu powitał mnie gwałtowny powiew wiatru. Skuliłam palce u stóp, ale zamiast przesiąkniętych zimnem płyt poczułam trawę. Spojrzałam w dół. Trawę?
Wzgórze wydało mi się większe niż ostatnim razem, a przynajmniej na tyle, aby doskonale obserwować pałający życiem niewielki dom.
- Błagam, nie… - głos wydobywający się z moich ust brzmiał piskliwie, żałośnie.
Gdzieś głęboko moja podświadomość rzucała we mnie przekleństwami, walczyła i wiła się żeby uzyskać ponowną kontrolę. Koszmar uciszył ją dopiero, kiedy w krzakach nieopodal rozległ się dźwięk łamanych gałęzi.
         Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w drobną dziewczynkę, kroczącą przed siebie z dziwnie zamglonym wzrokiem. Jej zielone oczy spojrzały na wyjątkowo ogromny, dominujący na niebie księżyc. Odgarnęła z twarzy ciemne kosmyki włosów i jak maszyna zaczęła sztywno schodzić ze wzgórza.
         Resztki rozumu szarpały się w moich myślach, wysyłając chaotyczne sygnały.
         „ Nie idź!”
         „Stój!”
         „Przestań!”
         „Wracaj, wracaj zanim to znów cię dopadnie!”
         Moje ciało odgrodziło się mocnym murem, skutecznie zablokowując się od wszystkiego wokół. Serce podeszło mi do gardła, ale nogi kazały iść za dzieckiem.
         Promienie księżyca padały na trawę, tworząc dla nas prowadzącą do zgubienia drogę. Maszerowałyśmy w jednym rytmie. Ona – dwa metry przede mną, z tak bardzo znajomym kamiennym wyrazem twarzy i pustych, dziecięcych oczach. Ja – trzęsąc się z wściekłości i rozpaczy, piszcząc jak zranione, bezsilne zwierzę.
         Chwila przedłużyła się w wieczność, kiedy podeszłyśmy do drewnianych drzwi. Metaliczny posmak krwi wybudził mnie z odrętwienia. Uwolniłam zaciśniętą między zębami wargę, z niesmakiem oblizując ją suchym językiem.
         Nie mogłam nic zrobić, tylko patrzeć jak dziewczynka wchodzi do środka. Nie mogłam nic zrobić, tylko słuchać jak w domu rozbrzmiewają bolesne jęki, krzyki, odgłosy błagań. Gdzieś w środku płakało dziecko, ale uciszyło się gdy ostrze zatopiło się w czyimś ciele.
         - Błagam, błagam, błagam… - powtarzałam jak mantrę, niemal krztusząc się obrzydzeniem.
         Po dziesięciu minutach wszystko ucichło. W oddali huczała sowa, wiatr poruszył gałęziami drzew, a kilka płochliwych zwierząt rzuciło się w stronę zarośli.
         Pchnęłam ciężko drzwi, czując znajomy zapach śmierci. Uderzył we mnie z taką siłą, że nieznośna wilgoć zaczęła spływać po moich policzkach. Mijałam trupy – mężczyzn z poderżniętymi gardłami, powieszone kobiety, przecięte na pół dzieci. Niektórzy nie mieli oczu, odcięte ręce były dokładnie uporządkowane na stole, a parę głów zwisało z sufitu niczym lampy.
         - Mamusiu…? – zdezorientowane dziecko otworzyło przytomne już zielone oczy i ze strachem spojrzało na zakrwawione ręce. – Mamo!
         Z płaczem szukała ciała kobiety, które leżało w progu tylnego wejścia. Szeroko otwarte ramiona nie objęły łkającej dziewczynki, która rozpaczliwie przytuliła się do głuchej piersi matki.
         - Błagam, obudź się – szarpnęła nią wściekle, wyżywając na niej swój ból. – Obiecałaś, obiecałaś że nic złego się nie stanie! Miałaś mnie nie zostawiać, obiecałaś! Błagam, otwórz oczy mamusiu… Nie żartujcie sobie, przepraszam… Dl-dlaczego mi to robicie?! Błagam, błagam…
         Słowa plątały się tworząc żałosny ryk, a ja poczułam jak jej szalejąco bijące serce rozerwało się na pół. Upadłam na kolana, odsuwając od siebie martwe ciała. Powtarzając te same słowa co małe dziecko, drżącymi rękoma objęłam swoje trzęsące się ciało. Nagle wszyscy zmarli zaczęli krzyczeć, wić się w konwulsjach, a z poruszających się ust wydobyła się czarna ciecz. Wspomnienia mieszały się z bujdami, szarpnęłam swoje włosy i krzyknęłam z całych sił.
         - Kita, Kita do cholery! – coś mną potrząsnęło. Pisnęłam w sprzeciwie, czując zimno płyt.
         Błyszczące błękitne oczy były ostatnim co zobaczyłam, zanim ogarnęła mnie kojąca ciemność. 
________________
I znów to samo zaskoczenie - nowy rozdział po ośmiu dniach :3 Kita jeszcze musi się pomęczyć tak do... końca opowiadania? Czekam na Wasze opinie i wrażenia po rozdziale.
Pozdrawiam cieplutko!

10 komentarzy:

  1. Raaany . Jesteś niesamowita :) ten rozdział jak w sumie każdy był genialny ;) Muzyka świetnie pasuje do ostatniej części , w ogóle to zachowanie przy Itachim jest takie no wiesz idealne :D Ech ale słodzę ,ale należy Ci się bo wyszło super <3
    Pozdrawiam i czekam na next ! :*
    ~Tamara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, dziękuję bardzo :3 Cieszę się, że się podoba i mam nadzieję, że następne rozdziały nie okażą się gorsze.
      Również pozdrawiam ;*

      Usuń
  2. Zaintrygowałaś mnie xD Dawno mnie nikt tak bardzo zainteresował, na pewno będę czekała na kolejny rozdział! Mój Kisame taki nawalony! Oj nie ładnie, nie ładnie.

    PS.
    U mnie nowy rozdział xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uu, nowa czytelniczka! Dziękuję bardzo c:
      Haha, Kisame musi jakoś odreagować, a jako że raczej nie może zabijać współlokatorów...

      Usuń
  3. Hej skarbie, rozwijasz się widzę :D taki krótki czas oczekiwania? Taki boski rozdział? Takie moje haniebne spóźnienie? ;__;
    Na początku rozdziału taka rzadko spotykana u ciebie sielanka, miła atmosfera, przekomarzanki, nicpoń, księżniczka, nawalony rekin.. a potem BUM! Zakończyłaś całkiem spektakularnie, ujawniając, że Kita w jakimś dziwnym transie wybiła swoją rodzinę.. noooooo mega ciekawe. Poproszę kolejny rozdział znowu tak szybko, albo nawet jeszcze szybciej. Masz niesamowity dar wciągania i rozbudzania ciekawości. Czasami nawet książki znanych autorów nie intrygują mnie tak, jak twoje krótkie rozdziały.
    Boska melodia dopasowana do poruszającego tekstu, ach chciałam żeby do Dei ją znalazł no i proszę :D zaczyna się ♥
    Poza tym przebudzeniem Konan mnie zaskoczyłaś, no i jak zwykle cudownie cudowny Itachi <3

    Ściskam i czekam na nową notę, pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raaaaany, dziewczyno, zawsze po twoich komentarzach cieszę się jak głupia. Nie mogę uwierzyć, że uważasz to opowiadanie za coś ciekawszego niż książki - mogę tylko podziękować ♥
      Tak, jest pięknie ładnie, a tu nagle tragedia... jak ja to kocham! Jak widzę naprawdę wielbisz romanse w tego typu opowiadaniach (ha, nie jestem jedyna :3)
      Pozdrawiam i dziękuję ;*

      Usuń
  4. Boże, jak ja nienawidzę odkładać komentowania na "później"... moje później trwa już parę dni i teraz zapomniałam już połowę tego, co chciałam powiedzieć. Moja wypowiedź może być okrojona i względnie powiem te najważniejsze rzeczy - po pierwsze, uwielbiam sposób, w jaki ukazujesz emocje, nastroje i klimat. Sytuacja z Konan wywołała u mnie jakieś zdziwienie, czułam napięcie, kiedy Kita rozmawiała z Itachim, i rozbawienie, kiedy przebywała w salonie. A największe wrażenie wywarła na mnie rozpacz na końcu. Nie wiem, co wywołało u Kity te... wspomnienia, prawda? Ale naprawdę świetnie to opisałaś. To, co jeszcze muszę powiedzieć, to to, że Kisame jest chyba głównym ubarwieniem tej historii, wielbię go! No i ciekawa jestem, co teraz będzie się działo, kiedy już Konan się obudziła. Ogólnie to jestem cholernie ciekawa ciągu dalszego, więc cieszę się, że rozdziały pojawiają się tak często.
    Pozdrawiam i życzę czasu i weny, Mukudori.
    [historie-niewyszukane.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale cię rozumiem - gdy nie zabieram się za komentowanie świeżo po przeczytaniu, wiele rzeczy wylatuje mi z głowy i niesamowicie mnie to frustruje. Cieszę się jednak, że komentujesz i mogę znów czytać tyle miłych słów c: Mogę tylko odetchnąć z ulgą, że czuć atmosferę i emocje. Aż żałuję, że nie mogę niczego zdradzić, ale cóż...
      Dziękuję i również pozdrawiam!

      Usuń
  5. Jestem xD matko, już czwarta rano :O No zdarza się xD rozdział wydaję mi się jakiś krótki, ale jest w nich tyle zajebistych rzeczy, że przymknę na to oko :)
    Kisame się upił, no ktoś musiał xD chociaż oni to chyba wolą pić w bardziej ustronnych miejscach xD Haha Deidara jaki zaczepny no szok, ale chyba z takim Kisame to chyba można, bo co mu zrobi? Nic mu nie zrobi tylko roślince w kącie xD Kita widzę już się powoli do nich wszystkich przyzwyczaja, znaczy no, widać pasuje jej to towarzystwo xD wiesz minęło dziesięć rozdziałów, a ty bardziej pokazałaś kontakty między czwórką z aka Itachi, Deidara, Kisame, Pain i zrobiłaś to tak fajnie, tak wolno pokazujesz te tworzenie relacji, że aż jestem pod wrażeniem no ;D I Itachi i Deidara się nie lubią takie to smutne :P chociaż nie, mi tam zawsze imponuje ich nienawiść do siebie ;) Kita taka załamana się wydawała jak mówiła o tych czternastu latach, a ja takie WTF XD To mało? xD zdziwiłabym się jakby Itachi powiedział coś w stylu nie, nie kali się xD no w każdym razie fajnie, że zaczęła go leczyć, może tak nieświadomie zostanie ich osobistym medykiem :P
    No i Konan odzyskała przytomność, ale chyba jeszcze Kita nie zostanie, że tak powiem, zwolniona, nie? :P w sumie to by było takie nieprofesjonalne nagle odejść xD tak mnie zastanawiają jej relacje z nią, oczywko, kobieta z kobietą zawsze się dogada, ale może Konan zdradzi jej kilka swoich sekretów, hm? D
    Cóż za koszmar o.O ja pierdziele nie chciałabym być w jej klanie sorry xD tak się dziwie czy ona czasem też nie potrzebuje się komuś wygadać? Bo jednak to jest to, że proszą ją o zainteresowanie, a sami jednak to tak w dupie trochę mają, znaczy może nie Itaś, on potrafi się zrewanżować, no ale co z tego skoro jest taki niedostępny…
    Tyle, krótki, wiem, przepraszam, spać mi się chce xD
    Lepiej późno, niż wcale xD
    Życzę duuużo weny, pozdrawiam ;) ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Czwarta rano, a ty masz siłę komentować? Podziw dziewczyno, ukłony dla ciebie! Dziwnie z tymi rozdziałami, raz wydaje mi się, że za długie a raz, że za krótkie. No nic nie poradzisz :c
    A, Kisame jako jeden ze starszych to totalna wyjebka, haha :D Dopóki jest pijany to niewiele Deidarze zrobi, najwyżej zaatakuje roślinkę :< No właśnie, Kita się za bardzo przyzwyczaja, w końcu kurde, mordercy i kryminaliści a ona sobie z nimi żartuje. To niedopuszczalne! Dzięki, cieszę się że nic nie wygląda na przyśpieszone, nie chcę z nich robić best friends forever już od pierwszych rozdziałów.
    Oj, ty już chcesz żeby ją wykorzystywali do swoich niecnych planów XD Ale niee, leczenie Konan jeszcze potrwa, w końcu jakieś cholerstwo w środku nie zniknie tak szybko. A gdyby odeszła, to zapewne wylądowałaby pod ziemią. W najlepszym wypadku.
    No wiesz, zaufałabyś mordercom i wyjawiłabyś prawdę o swoim chorym klanie? Bo ja raczej nie. Chyba XD Itaś niedostępny - żadna nowość.
    Lepiej późno niż wcale, dokładnie.
    Dziękuję i pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń