niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 6
Nieaktywne ogniwo

Gdy otworzyłam oczy, powitała mnie zupełna ciemność. Zamrugałam kilka razy, zaciskając ręce na chłodnej pościeli. Pachniała wanilią zmieszaną z proszkiem do prania, a ja przez chwilę zastanawiałam się, gdzie podział się mój koc. A potem mnie olśniło.
Spotkanie z Kisame i Itachim. Ukryta siedziba. Umowa z Liderem. Poznanie chorej psychicznie Temko i Hidana oblepionego krwią.
- A więc to nie sen – mruknęłam do siebie, podnosząc się na łokciach.
Kojący rytm bębniącego o szybę deszczu dał mi możliwość poskładania myśli. Wnioskując z wyjaśnień Lidera sprowadzono mnie tutaj w określonym celu – miałam uzdrowić kogoś ważnego. Ważnego dla Akatsuki, czy tylko dla Lidera?
                Prychnęłam cicho, znów opadając na zimną poduszkę. Tak długo jak ja i Rimo mieliśmy zapewniony dach nad głową, bezpieczeństwo – jakkolwiek to brzmiało w organizacji przestępców – i jedzenie, nie powinny mnie obchodzić żadne wewnętrzne sprawy Brzasku.
                Bo przecież nie miałam prawa ich oceniać. Byli przestępcami, fakt. Mordercami i oszustami. Ale kim byłam ja? Czy wśród ludzi – ninja, czy zwykłych cywilów – miałam lepszą opinię? Lata ataków i uciekania mówiły same za siebie.
                Chrapiący obok mnie Rimo podwinął ogon, wydając z siebie coś na dźwięk chrapania. Delikatnie podrapałam go za uchem. Ten paskudny, arogancki i tajemniczy kocur nie raz uratował mi tyłek. Prawda, może i miewał humory i doprowadzał mnie do szału, ale bez jego pomocy pewnie zostałyby ze mnie tylko prochy.
                Bezszelestnie podniosłam się z łóżka. Po omacku włączyłam lampkę, a jej światło nadało pomieszczeniu przyjemnego wyglądu. Wyjęłam z szafy szarą bluzę, ciemne dżinsy i świeżą bieliznę, kierując się w stronę łazienki.
                Pomieszczenie nie było duże, co szczerze mówiąc, całkiem mnie ucieszyło. Nie byłam przyzwyczajona do luksusów – budynki wysadzane złotem i diamentami sprawiłyby, że dostałabym szału. Tutaj czułam się dobrze. Jak na razie warunki były w porządku, a przynajmniej zdecydowanie lepsze niż w naszym, pożal się Boże, domku.
                Wzięłam szybki prysznic, a ciepła woda przyjemnie łagodziła ból w moim zmęczonym ciele. Więc dlaczego nie mogłam się w jakiś sposób uleczyć? Wielka Kita z klanu Naito, sławny poszukiwany medyk. A jednak w tym wszystkim, w całej tej pieprzonej mocy był jakiś haczyk. Musiał być.
                Moja mama zawsze powtarzała, że we wszystkim musi być zachowana równowaga. Jeżeli jakaś siła przeważy nad innymi, będą konsekwencje. Skutki działań moich przodków ponosiliśmy do dziś, a raczej ponosiłam je ja. Jako ostatnia z klanu, byłam w centrum zainteresowania, byłam jedyną na której można było się wyżyć.
                Bo zasada była jedna – medyk z naszego klanu nie mógł się uzdrowić. Za zadanie miał nieść pomoc innym, ratować ich marne życia. Swoje musiał zdać na łaskę kogoś innego.
                Uśmiechnęłam się kpiąco, wycierając ciało miękkim ręcznikiem. Na łaskę kogo, skoro od dłuższego czasu stałam w tym gównie kompletnie sama?
                Bo tak naprawdę Rimo się nie liczył. Fakt, był moim towarzyszem i w jakimś stopniu opiekunem, ale sam musiał dbać o własny ogon, skoro na każdym kroku chcieli mu go odciąć. Z początku był uciążliwy, ale z czasem przyzwyczaiłam się do jego obecności. Jego postać była niemal… kojąca, pozwalała mi odsapnąć. Jakaś część mnie nie była już tak samotna.
                Czując nieprzyjemny powiew zimna, szybko założyłam na siebie przyniesione ubranie i podeszłam do lustra. Zaczęłam rozczesywać włosy, krzywiąc się przy każdym kołtunie. Jeszcze raz przemyłam twarz zimną wodą, aby całkowicie się rozbudzić, a potem wróciłam do pokoju.
                Rimo nadal spał w najlepsze, a odgłosy dochodzące z mojego brzucha przypominały mi, że nie jadłam już prawie od dwóch dni. Postanawiając nie budzić Rimo zgasiłam światło i jak najciszej wymknęłam się na korytarz.

***

                W drodze do kuchni towarzyszyło mi jedynie echo moich kroków. Z żadnego pokoju nie dało się dosłyszeć żadnych dźwięków – rozmów, śmiechów, wybuchów czy nawet jęków torturowanych więźniów. Gdzie się wszyscy podziali?
                Kuchnię zastałam w tym samym stanie, w jakim widziałam ją razem z Temko. Błyszczące blaty, warcząca lodówka i idealnie przysunięte do stołu krzesła. Bez pośpiechu podeszłam do lodówki, a chłodne powietrze przyjemnie musnęło moje policzki. Kartony z mlekiem, jakieś pojemniki z nieznanymi dla mnie obiektami, surowe mięso i trzy jogurty.
                - Zapasy robią wrażenie – burknęłam, decydując się na jogurt.
                Zaczęłam szperać po szufladach w poszukiwaniu łyżeczki. Odsunęłam krzesło, tym samym niszcząc idealny wystrój pomieszczenia. Wnioskując po ilości jedzenia, organizacja nie mogła mieć tak wielu shinobi. No, chyba że nie byli skłonni do jedzenia wspólnych posiłków i pożerali jedzenie w czterech ścianach swoich pokoi.
                Nagle usłyszałam cichą rozmowę i przerywany śmiech. Marszcząc brwi spojrzałam w stronę salonu, w końcu decydując się zajrzeć do środka. Chwytając moją dzisiejszą kolację skierowałam się w stronę „zwykłego pokoju do zwykłych czynności.” W środku zastałam Kisame i Itachiego, którzy siedzieli przy stole nad dziesiątkami rozłożonych zwoi.
                Kiedy Kisame mnie dostrzegł, zaśmiał się radośnie, odsuwając od siebie zapisane kartki.
                - Moja intuicja jest jednak nieomylna. Nasza księżniczka wróciła.
                Rzuciłam mu poirytowane spojrzenie, przysiadając naprzeciwko. Bez skrępowania chwyciłam jeden ze zwoi, ale niestety nic nie zrozumiałam.
Litery były podobne do jutsu namalowanego na ścianach w korytarzu obok gabinetu Lidera. Spojrzałam pytająco najpierw na Kisame, a później na Itachiego, ale wyrazy ich twarzy były kompletnie nieczytelne. Zrezygnowana odłożyłam dokument na swoje miejsce.
- A więc robicie za geniuszy Akatsuki? – wzięłam do ust kolejną porcję jogurtu.
Mężczyźni nie mieli na sobie płaszczów. Właściwie wyglądali całkiem normalnie. Niemal przyjaźnie.
- Uwierz moja droga, tutaj łatwo jest uchodzić za kogoś z wyższym ilorazem inteligencji – Hoshigaki skrzyżował ręce na potężnej piersi, opierając się na drewnianym oparciu krzesła. – Oczywiście nikogo nie obrażając.
Usłyszałam w jego głosie nutę rozbawienia i zaczęłam się zastanawiać, czy ten człowiek kiedykolwiek przestawał żartować. Czy nawet podczas odcinania głów niewinnym ludziom na placu w Kirigakure rzucał dowcipami?
- A gdzie twój futrzak? Lider wprowadził zakaz przetrzymywania zwierząt w siedzibie?
Uniosłam wymownie brwi, rzucając Kisame rozbawione spojrzenie.
- A więc wasza organizacja to przykrywka, bo tak naprawdę prowadzicie wesołe schronisko?
Niebieski wyszczerzył ostre zęby i z żalem pokręcił głową.
- Pudło. Niestety nadal jesteśmy ludźmi z krwią na rękach.
Zerknęłam na Itachiego, który w tym momencie z uwagą studiował kolejny zwój. Wyglądał młodziej niż ostatnio, był jakby bardziej odprężony. Już nie otaczała go przerażająca aura.
Nagle uderzyło mnie to, jaki był przystojny. Blada karnacja kontrastowała się z długimi, czarnymi włosami, a kilka kosmyków opadało na jego ramię. Mocno, ale nie przesadnie zarysowana szczęka sprawiała, że wyglądał dojrzalej, ale jego twarz zachowała część chłopięcych rysów. Z tej odległości zauważyłam, że jego oczy nie są czarne, ale ciemnobrązowe. Nie zmienił się dużo od naszego pierwszego spotkania.
- A więc – z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Kisame. – Wyjawisz nam słodką tajemnicę? No wiesz, nie żebym się nie cieszył, ale nadal nie wiemy po co nasz Lider kazał cię tutaj sprowadzić.
Ku mojemu zdziwieniu, odezwał się Itachi.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – rzucił beznamiętnie, zajmując się kolejnym zwojem.
Kisame znów się roześmiał, kładąc na stole wielkie dłonie.
- Mówisz tak, jakbyśmy mogli skończyć w jakiś inny sposób.
Nie wiedziałam, że te słowa tak mnie uderzą. Nigdy nie myślałam o tym, co będzie ze mną potem, po śmierci. Może dlatego, że nie miałam na to czasu. Ciągle ukrywanie się i brak snu wystarczająco wyniszczyły zarówno mój organizm jak i psychikę, aby rozprawiać się nad czymś takim.
Ale w tamtej chwili, siedząc przy stole z członkami Akatsuki pomyślałam, że być może zasługuję na coś lepszego. Wszyscy zasługujemy. Słowa Kisame utwierdziły mnie w przekonaniu, że ci ludzie nie mogli być złymi do szpiku kości – mogli być skrzywdzeni, zagubieni albo po prostu znudzeni.
Przyczyna łączy się ze skutkiem. Dobro miesza się ze złem. Życie prowadzi do śmierci. Równowaga.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, a ja próbowałam poukładać sobie w głowie wszystkie informacje jakie przekazał mi Lider i przekazać je w jak najmniejszym stopniu, ale tak, aby zaspokoić ich ciekawość. Cóż, ciekawość Kisame.
- Chce, żebym kogoś uleczyła.
Kisame uniósł pytająco brwi, a Itachi odłożył zwój. Nagle poczułam się dziwnie osaczona.
- Wspominał może coś jeszcze? – ku mojemu zdziwieniu, rozbawienie w głosie Kisame zniknęło.
„Chcę twojej pomocy. Chcę, abyś spróbowała wyleczyć bliską mi osobę.”
- Cóż, to kimkolwiek jest ta osoba, musi  być dla niego ważna skoro mnie tutaj ściągnął – mruknęłam cicho. – Podobno gościli tutaj już wszyscy możliwi medycy.
Spojrzałam na swoje dłonie, które w tamtej chwili wydały mi się niezmiernie interesujące.
                - To długa historia, a nam znana jest tylko jej część – Kisame skupił się na jakimś punkcie za mną, ale jego spojrzenie było odległe. – W Akatsuki działamy w parach. Każdy ma swojego partnera na czas misji; zwykle towarzysze zmieniają się dopiero po ewentualnej śmierci któregoś z nich. Skoro wszyscy mamy swoje „drugie połówki”, Lider też musi. Nie wiadomo mi dużo o jego partnerce, nigdy nie pokazywała się na naszych spotkaniach… Od zawsze była od nas izolowana, jeśli można to tak określić.
                Westchnął ciężko, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Itachiego.
                - Przejmiesz pałeczkę? Znasz lepiej tę historię.
                Itachi przez dłuższą chwilę milczał. Zdążyłam już pomyśleć, że nie dokończy opowieści, kiedy nagle w pomieszczeniu rozbrzmiał jego głęboki głos.
                - Około osiem miesięcy temu, Lider wrócił ze swojej dłuższej misji. Rzadko kiedy informował nas o swoich podróżach. Nie było go dwa miesiące. Zawołał mnie do swojego gabinetu, a kiedy zobaczyłem jego stan, szczerze się zdziwiłem – miał mnóstwo obrażeń, był brudny i wyczerpany. Ale obok niego leżała jakaś nieprzytomna kobieta, która wyglądała stokroć razy gorzej.
                Uchiha wziął do rąk jeden ze zwoi, i zaczął delikatnie go obracać.
                - Nie chodziło tylko o rany zewnętrzne. Wyczułem w jej chakrze coś dziwnego, jakąś dziwną truciznę, która przez jej punkty chakry przedostawała się do żył. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego, a Lider od razu polecił nam poszukiwania medyków. Uczestniczyliśmy w tym wszyscy – przez pewien okres naszym najważniejszym celem zostało odnalezienie cudotwórcy. Po jakimś czasie, kiedy większość medyków pozostała bezradna, Lider przypomniał sobie o tym, co kiedyś było priorytetem Akatsuki. I znów było jak dawniej – misje, walki i poszukiwania czegoś, czego on chciał. Już nigdy więcej nie widziałem tej kobiety.
                Przed oczami widziałam sfrustrowanego Szefa organizacji, który rozpaczliwie szukał pomocy dla swojej partnerki. Kim ona była?
                - No, a potem kazał nam iść po ciebie. Jesteś chyba ostatnią nadzieją – Kisame pokiwał głową z udawanym przejęciem. – A jeśli się nie spiszesz… Nie, ty jesteś zdolna do wszystkiego. W końcu uleczyłaś naszego Uchihę.
                Na krótki moment moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Itachiego, i prowadziliśmy niemą rozmowę. Wróć. Ja starałam się domyśleć, o co mu chodziło.
                - Czy w tej organizacji zawsze panuje taka cisza? – przerwałam uciążliwy kontakt wzrokowy, skupiając się na Hoshigakim.
                Parsknął śmiechem, przeciągając się jak stary kocur.
                - Szczerze mówiąc, to zwykle jest odrobinę głośniej. Teraz jednak prawie wszyscy są na misjach, więc panuje błoga cisza.
                Odetchnęłam, czując nieprzyjemne skurcze w żołądku. Świetnie. Więcej morderców.
                - Więc co, jest was cała zgraja?
                - Nie przesadzajmy, jesteśmy wystarczająco utalentowani, więc razem z Liderem i jego partnerką jest nas… - zastanowił się na chwilę, a ja miałam nieodparte wrażenie, że zaraz zacznie liczyć na palcach. – Jedenastu. Wliczając ciebie, dwunastu.
                Wliczając mnie. Chcąc nie chcąc, byłam teraz jakąś małą częścią Brzasku, mimo że zamierzałam trzymać się z daleka od ich spraw. Tak czy siak, mieszkałam z nimi pod jednym dachem.
                - Hidan i Kakuzu wyruszyli dzisiejszego popołudnia, Temko wyszła gdzieś z Tobim, a dwóch „twórców sztuki” wcięło gdzieś ponad tydzień temu.
                Twórcy sztuki? Akatsuki mieli swoich własnych wirtuozów, czy jak?
                Zanim zdążyłam zapytać, palec Kisame zajaśniał dziwnym światłem. Już pomyślałam, że z jego skórą zaczynają się dziać jakieś dziwne rzeczy, kiedy nagle dostrzegłam pierścień.
                Cholera, gdzie ja to ostatnio widziałam…?
                - Oj, obowiązki wzywają – niebieski wstał, posyłając nam zawiedzione spojrzenie. – Musimy przerwać naszą niezmiernie fascynującą konwersację. Najwyraźniej nie da się nic zrobić beze mnie.
                Minęła zaledwie chwila, a Kisame zniknął. W pokoju zostałam ja, Itachi, zwoje i mój niedojedzony jogurt.
                Zapanowała martwa cisza, której żadne z nas nie chciało przerwać. Nie zamierzałam przecież nagle się z nimi zaprzyjaźniać, ale lepiej jest pozostać w dobrych stosunkach niż ryzykować, że w nocy wbiją mi w serce kunai.
                - A więc… Lider wiedział – przerywając krępujące milczenie, ukradkiem zerknęłam w stronę czarnowłosego.
                Znowu wpatrywał się w zwój, ale widząc, że zatrzymał wzrok w jakimś punkcie zrozumiałam, że zastanawia się nad moimi słowami.
                - Chodzi mi o twoją chorobę.
                Kiedy niespodziewanie podniósł na mnie wzrok, przeszły mnie dreszcze. Sama nie wiedziałam, co było gorsze – krwisty sharingan czy niekończąca się czerń jego oczu.
                Nie chcąc się złamać, twardo patrzyłam w jego oczy, starając się założyć maskę obojętności. Nie mam pojęcia ile czasu minęło, ale kiedy się odezwał myślałam, że minęły wieki.
                - Jest inteligentny. Nigdy nie spodziewałem się, że mógłby to przeoczyć.
                Zatkało mnie. Zaczęłam się zastanawiać czy zareagował tak, kiedy to Lider osobiście wyjawił mu, że zdaje sobie sprawę z jego kłamstwa. Czy został ukarany? A może był zbyt cenny w szeregach Brzasku?
                - A jednak, nadal tutaj jesteś – zauważyłam cicho, starając się dotrzeć do jakichkolwiek informacji.
                Z cichym westchnieniem odłożył zwój.
                - Moja choroba prawie całkowicie zniknęła, więc wyrzucanie mnie z organizacji nie miałoby większego sensu.
                Powoli pokiwałam głową, gdy nagle uderzyły mnie jego pierwsze słowa. Zmarszczyłam brwi.
                - Czekaj, czekaj… Co to znaczy, że prawie zniknęła? Myślałam, że już wszystko w porządku.
                Zamyślił się na chwilę, prawdopodobnie chcąc zmyślić jakąś bajeczkę. A może jednak nie?
                - Nawrót nastąpił jakieś dwa miesiące temu – odpowiedział z obojętnością. – Jak na razie nikt niczego nie zauważył, więc nie jest tragicznie. Nie będę ryzykował tylko dlatego, że moje oczy mają tymczasowy kryzys.
                Zalała mnie fala gniewu. Musiałam zacisnąć pięści na materiale bluzy, żeby przypadkiem nie zgnieść jogurtu.
                - Czyżbyś zapomniał o naszej rozmowie? Chyba dałam ci jasno do zrozumienia, że nieleczona choroba prowadzi do ślepoty, i to jeszcze natychmiastowej. Nagle nie zależy ci na technice waszego klanu?
                Kiedy poczęstował mnie lodowatym spojrzeniem wiedziałam, że zaczynam przekraczać dozwoloną granicę. Jednak myśl o tym, że moje leczenie poszło na nic tylko dlatego, że Itachi nie chciał dłużej stosować się do moich prostych zaleceń doprowadzała mnie do białej gorączki.
                - Jestem ci wdzięczny za wcześniejszą pomoc, ale w tym momencie mój stan nie powinien cię obchodzić w najmniejszym stopniu.
                Już otwierałam usta, aby rzucić w niego garstką przekleństw, kiedy nagle drzwi salonu otworzyły się z hukiem, a do pomieszczenia wpadł nieznany mi mężczyzna.
                Miał krótko przystrzyżone, ciemne włosy, sławny płaszcz Akatsuki i nieco zabrudzone sandały.
Jednak najbardziej zafascynowała mnie jego twarz. Twarz zasłonięta maską.
                Maską, która wyglądała jak kawałek dyni.
                - Tobi wrócił i od razu dostał nową misję! – głos tego członka organizacji brzmiał tak wesoło i dziecinnie, że aż się skrzywiłam.
                Podskakiwał na jednej nodze, jakby czuł potrzebę zajrzenia do toalety, ale wyraz twarzy Itachiego wskazywał na to, że był zupełnie do tego przyzwyczajony.
                Nie mogłam się jednak nadziwić, jak ktoś taki dostał się do organizacji. Mierzył ponad metr siedemdziesiąt, a zachowywał się jak nafaszerowany cukrem ośmiolatek.
                - Tobi ma przyprowadzić do Lidera panią Kitę – podbiegł do mnie, energicznie kiwając głową. – A Tobi to dobry chłopiec, więc spełni prośbę Lidera.
                Spojrzałam niepewnie na Uchihę, który kiwnął lekko głową i kompletnie nas zbywając, zabrał się za czytanie kolejnego zwoju.
                „Jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy, Uchiha. Wyciągnę z ciebie dlaczego tak naprawdę przestałeś się leczyć”, pomyślałam, kiedy mówiący do siebie Tobi z przesadzoną siłą ciągnął mnie na korytarz.

***

- Zanim tam wejdziemy, musisz wiedzieć jedno. Jesteś pierwszą osobą, której pokazuję to przejście i mam nadzieję, że zachowasz tę cenną informację dla siebie. Jeśli nie… Lepiej o tym nie myślmy.
Kiedy Tobi zostawił mnie przed biurkiem Lidera, a sam wyparował z pokoju krzycząc „jednorożec”, nie wiedziałam czego się spodziewać. Czy Przywódca zmienił zdanie? Znalazł lepszego medyka? A może uznał, że nie ma do mnie wystarczającego zaufania, abym mogła dotykać jego partnerki? Nie minęła jednak dłuższa chwila, kiedy dowiedziałam się, że wreszcie mogę obejrzeć moją pacjentkę.
Nie spodziewałam się, że będzie znajdować się w pomieszczeniu ukrytym za zwykłą biblioteczką.
Wzrokiem chłonęłam każdą szczelinę, usiłując dostrzec jakąś dźwignię lub guzik, dzięki którym mogłoby się otworzyć tajemne przejście. A więc można się domyślić jaka była moja mina, gdy Lider wyjął grubą książkę w czerwonej okładce, a mebel momentalnie przesunął się w lewo, popychając mnie do „wnętrza ściany”.
Trwało to zaledwie dwie sekundy. Chwilę potem boleśnie upadłam na kamienną posadzkę.
- O, wybacz, zapomniałem cię uprzedzić – mężczyzna podał mi rękę, a jego ton był niemal przepraszający.
- W porządku – odburknęłam, strzepując z dżinsów kurz.
Znajdowaliśmy się w korytarzu zbudowanym wyłącznie z kamienia. Wzdłuż prawej ściany ciągnęły się zapalone pochodnie, które odrobinę łagodziły „wystrój” przedsionka. Było tam strasznie zimno, a więc naprawdę byliśmy pod ziemią, albo gdzieś nieopodal znajdowało się wyjście.
- Chodźmy – rudowłosy zaczął mnie popędzać, sam wychodząc naprzód.
Nasze kroki boleśnie odbijały się od ścian, tworząc przerażające echo. Wędrówka trwała około minuty, kiedy nagle Lider gwałtownie skręcił w lewo, a przede mną wyrosły ogromne, metalowe drzwi. Nie zauważyłam jednak klamki.
Zamiast tego na środku przyczepiona była pusta, ciemnoniebieska kartka. Lider złożył ręce w kilka skomplikowanych pieczęci. Zrobił to tak szybko, że zdążyłam zapamiętać zaledwie trzy. Drzwi otworzyły się z hałasem, który potrafiłby wybudzić ze snu umarłego.
Ale dziewczyna z ciemnoniebieskimi włosami, przykryta kołdrą po sam podbródek nawet nie drgnęła.
Wpatrywałam się w nią zafascynowana. Jak w transie podeszłam kilka kroków do przodu, przystając tuż przed jednoosobowym łóżkiem.
Na pierwszy rzut oka dziewczyna, a raczej kobieta, wyglądała jakby po prostu zmorzył ją sen. Sęk w tym, że nie oddychała, przynajmniej nie tak, jak robi to śpiący człowiek.
Miała piękne rysy twarzy – ostry - ale nie do przesady – podbródek, lekko wystające kości policzkowe, idealny nos. Jej jedynym makijażem było odrobinę ciemnozłotego cienia do powiek.
Po chwili rzuciłam okiem na pokój. Było to małe, skromnie urządzone pomieszczenie wielkości mojej dawnej sypialni. Obok łóżka stał stolik z zapaloną lampką i wazonem wypełnionym świeżymi kwiatami. Przez niewielkie okno, teraz zasłonięte bordową zasłoną zapewne wpadało słońce. W rogu znajdował się rozkładany, skórzany fotel i otwarta apteczka, z której wystawały poplątane bandaże. Na ścianie tuż obok drzwi wisiała półka zapełniona dziesiątkami buteleczek.
Zdezorientowana ściągnęłam brwi. Czyżby to były jakieś lekarstwa?
- To głównie napary i zioła, które podobno zbijają gorączkę – wyjaśnił pośpiesznie Lider, o którym niemal zapomniałam.
Widząc mój zdziwiony wzrok, zapewne chciał wszystko sprawnie wyjaśnić.
- A więc jednym z objawów jest podwyższona temperatura ciała? – ostrożnie przyłożyłam dłoń do czoła kobiety, które rzeczywiście było niepokojąco ciepłe.
- Z początku przez nią majaczyła, ale przez ostatnie trzy miesiące nie wykonała żadnego ruchu.
Był cholernie dobry w maskowaniu emocji, chociaż w pewnym momencie jego głos niemal niezauważalnie się załamał.
Nagle w głowie zaświtało mi pewne pytanie.
- Kto się nią zajmował? – wskazałam na buteleczki, świeże rośliny i wgłębienie w fotelu.
Niemal w tej samej chwili w drzwiach pojawiła się drobna, pulchniutka kobieta. Musiała mieć ponad pięćdziesiąt lat, a może i nawet więcej. Ubrana w czarną suknię i gruby, wełniany płaszcz, co chwilę podtrzymywała opadającą z włosów spinkę.
- To Nanase – Lider pewnym, ale nie brutalnym ruchem popchnął kobietę do przodu. – Zajmuje się Konan od czasu naszego powrotu z misji. Jeśli masz jakiekolwiek pytania, kieruj je do niej.
Zorientowanie się, że Nanase jest pod wpływem jakiegoś jutsu nie zajęło mi dużo czasu. Jej ciemnozielone oczy były zamglone, niemal senne, ale co chwilę zerkała w stronę nieprzytomnej kobiety, którą Lider nazwał Konan.
A więc to tak, pomyślałam. Który zdrowy na umyśle człowiek zgodziłby się dobrowolnie na ratowanie poszukiwanego ninja, w organizacji pełnej morderców?
A potem zrozumiałam, że myślę o sobie. Uświadomienie sobie tego wywołało na moich ustach cień szalonego uśmiechu. Chyba naprawdę musiałam mieć nierówno pod sufitem.
Przez dobre piętnaście minut rozmawiałam z Nanase o stanie Konan, o tym, w jaki sposób jej pomagała i czy napary faktycznie skutecznie zbijały gorączkę. Dowiedziałam się, że podwyższenie temperatury następuje dwa razy w miesiącu, czwartego i szesnastego. Nanase była tego pewna, nieważne który miesiąc, gorączka powracała w te same dni.
Wydało mi się to jednocześnie śmieszne i fascynujące. Czy w grę wchodziło jakieś jutsu, czy to wszystko przez truciznę? A może ktoś kontrolował chorobę Konan?
Grzecznie podziękowałam kobiecie, a Lider kazał się jej zająć swoim gabinetem. Najwyraźniej była pod wypływem tak silnego jutsu, że nawet nie zdawała sobie sprawy, gdzie się znajduje.
Przysiadłam na skraju łóżka, powoli odsuwając pościel. Uniosłam ręce nad klatką piersiową Konan, aktywując swoją chakrę. Moje dłonie otoczyło ciemnoczerwone światło, charakterystyczna barwa chakry klanu Naito. Zamknęłam oczy i zajrzałam głębiej.
Krew płynącą w żyłach kobiety wyraźnie coś blokowało. Brązowa, gęsta maź przeniknęła do krwiobiegu, a chakra Konan boleśnie pulsowała.
Coś tam było… Bliżej, bliżej…
Po lewej stronie serca, zagnieździła się drobniutka, czarna plamka. Nie mogła mieć więcej niż dwa milimetry, zdecydowanie łatwa do przeoczenia. Ale ona była źródłem.
- Małe cholerstwo… - mruknęłam pod nosem, nie całkiem pewna co dokładnie zobaczyłam.
Odsunęłam się nieco, przykrywając blade ciało.
- Jakieś wnioski? Przypuszczenia? – spojrzałam w kierunku Lidera, który teraz przypatrywał mi się, wygodnie rozłożony na fotelu.
Ciężko wypuściłam powietrze, skupiając się nad tym, co przed chwilą zobaczyłam.
- Mam pewne przypuszczenia, ale nie będzie to tak łatwe, jak na początku myślałam. Dziwna trucizna zagnieździła się w okolicy serca, więc będę musiała być bardzo ostrożna, żeby przypadkiem nie zakłócić pompowania krwi. Wydaje mi się, że to małe coś uśpiło jej organizm, popadła jakby w letarg.
Lider nieco się rozluźnił, napięcie opuściło jego zmęczoną twarz.
- A więc jesteś w stanie jej pomóc, tak?
Niepewnie pokiwałam głową, podchodząc do zasłoniętego okna. Zasłony były poszarpane i brudne. Nanase będzie mieć kolejną robotę do wykonania.
- Będę próbować. Zanim zacznę, chcę Lidera o czymś poinformować.
- Co to takiego?
Spojrzałam na niego z powagą.
- Jeśli się nie pośpieszę mogą wystąpić małe… komplikacje.
Mężczyzna podniósł się na równe nogi, najwidoczniej zaalarmowany moją odpowiedzią. Gdzie się podział ten zimny człowiek z beznamiętnym wyrazem twarzy?
- Co masz na myśli? – znowu odzyskał dawny sposób.
Z niepokojem przyglądałam się łagodnej twarzy Konan.
- Jeśli nie uda mi się wyciągnąć jej ze snu w ciągu najbliższych trzech miesięcy, trucizna skutecznie zaatakuje całe ciało i Konan umrze w męczarniach.
________________________
Chyba jak narazie najdłuższy rozdział ze wszystkich. Przyznaję, trochę się przy nim męczyłam, ale mam nadzieję, że nikt nie zasnął. No to do następnego! (: Pozdrawiam.

3 komentarze:

  1. Jashinie dziewczyno litości.. Ty mi tu mówisz o zaśnięciu, a ja muszę ci napisać, że już dawno nie byłam tak zafascynowana w czasie czytania jakiegoś rozdziału. Poważnie! Analizowanie zachowania Itachiego było genialne, strasznie się skupiałam na tej opowieści o tajemniczej partnerce Lidera, żeby mi przypadkiem nie umknął żaden szczególik. A kiedy już doszłam do tego fragmentu z Konan, to w ogóle wspięłam się na wyżyny skupienia. Nie mam pojęcia jak to zrobiłaś, ale cholernie mnie wciągnęło i nawet nie zauważyłam, kiedy rozdział się skończył. Mam tylko nadzieję, że nie każesz mi czekać do grudnia na kolejną notkę ;__;
    Ogółem oryginalny pomysł, a to trudne, bo przecież historii o dziewczynach w Akatsuki jest na pęczki. Ty mimo to stworzyłaś coś świetnego, bardzo odbiegającego od ogólnie utartego schematu i strasznie mi się podoba.
    Przy niektórych tekstach Kisame nie mogłam powstrzymać uśmiechu
    'Uwierz moja droga, tutaj łatwo jest uchodzić za kogoś z wyższym ilorazem inteligencji' - to było boskie :D
    No i chlubię się tym, że jestem chyba bardziej spostrzegawcza niż Kita, ale to chyba tylko dlatego, że wiem, że Dei należy do Akatskuki.. xD skojarzyła pierścień Kisame z tym który widziała u Deidary, prawda?

    Pozdrawiam, buziaki ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojacie, dzięki wielkie :3 Takie miłe słowa motywują.
      Ja też się strasznie skupiałam przy tej opowieści z Konan, nie chcąc (brzydko mówiąc) czegoś przypadkiem spierdolić :o
      Będę się starała wrzucić coś jeszcze w tym miesiącu, więc się nie martw. Prawda, z tym pierścieniem się nie pomyliłaś. Wątpię, żeby Kita miała teraz czas na myślenie o Deiu, ale to się może kiedyś zmieni :D
      Również podrawiam cieplutko :*

      Usuń
  2. Niesamowity rozdział! Nie było krwi, nie było flaków ani żadnych orgii, ale przecież działy się ważne rzeczy i mamy już odpowiedź na pierwsze pytanie, czyli kogo będzie leczyć Kita. Ciekawa jestem, co też wydarzyło się na tej feralnej misji. Kisame jest zajebisty, naprawdę wspaniale go kreujesz. Jest zabawny i wydaje się być tak cholernym lekkoduchem, że aż się lekko robi na duszy! A Itachi... lubię jego chłód i dystans, z jakim podchodzi do wszystkiego, i taaak, ma do niego niewielką słabość... No i jeszcze lider! Cieszę się, że nie zrobiłaś z niego jakiegoś strasznego sukinsyna bez serca, ale mężczyznę, który potrafi utrzymać silną ręką organizację i jeszcze zatroszczyć się o bliskie mu osoby. To takie słodkie!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń