piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział 8
Sztuka to zdjąć maskę mordercy

Grzmot.
                Na krwistoczerwonym niebie usłanym czarnymi jak smoła chmurami pojawia się błysk. Zafascynowana wpatruję się w błądzący zygzak, który w dwie sekundy przecina połowę nieba. Wraz z uderzającym we mnie wiatrem, czuję intensywny zapach owocowej herbaty i cynamonu. Spoglądam w dół.
                Przepaść.
                Wystarczy wyciągnąć rękę, a ostry koniec najwyższej skały w kształcie kolca z łatwością dosięgnie moich palców. Ciekawe, czy dałabym radę się tutaj zabić. Wszystko by się skończyło, czy może wciągnęliby mnie w to nawet po śmierci?
                Uważnie przyglądam się mojej kreacji. Niebieską, splamioną krwią sukienkę z ostatniego snu zastępuje sięgająca do kostek bordowa spódnica. Czarny gorset boleśnie zgniata mi żebra, a srebrne bransolety na nadgarstkach są tak mocno zaciśnięte, że tracę czucie w dłoniach. Drżącymi palcami próbuję je odrobinę poluzować, ale moje marne działania przerywa skrzeczący głos:
                - Mogłabyś łaskawie się odwrócić i usiąść z nami, jak na damę przystało?
                Odwracam się.
                Długi stół ugina się pod ciężarem śmierdzącego jedzenia, rozbitych naczyń, zapełnionych herbatą i cholera wie czym jeszcze dzbanków, zwiędłych kwiatów w brudnych wazonach i milionami innych pierdół. Widzę sześć krzeseł, w tym trzy zajęte. Jedno zapewne czeka na mnie.
                - Już chyba wolałam tą ostatnią sukienkę. Albo chociaż ten stary, miętowy płaszcz.
                - O tak, był niesamowity. Szkoda, że zostałaś wtedy rozszarpana hakami.
                Przewracam oczami.
                - Przynajmniej w momencie śmierci było mi wygodnie.
                W znajomych oczach błyszczy złość.
                - Daruj sobie ten sarkazm. Mam tutaj dość zmartwień.
                Teatralnie chwytam się za serce.
                - Och, wybacz. Masz rację, gdzie moje maniery. W końcu to mój kolejny koszmar, powinnam być zaszczycona, że cię widzę, a zachowuję się jak suka… Nie możesz jednak zaprzeczyć, że uczę się od najlepszych.
                Mocna, oślizgła macka oplata moją kostkę, brutalnie ciągnąc mnie ku jednemu z krzeseł. Wyjątkowo boleśnie ląduję na kamiennym siedzeniu.
                Rzucam Złemu pretensjonalne spojrzenie, gotowa w każdej chwili skorzystać z leżącego obok mnie noża. Widocznie wyczuwa moje zamiary, bo chwilę później kolejna macka odciąga ode mnie ostre narzędzie.
                Nazwałam go „Złym” podczas mojego pierwszego koszmaru. Miałam wtedy pięć lat, a on był pierwszym, który pokazał mi jak bardzo mogę cierpieć nawet gdy śpię. Zły. Było to pierwsze słowo, które przyszło mi do głowy kiedy go ujrzałam. Jest wysokim, nienaturalnie bladym mężczyzną z burzą czerwonych włosów i długą brodą. Jego pełne usta zawsze pomalowane są na czarno, idealnie komponują się z ciemnymi zębami. Podczas każdej mojej wizyty wypada mu jeden ząb. Zły ma ich chyba z tysiąc, wypadają z gardła, nosa, uszu, czasem i z brody. Mówi, że uzębienie stanowi miły dodatek do herbaty i jest mniej szkodliwe niż cukier. Ale to przecież od cukru psują się zęby, prawda?
                Jednak najgorszą rzeczą w jego wyglądzie nie są przerażające szpony, skóra, zęby czy nawet wystające z rąk macki. Najstraszniejsze są oczy. Oczy, które mają identyczny kształt i kolor co moje. Przerażają mnie, przeraża mnie to podobieństwo. Ta sama zieleń, te same szare plamki, ten sam chory błysk.
                To chyba on tym wszystkim rządzi. To on formuje moje kolejne koszmary, decyduje o wyborze miejsca, czasu, okoliczności i postaci. Uwielbia rozprawiać się nad moimi niezwykłymi strojami, które na końcu i tak zostają kupką popiołu. Pojawia się jednak rzadko. Mówi, że tylko na specjalne okazje.
                - A więc co to za okazja? – pytam, kiedy czuję, że macki puszczają moją nogę.
                Zły wydaje się pogrążony w myślach, szepcze pod nosem o jakiś krojach sukni, kolorze butów, więc przenoszę wzrok na lewo. Napotykam spojrzenie fioletowych oczu. Nagle przypomina mi się kolor tęczówek Hidana.
                - Odezwiesz się, Su? A może mam wydłubać ci oczy?
                Su jak zwykle się nie rusza. Siedzi prosto, trzymając w ręku filiżankę z jakimś dziwnym napojem, który znajduje się tam od czternastu lat. Jaszczurza twarz nie porusza się ani o milimetr, nawet nie drgnie, nie mrugnie, kompletnie nic. Jedynie jej usta powoli, powolutku rozciągają się w szerokim uśmiechu.
                - Odrobinę kultury, dziecko. Wydłubałaś mi oczy dwa tygodnie temu, wciąż mnie boli, wiesz? – odzywa się, a wiatr porusza jej splątanymi, brązowymi włosami.
                Nie mam pojęcia, dlaczego nazywam ją Su. Może dlatego, że tak ułożone są litery na jej zardzewiałym naszyjniku. Jest nieszkodliwa, nie może się poruszyć. Od czternastu lat siedzi w tym samym miejscu, w tej samej sukience, z ta samą filiżanką w dłoni.
                Zrezygnowana zaglądam pod talerz, ale znajduję tam tylko martwe szczury. Czując smród rozkładu z trudem hamuję się od zwrócenia ryżu.
                - Dowiedzieliśmy się, że dołączyłaś do Akatsuki. Zły chciał z tobą pogadać.
                Ostatnią siedzącą przy stole osobą jest Kaori. Zerkam na nią kątem oka, nagle niezmiernie zafascynowana prześmierdłą sałatką.
                Tak naprawdę w porównaniu do Kaori wcale nie boję się gadającego do siebie Złego, który nieświadomie odcina swoje macki lub zastygłej w bezruchu Su. Chce mi się krzyczeć  kiedy widzę młodą, może trzynastoletnią dziewczynę z ciemnymi, kręconymi włosami, czekoladowymi oczami i uroczymi dołeczkami w policzkach. Niekontrolowanie co chwilę zakłada pojedyncze kosmyki za ucho, a jej senny wzrok lustruje całe otoczenie. Ubrana w karmelową sukienkę i sandały kompletnie nie pasuje do tego otoczenia. Wygląda jak ona. W każdym calu.
                Kaori jest odzwierciedleniem mojej młodszej siostry o tym samym imieniu. Pojawiła się trzy lata temu, piętnastego lipca. Krzyczałam przez sen dwie godziny, a przez następne dwie doby rozpaczliwie próbowałam pozostać na jawie.
                Gdyby Kaori dożyła tego wieku dokładnie tak by wyglądała. Tak wykreowała ją moja podświadomość, prowadzona wspomnieniami i podstępami Złego, który stworzył tą istotkę jako najgroźniejszą maszynę do rujnowania mojej psychiki.
                Patrzę na nią i przechodzą mnie dreszcze. Jak za każdym razem.
                - Nie dołączyłam do nich. Jestem tam w innym celu. W czym problem?
                Zły wreszcie skupia się na mnie. W międzyczasie połyka jakąś zmiażdżoną rękę, głośno przeżuwając pozostałe w niej kości.
                - Nie wiesz o nich tyle, ile powinnaś.
                Parskam niekontrolowanym śmiechem.
                - Od kiedy tak się o mnie martwicie, co?
                Teraz to Zły wybucha skrzeczącym, bulgoczącym śmiechem.
                - Moja droga, jesteś dla mnie jak córka! Od zawsze pragnąłem dla ciebie… cóż… interesującego życia – puszcza do mnie oczko. – Czy wiesz, czym zajmuje się twoja droga organizacja?
                Mam ochotę wypruć mu flaki. Gdyby je miał, oczywiście.
                - Nie wiesz po co tam jestem. Nie masz bladego pojęcia. Nie jestem nawet ich częścią.
                Jego źrenice się rozszerzają.
                - A więc dlaczego uleczyłaś uroczego artystę?
                Czuję w piersi nieprzyjemny ścisk. Jeśli wplączą w to kogokolwiek z Akatsuki…
                Najwyraźniej Zły dostrzega coś, czego ja nie widzę, bo uśmiecha się w tak obrzydliwy sposób, że mój żołądek chce się wydostać.
                - Nie martw się, słonko. Nie zamierzam pakować cię w jeszcze większe kłopoty. Powiem ci tylko jedno – zastanów się co robisz.
                Po tych słowach wypluwa aż trzy zęby. Moje oczy rozszerzają się w szoku, patrzę na pogrążoną w zamyśleniu Kaori i milczącą Su, a potem jedna z macek Złego wyrywa mi serce.

***


                Gdy się obudziłam, moją pierwszą czynnością było zaczerpnięcie przeraźliwie dużej dawki powietrza. Zakaszlałam cicho, czując nieprzyjemny ciężar w klatce piersiowej i instynktownie dotknęłam okolic serca. Było tam gdzie jego miejsce, szalenie bijące i nietknięte przez żadną mackę.
                Wyczerpana wygramoliłam się spod ciepłej pościeli, próbując nie obudzić śpiącego obok mnie Rimo. Najwidoczniej nie krzyczałam. To dobrze. Nie zniosłabym tłumaczeń i próbowania rozgryzienia czegoś, co wydawało mi się do tej pory niemożliwe.
Woda. Potrzebowałam wody.
                Szybko opłukałam twarz i nieco przygładziłam włosy. Po koszmarach zawsze wyglądałam paskudnie, ale tej nocy nie było aż tak źle. Przynajmniej tym razem nie umierałam w męczarniach. Jakieś urozmaicenie.
 Zwinnie przebrałam koszulkę i wyszłam z pokoju. Na korytarzu panowała idealna cisza, zakłócana jedynie moimi krokami. Tak naprawdę nadal nie wiedziałam czego się spodziewać. Nie miałam pojęcia jak zachowują się członkowie Akatsuki. Śpią po nocach jak normalni ludzie? Bawią się w tortury? Może ciągle są na misjach?
Miałam tyle pytań, ale przecież nie miałam prawa uzyskać choćby najmniejszej odpowiedzi. Nie należałam do Brzasku. Moim jedynym zadaniem była pomoc Konan, nie organizacji.
Miałam wrażenie, że skręciłam w zły korytarz, bo droga niemiłosiernie mi się dłużyła, ale gdy po chwili usłyszałam charakterystyczne wycie lodówki odetchnęłam z ulgą. Jeszcze tego brakowało, żebym zgubiła się w siedzibie.
Jedynym źródłem światła w kuchni była dziwnie jarząca się lodówka. Księżyc najwidoczniej schował się za chmurami, a silny wiatr nieprzerwanie uderzał w szybę. Ku mojemu zaskoczeniu, lodówka pękała w szwach. Nigdy w życiu nie widziałam takiej ilości jedzenia. Moją uwagę przykuła duża butelka wody mineralnej. Musiałam się odrobinę wysilić, by dosięgnąć najwyższej półki, ale w końcu udało mi się chwycić szklankę. Opróżniłam ją jednym haustem.
- Ciężka noc, jak mniemam? – omal nie upuściłam szklanki słysząc głęboki, niemal rozbawiony głos.
Odwracając się w kierunku stołu dostrzegłam niewyraźny zarys postaci. Dopiero kiedy przebijające się przez chmury światło księżyca oświetliło kuchnię, rzuciłam Itachiemu poirytowane spojrzenie.
- Byłaby ciężka dla ciebie, gdybyś musiał tłumaczyć się Liderowi dlaczego padłam na zawał – mruknęłam, drżącymi rękoma odkładając szklankę do zlewu.
Założyłam ręce na piersi, nagle czując się dziwnie zażenowana faktem, że stałam przed Itachim w cienkiej koszulce i spodenkach. Uchiha wydawał się być jednak zatraconym we własnych myślach. Przyjrzałam się jego twarzy. Był blady i mogłabym przysiąc, że mrugał oczami stanowczo za często. Próbował zwalczyć zmęczenie czy pozbyć się bólu? Intuicja medyka podpowiadała mi to drugie.
- Długo będziesz udawać, że jesteś okazem zdrowia? – zmrużyłam oczy, czując nagły przypływ  odwagi.
Spojrzenie Itachiego sprowokowało zimny dreszcz, który przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Czułam się jak w jednej z jego technik, chociaż nawet nie uaktywnił swojego sharingana. Jego twarz pozostawała kompletnie nieczytelna, ale te oczy…
- Skoro jesteś taka odważna i aż tak to cię ciekawi… – kiwnął głową na krzesło obok niego. – Zapraszam.
Głośno przełknęłam ślinę. Znów zachciało mi się pić, nawet jeśli przed minutą wchłonęłam całą szklankę wody. Ale musiałam się dowiedzieć. Nie mogłam pokazać, że się go boję. Jego i tych krwistych oczu.
Ostrożnie przysiadłam tuż obok, uparcie się w niego wpatrując. Ten kontakt wzrokowy z każdą kolejną sekundą robił się coraz bardziej uciążliwy, ale postanowiłam nie dać za wygraną. Nie zastraszy mnie, choćby nawet złapał mnie w cholerną iluzję.
                - Jak już wspominałem, nawrót choroby nastąpił dwa miesiące temu  – odezwał się tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnęłam. – Na początku było całkiem nieźle, ból niemal całkowicie zniknął, dostrzegałem każdy najmniejszy szczegół, kolor, kształt. Później nieco się pogorszyło. Myślałem, że z czasem przejdzie, ale nawet przy zażywaniu tych leków traciłem wzrok. Teraz posługuję się głównie sharinganem. Nie używając techniki niewiele widzę, a ból jest jeszcze większy.
                Przypatrywałam się mu bez słowa, powoli trawiąc usłyszane słowa. Według moich przypuszczeń wzrok miał się pogorszyć za kilka dobrych lat. Nawet jeśli minęły już trzy, Itachi nie powinien trafić wzroku w tak krótkim czasie. Choroba musiała być więc bardziej skomplikowana…
                - Nic nie powiesz? Żadnych medycznych wniosków czy przypuszczeń?
                Rzuciłam mu obojętne spojrzenie, jednak moje serce biło jak szalone. Cały czas rozmyślałam o tym, jak to jest zostać złapanym w jego technikę.
                - Co chciałbyś usłyszeć? Że jest mi przykro? Wydaje się, że choroba jest poważniejsza, niż przypuszczałam. Błędy zdarzają się najlepszym.
                Prawy kącik ust Uchihy drgnął lekko, więc wzięłam to za oznakę rozbawienia. Nie mogłam przewidzieć wszystkiego. Nikt nie mógł.
                - Twoje współczucie nie jest dokładnie tym, czego potrzebuję – odparł, wygodnie się rozsiadając.
                Prychnęłam cicho, nagle czując chęć wytłumaczenia czegoś ważnego.
                - Nie mam pojęcia dlaczego sądzisz, że miałabym uleczyć twoje oczy. Racja, zrobiłam to trzy lata temu, ale tylko dlatego, że Rimo miał z wami jakąś umowę, a gdyby jej nie spełnił zapewne zostałby z niego tylko kłębek futra – starałam się panować nad głosem, który ku mojemu niezadowoleniu coraz bardziej się podnosił. – Nie jestem medykiem Akatsuki. Nie tykam się waszych spraw, nie mam pojęcia o waszym celu. Moim jest pomoc Konan, nie leczenie kogokolwiek z was, więc naprawdę się mylisz skoro sądzisz, że gdy tylko zażądasz, to zaraz przybiegnę i uleczę twoje niezwykłe oczy.
                Ciszę przerywał tylko mój przyśpieszony oddech. Po krótkiej chwili się uspokoiłam, patrząc na Itachiego z niemal taką obojętnością, z jaką on patrzył na mnie. Widać było, że mocno się nad czymś zastanawia,  a ja naprawdę nie miałam siły na głupie domysły co zaprzątało jego głowę.
                Podniosłam się z miejsca i nie uraczając go spojrzeniem, ruszyłam w kierunku drzwi. Gdy stanęłam w progu usłyszałam jego beznamiętny głos:
                - Uzdrowiłaś Deidarę, nawet kiedy mogłaś odmówić.
                Zacisnęłam swoją dłoń na klamce nie czując potrzeby, aby się tłumaczyć. Tak właściwie jakie miałam do tego prawo? Zrobiłam to, bo… Właśnie to dlaczego?
                Odetchnęłam ciężko i opuściłam pomieszczenie, znów czując irytujące pieczenie w gardle. Tej nocy nie miałam zamiaru tam wracać. Nawet jeśli miałabym umierać z pragnienia.

***

                Przechadzałam się po korytarzach organizacji bez jakiegokolwiek celu. Myśl o wracaniu do pokoju i zmierzeniu się z Rimo, lub pójściu do kuchni i ponownej rozmowie z Itachim sprawiała, że chciało mi się krzyczeć. Musiałam być naprawdę zdesperowana, bo nogi same sprowadziły mnie prosto pod drzwi Deidary. Westchnęłam ciężko i jak najciszej weszłam do środka.
                Niebo zaczęło powoli się przejaśniać, noc odchodziła ku jej odpoczynku, ustępując miejsca pierwszym jasnym kolorom nad horyzontem zwiastującym początek nowego dnia. Zastałam Deidarę w tej samej pozycji w jakiej widziałam go ostatnio – śpiącego na plecach, z rękami po bokach i zmęczonym wyrazem twarzy. Wszystko wskazywało na to, że obudzi się dopiero następnego dnia.
                Podeszłam bliżej i odgarniając jego grzywkę, instynktownie dotknęłam zimnego czoła. Najwyraźniej leki podziałały, ale przez kilka dni będzie kompletnie wykończony.
                Może Itachi miał rację. Fakt, że uzdrowiłam Deidarę nie wpływał korzystnie na moje tłumaczenia, że nie jestem medykiem Akatsuki. Gdybym była, musiałabym zostać po części członkiem organizacji, a to byłoby…
                A to byłoby zdecydowanie czymś nowym. Czymś, czego dawno nie doświadczyłam. Przez lata moją jedyną rodziną był Rimo, nie byłam częścią czegoś większego, zawsze sama. Samotniczka z kotem. Ostatnia z klanu Naito, klanu świetnych medyków i ninja, którzy od zarania dziejów mieli brudną przeszłość.
                Spojrzałam na Deidarę próbując przypomnieć sobie chłopaka z baru. Cholera, chyba powinnam od razu się zorientować, że nie był tylko silnym ninja, ale kimś więcej. Powinnam wyczuć tą przerażającą aurę, zimną chakrę. Oni wszyscy byli doskonali w udawaniu. Grali, manipulowali innymi, wplątywali ludzi w ich gierki, omamiali. Pain, który najwyraźniej budził respekt wśród Brzasku i był uważany za zimnego idealistę, pokazał swoją prawdziwą naturę przy Konan. Itachi opanował grę obojętności do perfekcji, a Deidara bez problemu ukrył to, że jego codziennym zajęciem było pracowanie dla jednej z najgroźniejszych organizacji świata, a nie przesiadywanie w barze. Kisame, który w jednej chwili gotowy był podać ci rękę, sekundę później z szerokim uśmiechem mordował Samehadą. Tobi zdecydowanie doskonale sprawdzał się w roli dużego dzieciaka. Nawet Temko, dziewczyna, która oprowadzała mnie po siedzibie z przyjaznym uśmiechem, później przypatrywała się krwi z chorą ekscytacją.
                Bałam się poznać resztę. Wszyscy byli tak cholernie utalentowani, wyćwiczeni w byciu mordercami… Co się stanie, kiedy pewnego dnia przerwą grę i wyładują na kimś te wszystkie emocje, które skrywali gdzieś głęboko przez lata?
                Ociężale przygotowałam dla Deidary kolejny napar. Położyłam kubek na stoliku obok łóżka, a chwilę później wyszłam na korytarz, zostawiając w pokoju wszystkie przytłaczające myśli.

***

                Zioła. Tabletki. Porozwijane bandaże. Rozszarpane pudełka z niewielką pozostałością
przyjemnie pachnących liści. Śmierdzący płyn. Jeszcze więcej tabletek i ziół…
                - Potrzebujesz czegoś, moja droga?
                Z westchnieniem oparłam ręce na chwiejącej się półce, wbijając wzrok w kawałek niedokładnie pomalowanej ściany. Nieprzyjemny dla oczu żółty kolor przebijał się przez turkusową farbę. Naprawdę nie miałam pojęcia dlaczego przygotowano to pomieszczenie w tak zadbany sposób, skoro jedyną mieszkającą tu osobą była nieprzytomna Konan.
                - Zostawiłam tutaj balsam, w półce obok tabletek. Niewielka, ciemnoczerwona tubka.
                Nanase wydała z siebie ciche westchnienie, po czym gorączkowo zaczęła przeszukiwać pozostałe szufladki. Jej pulchne palce poruszały się z niezwykłą wprawą, zwłaszcza kiedy zaczęła odwijać jakiś skrawek papieru.
                - Pomyślałam, że to jakieś niepotrzebne pozostałości, więc pozwoliłam sobie na schowanie – odparła nieco zakłopotana, powoli wyciągając ku mnie czerwoną tubkę.
                Miałam wielką ochotę ją wyprosić, po prostu pozbyć się jej niepotrzebnego towarzystwa, jednak kobieta zwracała się do mnie z takim szacunkiem, jakbym to ja była jej Liderem. Unikała też mojego wzroku, co szczerze powiedziawszy dosyć mnie zdziwiło. Czyżbym była aż tak przerażająca?
                - Dziękuję – mruknęłam, odbierając z jej drżących dłoni pożądany lek.
                Dochodziła już szesnasta. Niemal cały dzień spędziłam u Konan. Sprawdzałam wytrzymałość jej chakry, stan narządów wewnętrznych, właściwy przepływ krwi. Lider wspomniał, że w razie jakichkolwiek problemów będzie u siebie, a później zostawił mnie z Nanase. Kobieta wytłumaczyła mi, że będzie na każde moje zawołanie, ale nie mogłam pozbyć się myśli, że Pain po prostu mi nie ufa.
                Bo jak można ufać komuś, kogo zna się zaledwie przez kilka dni. Jednak z drugiej strony uleczyłam dwójkę jego ludzi, a teraz zgodziłam się na pomoc Konan. Musiałam być ostrożna, szczególnie w obecności Nanase. Dobrze wiedziałam, że Lider bez problemu może dostać się do jej głowy i uważnie zaobserwować moją pracę.
                Po kilku godzinach zauważyłam, że przesiadywanie u Konan wyraźnie mnie uspokajało. Miałam doskonałą okazję oderwać się od niepotrzebnych myśli, spławić irytujące głosy w mojej głowie i nie myśleć o całej tej sytuacji z leczeniem Deidary. Podczas tych kilku godzin całkowicie oddawałam się mojej pracy. Byłam naprawdę zdeterminowana chociaż zdawałam sobie sprawę, że ten zabieg będzie długi i być może nieprzyjemny.
                Przysiadłam na skraju łóżka, delikatnie podwijając bluzkę kobiety. Konan wyglądała jak porcelanowa lalka, a w mojej głowie zrodziło się pytanie: jakiego koloru mogły być jej oczy? Jak brzmiał jej głos? Jaką była osobą? Jakie relacje łączyły ją z Liderem?
                Zimny balsam podziałał kojąco na moje zmęczone palce. Delikatnie wtarłam go w klatkę piersiową Konan, w okolice miejsca, w którym dostrzegłam główny ośrodek trucizny. Dzięki temu moja chakra mogła lepiej docierać do wyznaczonego miejsca, a także ubezpieczyć kawałek skóry i tkanek. Wzięłam głęboki oddech i rozprostowałam palce.
                Wystarczyło kilka minut abym zrozumiała, że to będzie długi proces. Przez kilka godzin będę w stanie usunąć zaledwie kawałek kilkumilimetrowego paskudztwa. Gdybym zrobiła to od razu, serce kobiety zapewne nie wytrzymałoby takiego obciążenia. Ktokolwiek stworzył tą truciznę był geniuszem. Geniuszem, który musiał idealnie wszystko zaplanować.
                Nagle nasze połączenie gwałtownie się urwało, a moja chakra boleśnie wbiła się do mojego ciała. Jęknęłam cicho, opierając ręce na łóżku. Zawroty głowy ustąpiły po kilku dobrych minutach.
                Czując na ramieniu ciężar czyjeś dłoni, mimowolnie podskoczyłam.
                - Musisz być zmęczona – Nanase przypatrywała mi się z troską, podając mi szklankę z przyjemnie pachnącym napojem. – Siedziałaś przy niej przez kilka dobrych godzin.
                Poczułam jak moje mięśnie się napinają.
                - Kilka godzin? – odpowiedziałam głupio, powoli chwytając ciepłą szklankę. – Nanase, ile czasu ją badałam?
                Patrzyła na mnie, jakby nie do końca rozumiała moje pytanie. Otworzyła usta ,po czym je zamknęła.
                - Ta dziwna czerwień była na pani rękach przez cztery godziny – zaczęła tłumaczyć wolno jak dziecku, najwyraźniej obawiając się o moje zdrowie psychiczne.
                Westchnęłam cicho. Cokolwiek było w tej truciźnie działało na mnie tak silnie, że straciłam kontakt z rzeczywistością. Pieprzone paskudztwo.
                - Byłabyś bardzo przydatna dla swojej wioski – Nanase poprawiła pościel na łóżku. – Ratowałabyś ludziom życie, pomagałabyś…
                - A co niby robię teraz? – przerwałam jej zbyt ostro, ale najwyraźniej kobieta nie zauważyła mojej niechęci.
                Nanase uśmiechnęła się lekko po czym mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego, wyszła z pomieszczenia. Wpatrywałam się w niebieskie włosy Konan z myślą, że to zadanie będzie o wiele trudniejsze niż przypuszczałam. Jeden błąd, a wszystko się posypie. Zły byłby wniebowzięty.

***

                Wracając do swojego pokoju czułam, jak ogarnia mnie senność. Zmęczona przetarłam oczy, starając się dokładnie zapamiętać drogę. Do tej pory skręcałam już sześć razy w lewo i trzy w prawo. Musiałam koniecznie stworzyć sobie jakąś mapę. Być może Temko będzie miała wolny czas i chęci, żeby pobawić się w plastyka?
                - Proszę, proszę. Szukałem cię cały dzień – słysząc znajomy głos, przystanęłam dokładnie na środku korytarza. – Gdzie się ukrywałaś?
                Kilka metrów dalej o ścianę opierał się znajomy mi mężczyzna. Po jego nagiej klatce piersiowej spływały strużki krwi, a brudny płaszcz był zawiązany w biodrach. Fioletowe tęczówki mierzyły mnie od stóp do głów, a irytujący uśmieszek wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu, w którym się poznaliśmy.
                - Hidan – mruknęłam, kompletnie nie mając ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Czyżbym pomyliła piętra?
                Hidan podszedł kilka kroków bliżej. Dopiero wtedy zauważyłam głębokie, wciąż krwawiące zadrapania od… pazurów. Cholerny Rimo.
                - Czy jest coś w czym mogłabym pomóc? – mój głos wciąż brzmiał obojętnie, ale serce pominęło kilka uderzeń.
                Ten człowiek był nieobliczalny, a ja po długich godzinach siedzenia przy Konan niemal całkowicie wyczerpałam swoje siły. Gdyby chciał teraz walczyć…
                - Twój mały przyjaciel podarował mi kilka bolesnych pamiątek – był tak blisko, że czułam metaliczny zapach krwi. – Niestety to kocisko biega zdecydowanie za szybko, więc nie zdążyłem powyrywać jego uroczych łapek.
                Wyraz jego twarzy zmieniał się tak szybko, że nie nadążałam. W jednej sekundzie wyglądał jakby próbował flirtować i był rozbawiony całą tą nieszczęsną sytuacją, ale chwilę później w jego oczach pojawiał się niebezpieczny błysk, a usta wyginały się w dziwnym grymasie.
                - Więc tak sobie myślałem jakby go przechytrzyć… - przechylił głowę w bok, pokazując mi szereg śnieżnobiałych zębów. – A potem sobie przypomniałem, że przecież przyszłaś z nim, więc musicie być jakoś związani. A podobno nic nie wkurwia bardziej, niż torturowanie najbliższych.
                Hidan boleśnie zacisnął dłoń na moim nadgarstku, przyciągając mnie do siebie. Poczułam jak robi mi się niedobrze. W oczach mężczyzny szalał dziwny płomień, jakaś chora ekscytacja. Resztkami sił próbowałam się uwolnić, szarpiąc się jak nieporadne zwierzę w pułapce. Czy każda z jego ofiar umierała w męczarniach? Przecież byłam świadkiem szału, kiedy zdenerwowany rzucał kobietą o ściany, przeklinając i powtarzając imię swojego boga.
                Wszędzie krew. Tak właśnie skończę?
                - Puść – warknęłam cicho, ale wiedziałam że przy mojej sile ta walka nie potrwa długo. Nawet nie miałam przy sobie żadnej broni.
                Roześmiał się głośno i tak potwornie, że przeszły mnie niekontrolowane dreszcze.
                - Sądziłem, że masz więcej siły – odparł wymijająco i już chciał pociągnąć mnie do jakiegoś pokoju, kiedy nagle poczułam, że jego chwyt staje się lżejszy.
                Sekundę później jego ręka, a właściwie jej część od koniuszków palców po łokieć leżała na podłodze, a Hidan zatoczył się w tył nie tyle co z bólu, ale szoku. Pod jego nogami momentalnie pojawiła się kałuża krwi, a mężczyzna wydał z siebie przerażający ryk.
                - Nie żebym jakoś szczególnie znał się na kobietach, ale gdy któraś mówi „puść” i zaczyna się szarpać, to chyba nie jest zainteresowana? - Kisame oparł zakrwawioną Samehadę na swoim prawym ramieniu i rzucił Hidanowi triumfalny uśmieszek.
                Nawet nie zauważyłam kiedy się zjawił. Jak to możliwe, że tak olbrzymi człowiek z równie potężną bronią podszedł do nas tak niespodziewanie? Widocznie moje łomoczące serce skutecznie zagłuszyło jego kroki.
                Dał Hidanowi kilka sekund, żeby się pozbierał. Jashinista wypluł z siebie wiązankę przekleństw, rzucając się w stronę Kisame. Ten wyszedł do przodu, tym samym mnie zasłaniając.
                - Zabiję cię, pieprzona rybo! Rozpierdolę na miliony kawałeczków! – poszkodowany Hidan chwycił swoją bezwładną rękę, wymachując nią niczym bronią.
                Hoshigaki parsknął śmiechem, nawet nie zadając sobie trudu by przenieść swój miecz.
                - Przypomnę ci, tak po przyjacielsku, że aktualnie nie masz przy sobie żadnej broni, a twoja ręka nadaje się na obiad dla Zetsu – nagle jego głos nabrał surowości. – Radzę ci więc, żebyś grzecznie pomodlił się w swoim pokoju nie zawracając głowy innym. Lider chyba nie byłby zadowolony gdyby się dowiedział, że zastraszasz jego najnowszego medyka?
                Mężczyźni jeszcze przez chwilę mierzyli się morderczymi spojrzeniami. Kiedy Hidan na mnie spojrzał, krew płynąca w moich żyłach zamieniła się w lód. Zacisnęłam zęby.
                - Jeszcze się policzymy – mruknął, znów zerkając na Kisame, ale ja wciąż miałam nieodparte wrażenie, że te słowa kierował do mnie.
                Sekundę później już go nie było, a jedynym dowodem po krótkiej „wymianie zdań” była śmierdząca kałuża krwi. Moje serce powoli wracało do pierwotnych rytmów, a z ust wydobyło się ciche westchnienie ulgi.
                Kisame odwrócił się w moją stronę.
                - Ta jego popieprzona religia sprawia, że w jakiś niewytłumaczalny sposób stał się nieśmiertelny – skrzywił się nieznaczenie, z przyzwyczajenia poprawiając Samehadę. – Wciąż jednak szukam jakiegoś rozwiązania tego problemu
                Moje usta zadrżały w czymś na kształt uśmiechu. Kisame był naprawdę zżyty z tutejszym towarzystwem…
                - Dziewczyno, wiesz, że wystarczyłby jeden porządny kopniak czy trochę chakry, a ten gość dałby sobie spokój? Czasem ma swoje humory, ale jakieś mroczne słówko z pewnością by podziałało.
                Oparłam się o ścianę czując, że moje zmęczenie przejmuje kontrolę nad ciałem.
                - Od rana siedziałam przy Konan – przetarłam przekrwawione oczy. – Moja chakra jest na wyczerpaniu, a jedyne o czym myślę to ciepłe łóżko. Poza tym, z tego co zrozumiałam chciał się tylko odegrać na Rimo.
                - Nie posługujesz się żadną bronią? Bez obrazy, ale chyba nie próbujesz mi powiedzieć, że przez te wszystkie lata twoim asem w rękawie były śliczne oczka i urok?
                Spojrzałam na niego jak na idiotę.
                - Oczywiście, że nie. Mój sztylet został w starym domu. Ta broń jest przekazywana z pokolenia na pokolenie i naprawdę daje rade w walce. Niestety wszystko przepadło, kiedy musiałam wyrwać się z ciepłego zakątka i oglądać waszą rzeź w Kirigakure.
                Hoshigaki spuścił głowę, idealnie wczuwając się w rolę żałującego grzesznika.
                - Obowiązki ponad wszystko, wybacz – podniósł głowę, a w jego oczach zabłysnęła dziwna iskra. – Co ty na to, żebyś odzyskała swoją broń? Wybieramy się niedługo z Itachim na krótką misję i będziemy przechodzić przez Mgłę, więc nic nie staje na przeszkodzie, żebyś podskoczyła do starych miejsc. W końcu skoro księżniczka tymczasowo nie ma swojego rycerza, jakoś powinna się bronić, prawda?      
                Zamyśliłam się na chwilę, w ciszy rozważając wszystkie za i przeciw.
                - Nie sądzę, że Lider tak łatwo się na to zgodzi – mruknęłam bez przekonania.
                - Spokojna głowa. Jakoś go przekonam, może nawet przy okazji wkopię Hidana. W końcu kto nie uległby mojemu urokowi? – poruszył zabawnie brwiami, a ja nie mogłam się powstrzymać od krótkiego śmiechu.
                Kiedy Kisame znalazł się na końcu korytarza poczułam nagły przypływ śmiałości.
                - Kisame? – zaciekawiony mężczyzna zerknął na mnie przez ramię. – Dzięki.
                Rzucił mi nieco przerażający uśmiech.
                - Kiedy dostaniesz swoją broń załatwię nam krótki pojedynek. Zobaczymy czy to twoje cholerstwo draśnie moją Samehadę.
                Byłam prawie pewna, że niemal zaczął się śmiać. Kompletnie wyczerpana ruszyłam w stronę swojego pokoju.

***

                Rimo siedział na łóżku i nerwowo poruszał ogonem. Szczękał zębami jak przemarznięty kocur, co chwilę zerkając w stronę okna. Najwyraźniej musiał na mnie czekać od dłuższego czasu, bo gdy tylko mnie zobaczył, jak oparzony zeskoczył z łóżka.
                - Gdzieś ty się podziewała? – syknął, stając na tylnych łapach. Dzięki temu był ze mną niemal równy.
                Prychnęłam cicho. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną kłótnię.
                - Wracałam od Konan. Nie uwierzysz kogo spotkałam – ściągnęłam z siebie sweter i podeszłam do szafy. – W korytarzu znalazłam Hidana. Czekał na mnie. Zaczął pierdolić coś o tym, że zalazłeś mu za skórę i wpadł na jakże genialny pomysł, że w ramach zemsty mnie zabije. Gdyby nie Kisame zbierałbyś mnie kawałek po kawałeczku tylko po to, żeby zakopać mnie w ziemi.
                Rozpuściłam włosy i zaczęłam mocno je przeczesywać. Nagle poczułam przypływ złości.
                - Nic ci się nie stało? – głos Rimo złagodniał, najwyraźniej zaniepokojony całą tą sytuacją.
                Gorączkowo przeszukiwałam szuflady, bez najmniejszych oporów wywalając z nich wszystko co popadło. Czułam jak krew zaczyna buzować w moich żyłach i nie mogłam zrobić nic, żeby to powstrzymać.
                - O, nie musisz się martwić – przeklęłam się w duchu za to, że mój głos zadrżał. – Kolejny raz będziesz przepraszał i obiecasz, że nic się nie zmieni. Gówno prawda.
                Trzask. Lusterko z hałasem rozbiło się w tysiące kawałeczków.
                - Dlaczego nie możesz choć raz nie utrudniać?! Pierwszy tydzień, a jeden z tych pojebańców już się na nas czai, bo go zaatakowałeś!
                - A co miałem zrobić? – w żółtych oczach zamigotały iskry złości. – Zaczął mnie szturchać i popychać niezmiernie zaciekawiony faktem, że umiem gadać i jestem jakiś nadzwyczajnie wielki!
                - Odpuścić Rimo, odpuścić! – wrzasnęłam tak głośno, że kot się cofnął. – Zawsze musisz mieć ostatnie słowo? Zawsze musisz być najważniejszy? Uświadomię ci coś. Ja też tu jestem! Cokolwiek zrobię ja, oni będą myśleli o tobie. Cokolwiek zrobisz ty, oni przyczepią się do mnie. Nie rozumiesz tego?!
                Poczułam nieznośną wilgoć na policzkach. Mój głos brzmiał jakby ktoś zaczął mnie dusić.
                - Czasami mam ochotę cię zabić – czknęłam żałośnie. – Cholera, nie dość, że odwiedził mnie Zły, to jeszcze jakiś psychopata chciał złożyć mnie w ofierze!
                Łkając cicho, przysiadłam na skraju łóżka. Nawet nie wiem kiedy Rimo znalazł się obok. Czas jakby stanął w miejscu, a ja nie mogłam pohamować łez.
                Nie rycz, idiotko. Nie rycz.
                - Zły? – mruknął kot, kiedy nieco się uspokoiłam.
                Spojrzałam na niego poważnie, puszczając zaciśniętą w dłoni szczotkę do włosów.
                - Wypluł dzisiaj trzy zęby, Rimo. Nie mam pojęcia co to znaczy, ale mam złe przeczucia. Bardzo złe.
                Kot miauknął żałośnie, kładąc głowę na moim udzie. Najwyraźniej miała być to jakaś forma przeprosin.
                - Jakoś to będzie, Kita. Jakoś to będzie.
_____________________________
Witam po rozdziale ósmym. Rozdział dla mnie jako taki, w sumie nic ciekawego za bardzo się nie działo, no ale akcja będzie się z czasem coraz bardziej rozwijać. Nie chcę na siłę wszystkiego przyśpieszać. 
Dziękuję wszystkim komentującym i czytającym, no i dzięki za tyle miłych słów. To wiele dla mnie znaczy.
Korzystając z okazji życzę wszystkim Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku; żebyście się najedli, wyszaleli i wypoczęli od tego paskudztwa zwanego szkołą. c:
Pozdrawiam.

14 komentarzy:

  1. ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
    Wyjaśnij mi w tej sekundzie, jak to możliwe, że dopiero ósmy rozdział, a twoje opowiadanie już jest na wysokim miejscu na liście moich ulubionych blogów? Seeeerrio nawet mnie to dziwi, zwłaszcza, że blogów czytam sporo. Masz w sobie to coś :D
    TEN SEN.... ranyyyy. Mega oryginalny pomysł ze.. wszystkim. Od Złego, przez resztę bohaterów, po wymyślate stroje Kity, zgniłe jedzenie, jakiś rodzaj tortur no i te ZĘBY! <3 fucking genius. Tak wgl to ten długi stół zastawiony jakimiś rupieciami i dziwni goście skojarzyli mi się z Alicją w Krainie Czarów. Przypadek, czy tak delikatnie nawiązywałaś?
    No weź ;< jak tak teraz przeglądam rozdział i zastanawiam się, co by jeszcze napisać, to stwierdzam, że chyba sobie odpuszczę, bo nad każdym fragmentem rozdziału musiałabym się zachwycać ;c a nie lubię tego robić! Przynajmniej tak całkowicie i przesadnie.. ech żebym chociaż jakąś literówkę znalazła, ale nie, po co!
    Dobra. Itachi boski. Kisame boski. Hidan boski.
    Właśnie CO TEN HIDAN?! I tak jest genialny, i tak go uwielbiam.
    Itachi.. hm no sama nie wiem.
    A Kisame uroczy
    Czekam niecierpliwie na pobudkę Deidary i jego reakcję na Kite.

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojacie, przestań, rumienię się *o* Strasznie mi miło, że tak uważasz i znowu się przez Ciebie szczerzę jak głupia!
      Dobrze wyłapałaś z tą Alicją, geniuszu! Taka kraina czarów wersja hard :D
      Dziękuję bardzo! ♥♥♥♥♥♥♥♥♥
      Również pozdrawiam! :3

      Usuń
  2. Dobry rozdział ! :) Czekam na więcej Deia <3 PISZ PISZ PISZ , wiem że nic na siłę ,ale jestem strasznie ciekawa :/ Pozdrawiam ! :)
    ~Tamara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Deidara się pojawi, o to się nie martw c:
      Pozdrawiam :3

      Usuń
  3. Nie wiem czy warto życzyć jeszcze Wesołych Świąt, skoro się już kończą, ale i tak życzę!
    Muszę przyznać, że ten rozdział również mi się podobał. Sen Kity był fantastyczny. Tak jak ktoś wyżej, też skojarzył mi się z Alicją w Krainie Czarów i stołem przy którym pili herbatkę :) Ale mimo tego i tak wydaje się bardzo oryginalny. No i Zły! Bardzo, ale to bardzo zafascynowała mnie ta postać. Zwłaszcza te wyrzucane przez niego zęby. Jestem ogromnie ciekawa co one mogą oznaczać. Wydaje mi się, że to może być coś istotnego :) Cóż, pewnie w przyszłości się przekonamy. Ciekawe jest też to, dlaczego Zły ostrzegał Kitę przed Akatsuki. Czy chodziło mu tylko o to, że są tam niebezpieczni ludzie, czy o coś jeszcze? I wo ogóle, dlaczego ona ma ciągle ten sen? Hehe, tyle pytań ^^ Coraz bardziej się w to wszystko wkręcam.
    Sytuacja, w której Kisame odciął rękę Hidanowi, także była niezwykle udana. Nie spodziewałam się tam jego. Myślałam, że uratuje ją ktoś inny... może Rimo albo Itachi? Ale tym bardziej podoba mi się. Element zaskoczenia był xD
    W sumie to byłoby miło, gdyby jednak uleczyła Itachiego... Nie ukrywam, że lubię go zdecydowanie bardziej od Deidary ;p
    Przyjemny rozdział, przyjemny :) No nie wiem... jak piszesz, że akcja się będzie coraz bardziej rozwijać, to jestem tym bardziej ciekawa :)
    Pozdrawiam! Życzę oczywiście weny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzenia to zawsze życzenia, więc dziękuję bardzo! c: W tym śnie było wiele istotnych rzeczy, a zęby to już szczególnie. Niestety nie mogę niczego zdradzić.
      Kisame musi się pochwalić swoim mieczem, a to była dobra okazja :D
      Dziękuję i pozdrawiam! c:

      Usuń
  4. Od dłuższego czasu zbierałam się na czytanie twojego opowiadania i wreszcie to zrobiłam. Spodobało mi się do tego stopnia, że masz we mnie kolejną czytelniczkę. Wyłapałam w twoim blogu wiele zalet. Podoba mi się to, że odzwierciedlasz charaktery chłopaczków i jednocześnie wychodzisz poza kanony tych postaci, wielkim plusem jest też sama fabuła. Widać, że tworzysz coś własnego, nie kopiujesz tych samych oklepanych akcji, które dominują na blogach częściowo parodiujących Akatsuki. Intryguje mnie charakter Kity jest w pewien sposób złożony i choć zdaje się być bardzo racjonalna momentami robi coś zaskakującego. Kolejną zaletą jest mała, wręcz minimalna ilość błędów. O ile lepiej czyta się coś co jest solidnie napisane, dość lekkim, a jednocześnie zrównoważonym stylem. Jedyne co sprawia mi na twoim blogu mały problem to wielkość czcionki radziłabym ją odrobinkę powiększyć bo po przeczytaniu 2 rozdziałów litery zaczynają się zlewać i jakby wirować (nie mam żadnej wady wzroku) więc jest to nieco niekomfortowe. Kolejną moją małą uwagą jest spis treści na twoim miejscu zrobiłabym go w innej formie bo szukanie rozdziałów po datach jest niewygodne szczególnie gdy w jednym miesiącu napisałaś 3 rozdziały i muszę szukać, który rozdział jest którym i gdzie się zaczyna. Tak z grubsza to chyba tyle. Mam nadzieję, że moje małe uwagi cię do mnie nie zraziły bo to tylko szczególiki, a całość zrobiła na mnie spore wrażenie. Będę tu zaglądać z nadzieją, że szybciutko pojawi się coś nowego.
    Bones

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowa czytelniczka, jak miło! Jejku, dziękuję za tyle miłych słów. Staram się jak mogę c:
      Tak, zmieniłam czcionkę, jako że jesteś już drugą osobą, która wspomina że ciężko się czyta. Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej.
      Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  5. Czy ja wiem, czy nic się nie działo? Muszę powiedzieć, że podobał mi się chyba najbardziej ze wszystkich, póki co. Przyjemnie czytało mi się moment, kiedy Kisame pozbawił Hidana ręki. Chociaż okoliczności były kiepskie, "Twój" Kisame budzi moją sympatię. Ciekawy mnie Itachi i drgnięcia jego kącików ust, jest taki tajemniczy i zagadkowy... no i nie mogę się doczekać, aż obudzi się Deidara. Kita, zdaje się, wkopała się po same uszy, lecząc go. Itachi i reszta mają w sumie rację. No i Zły... masz naprawdę całą masę świetnych pomysłów, które rewelacyjnie opisujesz. Czekam na ciąg dalszy, a póki co, życzę Ci dobrego Nowego Roku! ;*
    Pozdrawiam, Mukudori.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Wobec tego strasznie się cieszę, że Ci się podobało c:
      Kisame, chociaż bywa brutalny, to jest jednym z radośniejszych członków Akatsuki. A Kita jak to Kita - ona zawsze się w coś wkopie.
      Dziękuję bardzo, pozdrawiam i również życzę szczęśliwego Nowego Roku! :*

      Usuń
  6. Trafiłam tu w sumie przypadkiem, ale... no proszę, jak się wciągnęłam :D Zadziwiająco mi się spodobało. A jestem raczej wybredna :P Jest coś w Twoim stylu pisania, co przyciąga... choć jeszcze potrzebuje szlifów, ale to się wyrobi z czasem. A sama historia... przyznam szczerze, że najbardziej mnie interesuje Rimo i nie pogardziłabym bardziej szczegółowymi opisami kocura. Ciekawa jestem też przeszłości głównej bohaterki, bo prezentuje się co najmniej interesująco. Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę się tylko cieszyć, że się podoba c: A co do Rimo... odegra tutaj znaczącą rolę w swoim czasie, o to się nie martw.
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam :3

      Usuń
  7. Jaki sen, ja pierniczę xD nie chciałabym być na jej miejsc i gościć w swojej podświadomości jakiś dziwaków… jednego podobnego do własnej siostry, drugiego w kształcie jakiejś ośmiornicy czy coś (nie wiem czemu, ale wyobraziłam go sobie jako tego Davy Jaones’a z Piratów z Karaibów xDD) no i ta Su co siedzi przy stole i się nie rusza, jak psychiczna jakaś o.O i w ogóle te jej zakończenia snów, że on jej wyrywa serce, no kurde O.O a jeszcze z tego co mówi „bywa gorzej” masakra, taka cena za bycie w klanie medyków o.O Nie ogarniam o co biega z tymi zębami, ale domyślam się, że nie wróży to nic dobrego.
    Potem ta rozmowa z Itachim, no zależy mu chyba na odzyskaniu ostrości w oczach skoro podsyła Kicie aluzje o powtórnym leczeniu, a ona tak zimno się do niego odnosi :< no, ale chyba ona zostanie w końcu ich prywatnym medykiem, dla Dei’a <33 Znaczy on ją przekona, bo kto mu odmówi? :P
    No i zajrzała do niego xD się dzieje, znaczy najpierw układa wszystko rozważnie w głowie, heh, biedna, jak blondynek się obudzi ponownie narobi w jej główce chaosu xD tak, tak, ja tu miłość czuje ;D ano, ano laska dobrze myśli xD Aka są strasznie sprytni i przystojni i to wykorzystuję, bo oskarżyłabyś przystojnego faceta o bycie mordercą? Bo ja nie xD taka ładna twarz nie narażałaby spędzenia życia w więzieniu, po prostu nie :P
    Następnie już Konan, się wczuła skoro nie zauważyła upływających godzin :>i widać jest strasznie drażliwa, jako że obecność tej opiekunki ją wkurwia, no ale bywa, no nie? :P w końcu leczenie akurat jej przypadku jest z tego co mówiła – męczące i czasochłonne. Ciekawi mnie co zrobi Kita, gdy już ją wyleczy? :D
    Hidan tak damski bokser xD o ile chciał jej przyjebać, a nie zaciągnąć do pokoju, do łóżka :P Zresztą co on chce? Wkurwiał kota to ma xD niech się cieszy że nie musiał go kąpać, byłoby gorzej xD zresztą on llubi ból xD Oj tam no, Pain go opierdoli za niepokojenie jego gości xD Shinra Tensei i po ptakach :P na szczęście w pore Kisame się wtrącił i oderwał mu łapę, hehehe, pomocna dłoń xD w każdym razie, ładnie z jego strony, że jej pomógł ;D jakoś nigdy nie miałam go za postać, którą obchodzi co się stanie innym x) zaskoczenie takie.
    No moim zdanie trochę dramatyzowała w rozmowie z Rimo, no powiedziała kilka słów za dużo – zdecydowanie! Przecież się tylko bronił i to nie z byle kim, bo z Hidanem :P
    Dobra to tylez mojej strony xD
    Jeszcze styczniowe notki ^^ Nadrobię, sorry że tak wolno… pisanie komentarzy wypompowuje moją energie xD
    No to duuuuużo weny, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, czy na pewno nie chciałabyś takiego koszmaru? Zepsute jedzenie, obrzydliwi goście, a na końcu wyrywają ci serce - rano wstajesz wypoczęta :D
      Nawet jeśli są przystojni, to wątpię żeby Kita poszła na taki układ. Musi mieć coś w zamian, nie? Life is brutal :c
      Miłość, nie miłość, ma teraz spory problem bo go już uzdrowiła. Zaraz się ustawi kolejka XD Takich morderców to ja bym chciała znać, może jeszcze wjebałybyśmy się w jakąś tajną misję? :D
      No tu mogę zdradzić, że to leczenie Konan raczej długo potrwa, nawet jeśli się kiedyś wybudzi (spoiler dla ciebie...? ^^).
      Hidan tak bardzo impulsywny :c No ale weź, idzie taka dziewczynka, dwa razy niższa i zmęczona, a ten tu z jakąś zemstą wyskakuje. Kisame zapewne nie zrobił tego tak całkiem dla Kity, w końcu nie znają się od młodości - Hoshigaki był pewne znudzony, a jeśli może zaatakować Hidana... :D
      Kita i jej huśtawki nastrojów - nic nie poradzisz :c
      Dziękuję niezmiernie za kolejny wyczerpujący komentarz, ślę na ciebie w zamian dużo weny :3 Pozdrawiam!

      Usuń