Rozdział 8
Sztuka to zdjąć
maskę mordercy
Grzmot.
Na
krwistoczerwonym niebie usłanym czarnymi jak smoła chmurami pojawia się błysk.
Zafascynowana wpatruję się w błądzący zygzak, który w dwie sekundy przecina
połowę nieba. Wraz z uderzającym we mnie wiatrem, czuję intensywny zapach
owocowej herbaty i cynamonu. Spoglądam w dół.
Przepaść.
Wystarczy
wyciągnąć rękę, a ostry koniec najwyższej skały w kształcie kolca z łatwością
dosięgnie moich palców. Ciekawe, czy dałabym radę się tutaj zabić. Wszystko by
się skończyło, czy może wciągnęliby mnie w to nawet po śmierci?
Uważnie
przyglądam się mojej kreacji. Niebieską, splamioną krwią sukienkę z ostatniego
snu zastępuje sięgająca do kostek bordowa spódnica. Czarny gorset boleśnie
zgniata mi żebra, a srebrne bransolety na nadgarstkach są tak mocno zaciśnięte,
że tracę czucie w dłoniach. Drżącymi palcami próbuję je odrobinę poluzować, ale
moje marne działania przerywa skrzeczący głos:
-
Mogłabyś łaskawie się odwrócić i usiąść z nami, jak na damę przystało?
Odwracam
się.
Długi
stół ugina się pod ciężarem śmierdzącego jedzenia, rozbitych naczyń,
zapełnionych herbatą i cholera wie czym jeszcze dzbanków, zwiędłych kwiatów w
brudnych wazonach i milionami innych pierdół. Widzę sześć krzeseł, w tym trzy
zajęte. Jedno zapewne czeka na mnie.
-
Już chyba wolałam tą ostatnią sukienkę. Albo chociaż ten stary, miętowy
płaszcz.
- O
tak, był niesamowity. Szkoda, że zostałaś wtedy rozszarpana hakami.
Przewracam
oczami.
-
Przynajmniej w momencie śmierci było mi wygodnie.
W
znajomych oczach błyszczy złość.
-
Daruj sobie ten sarkazm. Mam tutaj dość zmartwień.
Teatralnie
chwytam się za serce.
-
Och, wybacz. Masz rację, gdzie moje maniery. W końcu to mój kolejny koszmar,
powinnam być zaszczycona, że cię widzę, a zachowuję się jak suka… Nie możesz
jednak zaprzeczyć, że uczę się od najlepszych.
Mocna,
oślizgła macka oplata moją kostkę, brutalnie ciągnąc mnie ku jednemu z krzeseł.
Wyjątkowo boleśnie ląduję na kamiennym siedzeniu.
Rzucam
Złemu pretensjonalne spojrzenie, gotowa w każdej chwili skorzystać z leżącego
obok mnie noża. Widocznie wyczuwa moje zamiary, bo chwilę później kolejna macka
odciąga ode mnie ostre narzędzie.
Nazwałam
go „Złym” podczas mojego pierwszego koszmaru. Miałam wtedy pięć lat, a on był
pierwszym, który pokazał mi jak bardzo mogę cierpieć nawet gdy śpię. Zły. Było
to pierwsze słowo, które przyszło mi do głowy kiedy go ujrzałam. Jest wysokim,
nienaturalnie bladym mężczyzną z burzą czerwonych włosów i długą brodą. Jego
pełne usta zawsze pomalowane są na czarno, idealnie komponują się z ciemnymi
zębami. Podczas każdej mojej wizyty wypada mu jeden ząb. Zły ma ich chyba z
tysiąc, wypadają z gardła, nosa, uszu, czasem i z brody. Mówi, że uzębienie
stanowi miły dodatek do herbaty i jest mniej szkodliwe niż cukier. Ale to
przecież od cukru psują się zęby, prawda?
Jednak
najgorszą rzeczą w jego wyglądzie nie są przerażające szpony, skóra, zęby czy
nawet wystające z rąk macki. Najstraszniejsze są oczy. Oczy, które mają
identyczny kształt i kolor co moje. Przerażają mnie, przeraża mnie to podobieństwo.
Ta sama zieleń, te same szare plamki, ten sam chory błysk.
To
chyba on tym wszystkim rządzi. To on formuje moje kolejne koszmary, decyduje o
wyborze miejsca, czasu, okoliczności i postaci. Uwielbia rozprawiać się nad
moimi niezwykłymi strojami, które na końcu i tak zostają kupką popiołu. Pojawia
się jednak rzadko. Mówi, że tylko na specjalne okazje.
- A
więc co to za okazja? – pytam, kiedy czuję, że macki puszczają moją nogę.
Zły
wydaje się pogrążony w myślach, szepcze pod nosem o jakiś krojach sukni,
kolorze butów, więc przenoszę wzrok na lewo. Napotykam spojrzenie fioletowych
oczu. Nagle przypomina mi się kolor tęczówek Hidana.
-
Odezwiesz się, Su? A może mam wydłubać ci oczy?
Su
jak zwykle się nie rusza. Siedzi prosto, trzymając w ręku filiżankę z jakimś
dziwnym napojem, który znajduje się tam od czternastu lat. Jaszczurza twarz nie
porusza się ani o milimetr, nawet nie drgnie, nie mrugnie, kompletnie nic.
Jedynie jej usta powoli, powolutku rozciągają się w szerokim uśmiechu.
- Odrobinę
kultury, dziecko. Wydłubałaś mi oczy dwa tygodnie temu, wciąż mnie boli, wiesz?
– odzywa się, a wiatr porusza jej splątanymi, brązowymi włosami.
Nie
mam pojęcia, dlaczego nazywam ją Su. Może dlatego, że tak ułożone są litery na
jej zardzewiałym naszyjniku. Jest nieszkodliwa, nie może się poruszyć. Od
czternastu lat siedzi w tym samym miejscu, w tej samej sukience, z ta samą
filiżanką w dłoni.
Zrezygnowana
zaglądam pod talerz, ale znajduję tam tylko martwe szczury. Czując smród
rozkładu z trudem hamuję się od zwrócenia ryżu.
-
Dowiedzieliśmy się, że dołączyłaś do Akatsuki. Zły chciał z tobą pogadać.
Ostatnią
siedzącą przy stole osobą jest Kaori. Zerkam na nią kątem oka, nagle niezmiernie
zafascynowana prześmierdłą sałatką.
Tak
naprawdę w porównaniu do Kaori wcale nie boję się gadającego do siebie Złego,
który nieświadomie odcina swoje macki lub zastygłej w bezruchu Su. Chce mi się
krzyczeć kiedy widzę młodą, może
trzynastoletnią dziewczynę z ciemnymi, kręconymi włosami, czekoladowymi oczami
i uroczymi dołeczkami w policzkach. Niekontrolowanie co chwilę zakłada
pojedyncze kosmyki za ucho, a jej senny wzrok lustruje całe otoczenie. Ubrana w
karmelową sukienkę i sandały kompletnie nie pasuje do tego otoczenia. Wygląda
jak ona. W każdym calu.
Kaori jest odzwierciedleniem
mojej młodszej siostry o tym samym imieniu. Pojawiła się trzy lata temu,
piętnastego lipca. Krzyczałam przez sen dwie godziny, a przez następne dwie
doby rozpaczliwie próbowałam pozostać na jawie.
Gdyby
Kaori dożyła tego wieku dokładnie tak by wyglądała. Tak wykreowała ją moja
podświadomość, prowadzona wspomnieniami i podstępami Złego, który stworzył tą
istotkę jako najgroźniejszą maszynę do rujnowania mojej psychiki.
Patrzę
na nią i przechodzą mnie dreszcze. Jak za każdym razem.
-
Nie dołączyłam do nich. Jestem tam w
innym celu. W czym problem?
Zły
wreszcie skupia się na mnie. W międzyczasie połyka jakąś zmiażdżoną rękę,
głośno przeżuwając pozostałe w niej kości.
-
Nie wiesz o nich tyle, ile powinnaś.
Parskam
niekontrolowanym śmiechem.
- Od
kiedy tak się o mnie martwicie, co?
Teraz
to Zły wybucha skrzeczącym, bulgoczącym śmiechem.
-
Moja droga, jesteś dla mnie jak córka! Od zawsze pragnąłem dla ciebie… cóż…
interesującego życia – puszcza do mnie oczko. – Czy wiesz, czym zajmuje się
twoja droga organizacja?
Mam
ochotę wypruć mu flaki. Gdyby je miał, oczywiście.
-
Nie wiesz po co tam jestem. Nie masz bladego pojęcia. Nie jestem nawet ich
częścią.
Jego
źrenice się rozszerzają.
- A
więc dlaczego uleczyłaś uroczego artystę?
Czuję
w piersi nieprzyjemny ścisk. Jeśli wplączą w to kogokolwiek z Akatsuki…
Najwyraźniej
Zły dostrzega coś, czego ja nie widzę, bo uśmiecha się w tak obrzydliwy sposób,
że mój żołądek chce się wydostać.
-
Nie martw się, słonko. Nie zamierzam pakować cię w jeszcze większe kłopoty.
Powiem ci tylko jedno – zastanów się co robisz.
Po
tych słowach wypluwa aż trzy zęby. Moje oczy rozszerzają się w szoku, patrzę na
pogrążoną w zamyśleniu Kaori i milczącą Su, a potem jedna z macek Złego wyrywa
mi serce.
***
Gdy
się obudziłam, moją pierwszą czynnością było zaczerpnięcie przeraźliwie dużej
dawki powietrza. Zakaszlałam cicho, czując nieprzyjemny ciężar w klatce
piersiowej i instynktownie dotknęłam okolic serca. Było tam gdzie jego miejsce,
szalenie bijące i nietknięte przez żadną mackę.
Wyczerpana
wygramoliłam się spod ciepłej pościeli, próbując nie obudzić śpiącego obok mnie
Rimo. Najwidoczniej nie krzyczałam. To dobrze. Nie zniosłabym tłumaczeń i
próbowania rozgryzienia czegoś, co wydawało mi się do tej pory niemożliwe.
Woda. Potrzebowałam wody.
Szybko
opłukałam twarz i nieco przygładziłam włosy. Po koszmarach zawsze wyglądałam
paskudnie, ale tej nocy nie było aż tak źle. Przynajmniej tym razem nie
umierałam w męczarniach. Jakieś urozmaicenie.
Zwinnie przebrałam koszulkę i wyszłam z
pokoju. Na korytarzu panowała idealna cisza, zakłócana jedynie moimi krokami.
Tak naprawdę nadal nie wiedziałam czego się spodziewać. Nie miałam pojęcia jak
zachowują się członkowie Akatsuki. Śpią po nocach jak normalni ludzie? Bawią
się w tortury? Może ciągle są na misjach?
Miałam tyle pytań, ale
przecież nie miałam prawa uzyskać choćby najmniejszej odpowiedzi. Nie należałam
do Brzasku. Moim jedynym zadaniem była pomoc Konan, nie organizacji.
Miałam wrażenie, że skręciłam
w zły korytarz, bo droga niemiłosiernie mi się dłużyła, ale gdy po chwili
usłyszałam charakterystyczne wycie lodówki odetchnęłam z ulgą. Jeszcze tego
brakowało, żebym zgubiła się w siedzibie.
Jedynym źródłem światła w
kuchni była dziwnie jarząca się lodówka. Księżyc najwidoczniej schował się za
chmurami, a silny wiatr nieprzerwanie uderzał w szybę. Ku mojemu zaskoczeniu,
lodówka pękała w szwach. Nigdy w życiu nie widziałam takiej ilości jedzenia.
Moją uwagę przykuła duża butelka wody mineralnej. Musiałam się odrobinę
wysilić, by dosięgnąć najwyższej półki, ale w końcu udało mi się chwycić
szklankę. Opróżniłam ją jednym haustem.
- Ciężka noc, jak mniemam? –
omal nie upuściłam szklanki słysząc głęboki, niemal rozbawiony głos.
Odwracając się w kierunku
stołu dostrzegłam niewyraźny zarys postaci. Dopiero kiedy przebijające się
przez chmury światło księżyca oświetliło kuchnię, rzuciłam Itachiemu
poirytowane spojrzenie.
- Byłaby ciężka dla ciebie,
gdybyś musiał tłumaczyć się Liderowi dlaczego padłam na zawał – mruknęłam,
drżącymi rękoma odkładając szklankę do zlewu.
Założyłam ręce na piersi,
nagle czując się dziwnie zażenowana faktem, że stałam przed Itachim w cienkiej
koszulce i spodenkach. Uchiha wydawał się być jednak zatraconym we własnych
myślach. Przyjrzałam się jego twarzy. Był blady i mogłabym przysiąc, że mrugał
oczami stanowczo za często. Próbował zwalczyć zmęczenie czy pozbyć się bólu?
Intuicja medyka podpowiadała mi to drugie.
- Długo będziesz udawać, że
jesteś okazem zdrowia? – zmrużyłam oczy, czując nagły przypływ odwagi.
Spojrzenie Itachiego
sprowokowało zimny dreszcz, który przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Czułam
się jak w jednej z jego technik, chociaż nawet nie uaktywnił swojego
sharingana. Jego twarz pozostawała kompletnie nieczytelna, ale te oczy…
- Skoro jesteś taka odważna i
aż tak to cię ciekawi… – kiwnął głową na krzesło obok niego. – Zapraszam.
Głośno przełknęłam ślinę. Znów
zachciało mi się pić, nawet jeśli przed minutą wchłonęłam całą szklankę wody.
Ale musiałam się dowiedzieć. Nie mogłam pokazać, że się go boję. Jego i tych
krwistych oczu.
Ostrożnie przysiadłam tuż
obok, uparcie się w niego wpatrując. Ten kontakt wzrokowy z każdą kolejną
sekundą robił się coraz bardziej uciążliwy, ale postanowiłam nie dać za
wygraną. Nie zastraszy mnie, choćby nawet złapał mnie w cholerną iluzję.
- Jak
już wspominałem, nawrót choroby nastąpił dwa miesiące temu – odezwał się tak niespodziewanie, że aż się
wzdrygnęłam. – Na początku było całkiem nieźle, ból niemal całkowicie zniknął,
dostrzegałem każdy najmniejszy szczegół, kolor, kształt. Później nieco się
pogorszyło. Myślałem, że z czasem przejdzie, ale nawet przy zażywaniu tych
leków traciłem wzrok. Teraz posługuję się głównie sharinganem. Nie używając
techniki niewiele widzę, a ból jest jeszcze większy.
Przypatrywałam
się mu bez słowa, powoli trawiąc usłyszane słowa. Według moich przypuszczeń
wzrok miał się pogorszyć za kilka dobrych lat. Nawet jeśli minęły już trzy,
Itachi nie powinien trafić wzroku w tak krótkim czasie. Choroba musiała być
więc bardziej skomplikowana…
-
Nic nie powiesz? Żadnych medycznych wniosków czy przypuszczeń?
Rzuciłam
mu obojętne spojrzenie, jednak moje serce biło jak szalone. Cały czas
rozmyślałam o tym, jak to jest zostać złapanym w jego technikę.
- Co
chciałbyś usłyszeć? Że jest mi przykro? Wydaje się, że choroba jest poważniejsza,
niż przypuszczałam. Błędy zdarzają się najlepszym.
Prawy
kącik ust Uchihy drgnął lekko, więc wzięłam to za oznakę rozbawienia. Nie
mogłam przewidzieć wszystkiego. Nikt nie mógł.
-
Twoje współczucie nie jest dokładnie tym, czego potrzebuję – odparł, wygodnie
się rozsiadając.
Prychnęłam
cicho, nagle czując chęć wytłumaczenia czegoś ważnego.
-
Nie mam pojęcia dlaczego sądzisz, że miałabym uleczyć twoje oczy. Racja,
zrobiłam to trzy lata temu, ale tylko dlatego, że Rimo miał z wami jakąś umowę,
a gdyby jej nie spełnił zapewne zostałby z niego tylko kłębek futra – starałam
się panować nad głosem, który ku mojemu niezadowoleniu coraz bardziej się
podnosił. – Nie jestem medykiem
Akatsuki. Nie tykam się waszych spraw, nie mam pojęcia o waszym celu. Moim jest
pomoc Konan, nie leczenie kogokolwiek z was, więc naprawdę się mylisz skoro
sądzisz, że gdy tylko zażądasz, to zaraz przybiegnę i uleczę twoje niezwykłe
oczy.
Ciszę
przerywał tylko mój przyśpieszony oddech. Po krótkiej chwili się uspokoiłam, patrząc
na Itachiego z niemal taką obojętnością, z jaką on patrzył na mnie. Widać było,
że mocno się nad czymś zastanawia, a ja
naprawdę nie miałam siły na głupie domysły co zaprzątało jego głowę.
Podniosłam
się z miejsca i nie uraczając go spojrzeniem, ruszyłam w kierunku drzwi. Gdy
stanęłam w progu usłyszałam jego beznamiętny głos:
-
Uzdrowiłaś Deidarę, nawet kiedy mogłaś odmówić.
Zacisnęłam
swoją dłoń na klamce nie czując potrzeby, aby się tłumaczyć. Tak właściwie
jakie miałam do tego prawo? Zrobiłam to, bo… Właśnie to dlaczego?
Odetchnęłam
ciężko i opuściłam pomieszczenie, znów czując irytujące pieczenie w gardle. Tej
nocy nie miałam zamiaru tam wracać. Nawet jeśli miałabym umierać z pragnienia.
***
Przechadzałam
się po korytarzach organizacji bez jakiegokolwiek celu. Myśl o wracaniu do
pokoju i zmierzeniu się z Rimo, lub pójściu do kuchni i ponownej rozmowie z
Itachim sprawiała, że chciało mi się krzyczeć. Musiałam być naprawdę
zdesperowana, bo nogi same sprowadziły mnie prosto pod drzwi Deidary. Westchnęłam
ciężko i jak najciszej weszłam do środka.
Niebo
zaczęło powoli się przejaśniać, noc odchodziła ku jej odpoczynku, ustępując
miejsca pierwszym jasnym kolorom nad horyzontem zwiastującym początek nowego
dnia. Zastałam Deidarę w tej samej pozycji w jakiej widziałam go ostatnio –
śpiącego na plecach, z rękami po bokach i zmęczonym wyrazem twarzy. Wszystko
wskazywało na to, że obudzi się dopiero następnego dnia.
Podeszłam
bliżej i odgarniając jego grzywkę, instynktownie dotknęłam zimnego czoła. Najwyraźniej
leki podziałały, ale przez kilka dni będzie kompletnie wykończony.
Może
Itachi miał rację. Fakt, że uzdrowiłam Deidarę nie wpływał korzystnie na moje
tłumaczenia, że nie jestem medykiem Akatsuki. Gdybym była, musiałabym zostać po
części członkiem organizacji, a to byłoby…
A to
byłoby zdecydowanie czymś nowym. Czymś, czego dawno nie doświadczyłam. Przez
lata moją jedyną rodziną był Rimo, nie byłam częścią czegoś większego, zawsze
sama. Samotniczka z kotem. Ostatnia z klanu Naito, klanu świetnych medyków i
ninja, którzy od zarania dziejów mieli brudną przeszłość.
Spojrzałam
na Deidarę próbując przypomnieć sobie chłopaka z baru. Cholera, chyba powinnam
od razu się zorientować, że nie był tylko silnym ninja, ale kimś więcej.
Powinnam wyczuć tą przerażającą aurę, zimną chakrę. Oni wszyscy byli doskonali
w udawaniu. Grali, manipulowali innymi, wplątywali ludzi w ich gierki,
omamiali. Pain, który najwyraźniej budził respekt wśród Brzasku i był uważany
za zimnego idealistę, pokazał swoją prawdziwą naturę przy Konan. Itachi
opanował grę obojętności do perfekcji, a Deidara bez problemu ukrył to, że jego
codziennym zajęciem było pracowanie dla jednej z najgroźniejszych organizacji
świata, a nie przesiadywanie w barze. Kisame, który w jednej chwili gotowy był
podać ci rękę, sekundę później z szerokim uśmiechem mordował Samehadą. Tobi
zdecydowanie doskonale sprawdzał się w roli dużego dzieciaka. Nawet Temko,
dziewczyna, która oprowadzała mnie po siedzibie z przyjaznym uśmiechem, później
przypatrywała się krwi z chorą ekscytacją.
Bałam
się poznać resztę. Wszyscy byli tak cholernie utalentowani, wyćwiczeni w byciu
mordercami… Co się stanie, kiedy pewnego dnia przerwą grę i wyładują na kimś te
wszystkie emocje, które skrywali gdzieś głęboko przez lata?
Ociężale
przygotowałam dla Deidary kolejny napar. Położyłam kubek na stoliku obok łóżka,
a chwilę później wyszłam na korytarz, zostawiając w pokoju wszystkie
przytłaczające myśli.
***
Zioła.
Tabletki. Porozwijane bandaże. Rozszarpane pudełka z niewielką pozostałością
przyjemnie pachnących liści. Śmierdzący płyn. Jeszcze
więcej tabletek i ziół…
-
Potrzebujesz czegoś, moja droga?
Z
westchnieniem oparłam ręce na chwiejącej się półce, wbijając wzrok w kawałek
niedokładnie pomalowanej ściany. Nieprzyjemny dla oczu żółty kolor przebijał
się przez turkusową farbę. Naprawdę nie miałam pojęcia dlaczego przygotowano to
pomieszczenie w tak zadbany sposób, skoro jedyną mieszkającą tu osobą była
nieprzytomna Konan.
-
Zostawiłam tutaj balsam, w półce obok tabletek. Niewielka, ciemnoczerwona
tubka.
Nanase
wydała z siebie ciche westchnienie, po czym gorączkowo zaczęła przeszukiwać
pozostałe szufladki. Jej pulchne palce poruszały się z niezwykłą wprawą, zwłaszcza
kiedy zaczęła odwijać jakiś skrawek papieru.
-
Pomyślałam, że to jakieś niepotrzebne pozostałości, więc pozwoliłam sobie na
schowanie – odparła nieco zakłopotana, powoli wyciągając ku mnie czerwoną
tubkę.
Miałam
wielką ochotę ją wyprosić, po prostu pozbyć się jej niepotrzebnego towarzystwa,
jednak kobieta zwracała się do mnie z takim szacunkiem, jakbym to ja była jej
Liderem. Unikała też mojego wzroku, co szczerze powiedziawszy dosyć mnie
zdziwiło. Czyżbym była aż tak przerażająca?
-
Dziękuję – mruknęłam, odbierając z jej drżących dłoni pożądany lek.
Dochodziła
już szesnasta. Niemal cały dzień spędziłam u Konan. Sprawdzałam wytrzymałość jej
chakry, stan narządów wewnętrznych, właściwy przepływ krwi. Lider wspomniał, że
w razie jakichkolwiek problemów będzie u siebie, a później zostawił mnie z
Nanase. Kobieta wytłumaczyła mi, że będzie na każde moje zawołanie, ale nie
mogłam pozbyć się myśli, że Pain po prostu mi nie ufa.
Bo
jak można ufać komuś, kogo zna się zaledwie przez kilka dni. Jednak z drugiej
strony uleczyłam dwójkę jego ludzi, a teraz zgodziłam się na pomoc Konan.
Musiałam być ostrożna, szczególnie w obecności Nanase. Dobrze wiedziałam, że
Lider bez problemu może dostać się do jej głowy i uważnie zaobserwować moją
pracę.
Po
kilku godzinach zauważyłam, że przesiadywanie u Konan wyraźnie mnie uspokajało.
Miałam doskonałą okazję oderwać się od niepotrzebnych myśli, spławić irytujące
głosy w mojej głowie i nie myśleć o całej tej sytuacji z leczeniem Deidary.
Podczas tych kilku godzin całkowicie oddawałam się mojej pracy. Byłam naprawdę
zdeterminowana chociaż zdawałam sobie sprawę, że ten zabieg będzie długi i być
może nieprzyjemny.
Przysiadłam
na skraju łóżka, delikatnie podwijając bluzkę kobiety. Konan wyglądała jak
porcelanowa lalka, a w mojej głowie zrodziło się pytanie: jakiego koloru mogły
być jej oczy? Jak brzmiał jej głos? Jaką była osobą? Jakie relacje łączyły ją z
Liderem?
Zimny
balsam podziałał kojąco na moje zmęczone palce. Delikatnie wtarłam go w klatkę
piersiową Konan, w okolice miejsca, w którym dostrzegłam główny ośrodek
trucizny. Dzięki temu moja chakra mogła lepiej docierać do wyznaczonego
miejsca, a także ubezpieczyć kawałek skóry i tkanek. Wzięłam głęboki oddech i
rozprostowałam palce.
Wystarczyło
kilka minut abym zrozumiała, że to będzie długi proces. Przez kilka godzin będę
w stanie usunąć zaledwie kawałek kilkumilimetrowego paskudztwa. Gdybym zrobiła
to od razu, serce kobiety zapewne nie wytrzymałoby takiego obciążenia.
Ktokolwiek stworzył tą truciznę był geniuszem. Geniuszem, który musiał idealnie
wszystko zaplanować.
Nagle
nasze połączenie gwałtownie się urwało, a moja chakra boleśnie wbiła się do
mojego ciała. Jęknęłam cicho, opierając ręce na łóżku. Zawroty głowy ustąpiły
po kilku dobrych minutach.
Czując
na ramieniu ciężar czyjeś dłoni, mimowolnie podskoczyłam.
-
Musisz być zmęczona – Nanase przypatrywała mi się z troską, podając mi szklankę
z przyjemnie pachnącym napojem. – Siedziałaś przy niej przez kilka dobrych
godzin.
Poczułam
jak moje mięśnie się napinają.
-
Kilka godzin? – odpowiedziałam głupio, powoli chwytając ciepłą szklankę. –
Nanase, ile czasu ją badałam?
Patrzyła
na mnie, jakby nie do końca rozumiała moje pytanie. Otworzyła usta ,po czym je
zamknęła.
- Ta
dziwna czerwień była na pani rękach przez cztery godziny – zaczęła tłumaczyć
wolno jak dziecku, najwyraźniej obawiając się o moje zdrowie psychiczne.
Westchnęłam
cicho. Cokolwiek było w tej truciźnie działało na mnie tak silnie, że straciłam
kontakt z rzeczywistością. Pieprzone paskudztwo.
-
Byłabyś bardzo przydatna dla swojej wioski – Nanase poprawiła pościel na łóżku.
– Ratowałabyś ludziom życie, pomagałabyś…
- A
co niby robię teraz? – przerwałam jej zbyt ostro, ale najwyraźniej kobieta nie
zauważyła mojej niechęci.
Nanase
uśmiechnęła się lekko po czym mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego, wyszła z
pomieszczenia. Wpatrywałam się w niebieskie włosy Konan z myślą, że to zadanie
będzie o wiele trudniejsze niż przypuszczałam. Jeden błąd, a wszystko się
posypie. Zły byłby wniebowzięty.
***
Wracając
do swojego pokoju czułam, jak ogarnia mnie senność. Zmęczona przetarłam oczy,
starając się dokładnie zapamiętać drogę. Do tej pory skręcałam już sześć razy w
lewo i trzy w prawo. Musiałam koniecznie stworzyć sobie jakąś mapę. Być może
Temko będzie miała wolny czas i chęci, żeby pobawić się w plastyka?
-
Proszę, proszę. Szukałem cię cały dzień – słysząc znajomy głos, przystanęłam
dokładnie na środku korytarza. – Gdzie się ukrywałaś?
Kilka
metrów dalej o ścianę opierał się znajomy mi mężczyzna. Po jego nagiej klatce
piersiowej spływały strużki krwi, a brudny płaszcz był zawiązany w biodrach. Fioletowe
tęczówki mierzyły mnie od stóp do głów, a irytujący uśmieszek wyglądał
dokładnie tak samo jak w dniu, w którym się poznaliśmy.
-
Hidan – mruknęłam, kompletnie nie mając ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Czyżbym
pomyliła piętra?
Hidan
podszedł kilka kroków bliżej. Dopiero wtedy zauważyłam głębokie, wciąż
krwawiące zadrapania od… pazurów. Cholerny
Rimo.
- Czy jest coś w czym
mogłabym pomóc? – mój głos wciąż brzmiał obojętnie, ale serce pominęło kilka
uderzeń.
Ten
człowiek był nieobliczalny, a ja po długich godzinach siedzenia przy Konan
niemal całkowicie wyczerpałam swoje siły. Gdyby chciał teraz walczyć…
-
Twój mały przyjaciel podarował mi kilka bolesnych pamiątek – był tak blisko, że
czułam metaliczny zapach krwi. – Niestety to kocisko biega zdecydowanie za
szybko, więc nie zdążyłem powyrywać jego uroczych łapek.
Wyraz
jego twarzy zmieniał się tak szybko, że nie nadążałam. W jednej sekundzie
wyglądał jakby próbował flirtować i był rozbawiony całą tą nieszczęsną
sytuacją, ale chwilę później w jego oczach pojawiał się niebezpieczny błysk, a
usta wyginały się w dziwnym grymasie.
-
Więc tak sobie myślałem jakby go przechytrzyć… - przechylił głowę w bok,
pokazując mi szereg śnieżnobiałych zębów. – A potem sobie przypomniałem, że
przecież przyszłaś z nim, więc musicie być jakoś związani. A podobno nic nie
wkurwia bardziej, niż torturowanie najbliższych.
Hidan
boleśnie zacisnął dłoń na moim nadgarstku, przyciągając mnie do siebie.
Poczułam jak robi mi się niedobrze. W oczach mężczyzny szalał dziwny płomień,
jakaś chora ekscytacja. Resztkami sił próbowałam się uwolnić, szarpiąc się jak
nieporadne zwierzę w pułapce. Czy każda z jego ofiar umierała w męczarniach?
Przecież byłam świadkiem szału, kiedy zdenerwowany rzucał kobietą o ściany,
przeklinając i powtarzając imię swojego boga.
Wszędzie
krew. Tak właśnie skończę?
-
Puść – warknęłam cicho, ale wiedziałam że przy mojej sile ta walka nie potrwa
długo. Nawet nie miałam przy sobie żadnej broni.
Roześmiał
się głośno i tak potwornie, że przeszły mnie niekontrolowane dreszcze.
-
Sądziłem, że masz więcej siły – odparł wymijająco i już chciał pociągnąć mnie
do jakiegoś pokoju, kiedy nagle poczułam, że jego chwyt staje się lżejszy.
Sekundę
później jego ręka, a właściwie jej część od koniuszków palców po łokieć leżała
na podłodze, a Hidan zatoczył się w tył nie tyle co z bólu, ale szoku. Pod jego
nogami momentalnie pojawiła się kałuża krwi, a mężczyzna wydał z siebie
przerażający ryk.
-
Nie żebym jakoś szczególnie znał się na kobietach, ale gdy któraś mówi „puść” i
zaczyna się szarpać, to chyba nie jest zainteresowana? - Kisame oparł
zakrwawioną Samehadę na swoim prawym ramieniu i rzucił Hidanowi triumfalny
uśmieszek.
Nawet
nie zauważyłam kiedy się zjawił. Jak to możliwe, że tak olbrzymi człowiek z
równie potężną bronią podszedł do nas tak niespodziewanie? Widocznie moje
łomoczące serce skutecznie zagłuszyło jego kroki.
Dał
Hidanowi kilka sekund, żeby się pozbierał. Jashinista wypluł z siebie wiązankę
przekleństw, rzucając się w stronę Kisame. Ten wyszedł do przodu, tym samym
mnie zasłaniając.
-
Zabiję cię, pieprzona rybo! Rozpierdolę na miliony kawałeczków! – poszkodowany
Hidan chwycił swoją bezwładną rękę, wymachując nią niczym bronią.
Hoshigaki
parsknął śmiechem, nawet nie zadając sobie trudu by przenieść swój miecz.
-
Przypomnę ci, tak po przyjacielsku, że aktualnie nie masz przy sobie żadnej
broni, a twoja ręka nadaje się na obiad dla Zetsu – nagle jego głos nabrał
surowości. – Radzę ci więc, żebyś grzecznie pomodlił się w swoim pokoju nie
zawracając głowy innym. Lider chyba nie byłby zadowolony gdyby się dowiedział,
że zastraszasz jego najnowszego medyka?
Mężczyźni
jeszcze przez chwilę mierzyli się morderczymi spojrzeniami. Kiedy Hidan na mnie
spojrzał, krew płynąca w moich żyłach zamieniła się w lód. Zacisnęłam zęby.
-
Jeszcze się policzymy – mruknął, znów zerkając na Kisame, ale ja wciąż miałam
nieodparte wrażenie, że te słowa kierował do mnie.
Sekundę
później już go nie było, a jedynym dowodem po krótkiej „wymianie zdań” była
śmierdząca kałuża krwi. Moje serce powoli wracało do pierwotnych rytmów, a z
ust wydobyło się ciche westchnienie ulgi.
Kisame
odwrócił się w moją stronę.
- Ta
jego popieprzona religia sprawia, że w jakiś niewytłumaczalny sposób stał się
nieśmiertelny – skrzywił się nieznaczenie, z przyzwyczajenia poprawiając
Samehadę. – Wciąż jednak szukam jakiegoś rozwiązania tego problemu…
Moje
usta zadrżały w czymś na kształt uśmiechu. Kisame był naprawdę zżyty z
tutejszym towarzystwem…
-
Dziewczyno, wiesz, że wystarczyłby jeden porządny kopniak czy trochę chakry, a
ten gość dałby sobie spokój? Czasem ma swoje humory, ale jakieś mroczne słówko
z pewnością by podziałało.
Oparłam
się o ścianę czując, że moje zmęczenie przejmuje kontrolę nad ciałem.
- Od
rana siedziałam przy Konan – przetarłam przekrwawione oczy. – Moja chakra jest
na wyczerpaniu, a jedyne o czym myślę to ciepłe łóżko. Poza tym, z tego co
zrozumiałam chciał się tylko odegrać na Rimo.
-
Nie posługujesz się żadną bronią? Bez obrazy, ale chyba nie próbujesz mi
powiedzieć, że przez te wszystkie lata twoim asem w rękawie były śliczne oczka
i urok?
Spojrzałam
na niego jak na idiotę.
-
Oczywiście, że nie. Mój sztylet został w starym domu. Ta broń jest przekazywana
z pokolenia na pokolenie i naprawdę daje rade w walce. Niestety wszystko
przepadło, kiedy musiałam wyrwać się z ciepłego zakątka i oglądać waszą rzeź w
Kirigakure.
Hoshigaki
spuścił głowę, idealnie wczuwając się w rolę żałującego grzesznika.
-
Obowiązki ponad wszystko, wybacz – podniósł głowę, a w jego oczach zabłysnęła
dziwna iskra. – Co ty na to, żebyś odzyskała swoją broń? Wybieramy się niedługo
z Itachim na krótką misję i będziemy przechodzić przez Mgłę, więc nic nie staje
na przeszkodzie, żebyś podskoczyła do starych miejsc. W końcu skoro księżniczka
tymczasowo nie ma swojego rycerza, jakoś powinna się bronić, prawda?
Zamyśliłam
się na chwilę, w ciszy rozważając wszystkie za i przeciw.
-
Nie sądzę, że Lider tak łatwo się na to zgodzi – mruknęłam bez przekonania.
-
Spokojna głowa. Jakoś go przekonam, może nawet przy okazji wkopię Hidana. W
końcu kto nie uległby mojemu urokowi? – poruszył zabawnie brwiami, a ja nie
mogłam się powstrzymać od krótkiego śmiechu.
Kiedy
Kisame znalazł się na końcu korytarza poczułam nagły przypływ śmiałości.
-
Kisame? – zaciekawiony mężczyzna zerknął na mnie przez ramię. – Dzięki.
Rzucił
mi nieco przerażający uśmiech.
-
Kiedy dostaniesz swoją broń załatwię nam krótki pojedynek. Zobaczymy czy to
twoje cholerstwo draśnie moją Samehadę.
Byłam
prawie pewna, że niemal zaczął się śmiać. Kompletnie wyczerpana ruszyłam w
stronę swojego pokoju.
***
Rimo
siedział na łóżku i nerwowo poruszał ogonem. Szczękał zębami jak przemarznięty
kocur, co chwilę zerkając w stronę okna. Najwyraźniej musiał na mnie czekać od
dłuższego czasu, bo gdy tylko mnie zobaczył, jak oparzony zeskoczył z łóżka.
-
Gdzieś ty się podziewała? – syknął, stając na tylnych łapach. Dzięki temu był
ze mną niemal równy.
Prychnęłam
cicho. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną kłótnię.
-
Wracałam od Konan. Nie uwierzysz kogo spotkałam – ściągnęłam z siebie sweter i
podeszłam do szafy. – W korytarzu znalazłam Hidana. Czekał na mnie. Zaczął pierdolić coś o tym, że zalazłeś mu za skórę
i wpadł na jakże genialny pomysł, że w ramach zemsty mnie zabije. Gdyby nie
Kisame zbierałbyś mnie kawałek po kawałeczku tylko po to, żeby zakopać mnie w
ziemi.
Rozpuściłam
włosy i zaczęłam mocno je przeczesywać. Nagle poczułam przypływ złości.
-
Nic ci się nie stało? – głos Rimo złagodniał, najwyraźniej zaniepokojony całą
tą sytuacją.
Gorączkowo
przeszukiwałam szuflady, bez najmniejszych oporów wywalając z nich wszystko co
popadło. Czułam jak krew zaczyna buzować w moich żyłach i nie mogłam zrobić
nic, żeby to powstrzymać.
- O,
nie musisz się martwić – przeklęłam się w duchu za to, że mój głos zadrżał. –
Kolejny raz będziesz przepraszał i obiecasz, że nic się nie zmieni. Gówno
prawda.
Trzask.
Lusterko z hałasem rozbiło się w tysiące kawałeczków.
-
Dlaczego nie możesz choć raz nie utrudniać?! Pierwszy tydzień, a jeden z tych
pojebańców już się na nas czai, bo go zaatakowałeś!
- A
co miałem zrobić? – w żółtych oczach zamigotały iskry złości. – Zaczął mnie
szturchać i popychać niezmiernie zaciekawiony faktem, że umiem gadać i jestem
jakiś nadzwyczajnie wielki!
-
Odpuścić Rimo, odpuścić! – wrzasnęłam
tak głośno, że kot się cofnął. – Zawsze musisz mieć ostatnie słowo? Zawsze
musisz być najważniejszy? Uświadomię ci coś. Ja też tu jestem! Cokolwiek zrobię
ja, oni będą myśleli o tobie. Cokolwiek zrobisz ty, oni przyczepią się do mnie.
Nie rozumiesz tego?!
Poczułam
nieznośną wilgoć na policzkach. Mój głos brzmiał jakby ktoś zaczął mnie dusić.
-
Czasami mam ochotę cię zabić – czknęłam żałośnie. – Cholera, nie dość, że
odwiedził mnie Zły, to jeszcze jakiś psychopata chciał złożyć mnie w ofierze!
Łkając
cicho, przysiadłam na skraju łóżka. Nawet nie wiem kiedy Rimo znalazł się obok.
Czas jakby stanął w miejscu, a ja nie mogłam pohamować łez.
Nie rycz, idiotko. Nie rycz.
- Zły? – mruknął kot, kiedy
nieco się uspokoiłam.
Spojrzałam
na niego poważnie, puszczając zaciśniętą w dłoni szczotkę do włosów.
-
Wypluł dzisiaj trzy zęby, Rimo. Nie mam pojęcia co to znaczy, ale mam złe
przeczucia. Bardzo złe.
Kot
miauknął żałośnie, kładąc głowę na moim udzie. Najwyraźniej miała być to jakaś
forma przeprosin.
-
Jakoś to będzie, Kita. Jakoś to będzie.
_____________________________
Witam po rozdziale ósmym. Rozdział dla mnie jako taki, w sumie nic ciekawego za bardzo się nie działo, no ale akcja będzie się z czasem coraz bardziej rozwijać. Nie chcę na siłę wszystkiego przyśpieszać.
Dziękuję wszystkim komentującym i czytającym, no i dzięki za tyle miłych słów. To wiele dla mnie znaczy.
Korzystając z okazji życzę wszystkim Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku; żebyście się najedli, wyszaleli i wypoczęli od tego paskudztwa zwanego szkołą. c:
Pozdrawiam.
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńWyjaśnij mi w tej sekundzie, jak to możliwe, że dopiero ósmy rozdział, a twoje opowiadanie już jest na wysokim miejscu na liście moich ulubionych blogów? Seeeerrio nawet mnie to dziwi, zwłaszcza, że blogów czytam sporo. Masz w sobie to coś :D
TEN SEN.... ranyyyy. Mega oryginalny pomysł ze.. wszystkim. Od Złego, przez resztę bohaterów, po wymyślate stroje Kity, zgniłe jedzenie, jakiś rodzaj tortur no i te ZĘBY! <3 fucking genius. Tak wgl to ten długi stół zastawiony jakimiś rupieciami i dziwni goście skojarzyli mi się z Alicją w Krainie Czarów. Przypadek, czy tak delikatnie nawiązywałaś?
No weź ;< jak tak teraz przeglądam rozdział i zastanawiam się, co by jeszcze napisać, to stwierdzam, że chyba sobie odpuszczę, bo nad każdym fragmentem rozdziału musiałabym się zachwycać ;c a nie lubię tego robić! Przynajmniej tak całkowicie i przesadnie.. ech żebym chociaż jakąś literówkę znalazła, ale nie, po co!
Dobra. Itachi boski. Kisame boski. Hidan boski.
Właśnie CO TEN HIDAN?! I tak jest genialny, i tak go uwielbiam.
Itachi.. hm no sama nie wiem.
A Kisame uroczy
Czekam niecierpliwie na pobudkę Deidary i jego reakcję na Kite.
Pozdrawiam, buziaki ;3
Ojacie, przestań, rumienię się *o* Strasznie mi miło, że tak uważasz i znowu się przez Ciebie szczerzę jak głupia!
UsuńDobrze wyłapałaś z tą Alicją, geniuszu! Taka kraina czarów wersja hard :D
Dziękuję bardzo! ♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Również pozdrawiam! :3
Dobry rozdział ! :) Czekam na więcej Deia <3 PISZ PISZ PISZ , wiem że nic na siłę ,ale jestem strasznie ciekawa :/ Pozdrawiam ! :)
OdpowiedzUsuń~Tamara
Deidara się pojawi, o to się nie martw c:
UsuńPozdrawiam :3
Nie wiem czy warto życzyć jeszcze Wesołych Świąt, skoro się już kończą, ale i tak życzę!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że ten rozdział również mi się podobał. Sen Kity był fantastyczny. Tak jak ktoś wyżej, też skojarzył mi się z Alicją w Krainie Czarów i stołem przy którym pili herbatkę :) Ale mimo tego i tak wydaje się bardzo oryginalny. No i Zły! Bardzo, ale to bardzo zafascynowała mnie ta postać. Zwłaszcza te wyrzucane przez niego zęby. Jestem ogromnie ciekawa co one mogą oznaczać. Wydaje mi się, że to może być coś istotnego :) Cóż, pewnie w przyszłości się przekonamy. Ciekawe jest też to, dlaczego Zły ostrzegał Kitę przed Akatsuki. Czy chodziło mu tylko o to, że są tam niebezpieczni ludzie, czy o coś jeszcze? I wo ogóle, dlaczego ona ma ciągle ten sen? Hehe, tyle pytań ^^ Coraz bardziej się w to wszystko wkręcam.
Sytuacja, w której Kisame odciął rękę Hidanowi, także była niezwykle udana. Nie spodziewałam się tam jego. Myślałam, że uratuje ją ktoś inny... może Rimo albo Itachi? Ale tym bardziej podoba mi się. Element zaskoczenia był xD
W sumie to byłoby miło, gdyby jednak uleczyła Itachiego... Nie ukrywam, że lubię go zdecydowanie bardziej od Deidary ;p
Przyjemny rozdział, przyjemny :) No nie wiem... jak piszesz, że akcja się będzie coraz bardziej rozwijać, to jestem tym bardziej ciekawa :)
Pozdrawiam! Życzę oczywiście weny! :)
Życzenia to zawsze życzenia, więc dziękuję bardzo! c: W tym śnie było wiele istotnych rzeczy, a zęby to już szczególnie. Niestety nie mogę niczego zdradzić.
UsuńKisame musi się pochwalić swoim mieczem, a to była dobra okazja :D
Dziękuję i pozdrawiam! c:
Od dłuższego czasu zbierałam się na czytanie twojego opowiadania i wreszcie to zrobiłam. Spodobało mi się do tego stopnia, że masz we mnie kolejną czytelniczkę. Wyłapałam w twoim blogu wiele zalet. Podoba mi się to, że odzwierciedlasz charaktery chłopaczków i jednocześnie wychodzisz poza kanony tych postaci, wielkim plusem jest też sama fabuła. Widać, że tworzysz coś własnego, nie kopiujesz tych samych oklepanych akcji, które dominują na blogach częściowo parodiujących Akatsuki. Intryguje mnie charakter Kity jest w pewien sposób złożony i choć zdaje się być bardzo racjonalna momentami robi coś zaskakującego. Kolejną zaletą jest mała, wręcz minimalna ilość błędów. O ile lepiej czyta się coś co jest solidnie napisane, dość lekkim, a jednocześnie zrównoważonym stylem. Jedyne co sprawia mi na twoim blogu mały problem to wielkość czcionki radziłabym ją odrobinkę powiększyć bo po przeczytaniu 2 rozdziałów litery zaczynają się zlewać i jakby wirować (nie mam żadnej wady wzroku) więc jest to nieco niekomfortowe. Kolejną moją małą uwagą jest spis treści na twoim miejscu zrobiłabym go w innej formie bo szukanie rozdziałów po datach jest niewygodne szczególnie gdy w jednym miesiącu napisałaś 3 rozdziały i muszę szukać, który rozdział jest którym i gdzie się zaczyna. Tak z grubsza to chyba tyle. Mam nadzieję, że moje małe uwagi cię do mnie nie zraziły bo to tylko szczególiki, a całość zrobiła na mnie spore wrażenie. Będę tu zaglądać z nadzieją, że szybciutko pojawi się coś nowego.
OdpowiedzUsuńBones
Nowa czytelniczka, jak miło! Jejku, dziękuję za tyle miłych słów. Staram się jak mogę c:
UsuńTak, zmieniłam czcionkę, jako że jesteś już drugą osobą, która wspomina że ciężko się czyta. Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
Czy ja wiem, czy nic się nie działo? Muszę powiedzieć, że podobał mi się chyba najbardziej ze wszystkich, póki co. Przyjemnie czytało mi się moment, kiedy Kisame pozbawił Hidana ręki. Chociaż okoliczności były kiepskie, "Twój" Kisame budzi moją sympatię. Ciekawy mnie Itachi i drgnięcia jego kącików ust, jest taki tajemniczy i zagadkowy... no i nie mogę się doczekać, aż obudzi się Deidara. Kita, zdaje się, wkopała się po same uszy, lecząc go. Itachi i reszta mają w sumie rację. No i Zły... masz naprawdę całą masę świetnych pomysłów, które rewelacyjnie opisujesz. Czekam na ciąg dalszy, a póki co, życzę Ci dobrego Nowego Roku! ;*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Mukudori.
Naprawdę? Wobec tego strasznie się cieszę, że Ci się podobało c:
UsuńKisame, chociaż bywa brutalny, to jest jednym z radośniejszych członków Akatsuki. A Kita jak to Kita - ona zawsze się w coś wkopie.
Dziękuję bardzo, pozdrawiam i również życzę szczęśliwego Nowego Roku! :*
Trafiłam tu w sumie przypadkiem, ale... no proszę, jak się wciągnęłam :D Zadziwiająco mi się spodobało. A jestem raczej wybredna :P Jest coś w Twoim stylu pisania, co przyciąga... choć jeszcze potrzebuje szlifów, ale to się wyrobi z czasem. A sama historia... przyznam szczerze, że najbardziej mnie interesuje Rimo i nie pogardziłabym bardziej szczegółowymi opisami kocura. Ciekawa jestem też przeszłości głównej bohaterki, bo prezentuje się co najmniej interesująco. Życzę weny!
OdpowiedzUsuńMogę się tylko cieszyć, że się podoba c: A co do Rimo... odegra tutaj znaczącą rolę w swoim czasie, o to się nie martw.
UsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam :3
Jaki sen, ja pierniczę xD nie chciałabym być na jej miejsc i gościć w swojej podświadomości jakiś dziwaków… jednego podobnego do własnej siostry, drugiego w kształcie jakiejś ośmiornicy czy coś (nie wiem czemu, ale wyobraziłam go sobie jako tego Davy Jaones’a z Piratów z Karaibów xDD) no i ta Su co siedzi przy stole i się nie rusza, jak psychiczna jakaś o.O i w ogóle te jej zakończenia snów, że on jej wyrywa serce, no kurde O.O a jeszcze z tego co mówi „bywa gorzej” masakra, taka cena za bycie w klanie medyków o.O Nie ogarniam o co biega z tymi zębami, ale domyślam się, że nie wróży to nic dobrego.
OdpowiedzUsuńPotem ta rozmowa z Itachim, no zależy mu chyba na odzyskaniu ostrości w oczach skoro podsyła Kicie aluzje o powtórnym leczeniu, a ona tak zimno się do niego odnosi :< no, ale chyba ona zostanie w końcu ich prywatnym medykiem, dla Dei’a <33 Znaczy on ją przekona, bo kto mu odmówi? :P
No i zajrzała do niego xD się dzieje, znaczy najpierw układa wszystko rozważnie w głowie, heh, biedna, jak blondynek się obudzi ponownie narobi w jej główce chaosu xD tak, tak, ja tu miłość czuje ;D ano, ano laska dobrze myśli xD Aka są strasznie sprytni i przystojni i to wykorzystuję, bo oskarżyłabyś przystojnego faceta o bycie mordercą? Bo ja nie xD taka ładna twarz nie narażałaby spędzenia życia w więzieniu, po prostu nie :P
Następnie już Konan, się wczuła skoro nie zauważyła upływających godzin :>i widać jest strasznie drażliwa, jako że obecność tej opiekunki ją wkurwia, no ale bywa, no nie? :P w końcu leczenie akurat jej przypadku jest z tego co mówiła – męczące i czasochłonne. Ciekawi mnie co zrobi Kita, gdy już ją wyleczy? :D
Hidan tak damski bokser xD o ile chciał jej przyjebać, a nie zaciągnąć do pokoju, do łóżka :P Zresztą co on chce? Wkurwiał kota to ma xD niech się cieszy że nie musiał go kąpać, byłoby gorzej xD zresztą on llubi ból xD Oj tam no, Pain go opierdoli za niepokojenie jego gości xD Shinra Tensei i po ptakach :P na szczęście w pore Kisame się wtrącił i oderwał mu łapę, hehehe, pomocna dłoń xD w każdym razie, ładnie z jego strony, że jej pomógł ;D jakoś nigdy nie miałam go za postać, którą obchodzi co się stanie innym x) zaskoczenie takie.
No moim zdanie trochę dramatyzowała w rozmowie z Rimo, no powiedziała kilka słów za dużo – zdecydowanie! Przecież się tylko bronił i to nie z byle kim, bo z Hidanem :P
Dobra to tylez mojej strony xD
Jeszcze styczniowe notki ^^ Nadrobię, sorry że tak wolno… pisanie komentarzy wypompowuje moją energie xD
No to duuuuużo weny, pozdrawiam ;)
Oj, czy na pewno nie chciałabyś takiego koszmaru? Zepsute jedzenie, obrzydliwi goście, a na końcu wyrywają ci serce - rano wstajesz wypoczęta :D
UsuńNawet jeśli są przystojni, to wątpię żeby Kita poszła na taki układ. Musi mieć coś w zamian, nie? Life is brutal :c
Miłość, nie miłość, ma teraz spory problem bo go już uzdrowiła. Zaraz się ustawi kolejka XD Takich morderców to ja bym chciała znać, może jeszcze wjebałybyśmy się w jakąś tajną misję? :D
No tu mogę zdradzić, że to leczenie Konan raczej długo potrwa, nawet jeśli się kiedyś wybudzi (spoiler dla ciebie...? ^^).
Hidan tak bardzo impulsywny :c No ale weź, idzie taka dziewczynka, dwa razy niższa i zmęczona, a ten tu z jakąś zemstą wyskakuje. Kisame zapewne nie zrobił tego tak całkiem dla Kity, w końcu nie znają się od młodości - Hoshigaki był pewne znudzony, a jeśli może zaatakować Hidana... :D
Kita i jej huśtawki nastrojów - nic nie poradzisz :c
Dziękuję niezmiernie za kolejny wyczerpujący komentarz, ślę na ciebie w zamian dużo weny :3 Pozdrawiam!